Pod żadnym pozorem nie czytajcie wiersza Audena. Jest śmiertelnie nudny (ha ha) i zbyt smutny. Niech ktoś przeczyta XII sonet Szekspira.
Muzyka – „Blackbird” Beatlesów, „Plainsong” The Cure, „Live Like You Were Dying” Tima McGrawa, „All the Trees of the Field Will Cap Their Hands” Sufjana Stevensa. Może nie starczy czasu na wszystkie utwory, ale zadbaj o to, żeby puścili ten ostatni. Zoey pomagała mi wybierać muzykę i ma to wszystko na iPodzie (ma też głośniki, gdybyś chciał pożyczyć).
Po wszystkim idźcie do pubu na lunch. Zostało mi na koncie 260 funtów i chciałbym, żebyście wydali je na poczęstunek. Mówię serio – ja stawiam. Zamów pudding (gęste toffi), ciasto czekoladowe, lody kremowe, czyli same niezdrowe rzeczy. Możesz się upić, jeśli chcesz (tylko nie wystrasz Cala). Wydaj całą forsę.
Później, w ciągu następnych dni, wypatruj znaków ode mnie. Mogę napisać coś na zaparowanym lustrze, kiedy będziesz się kąpał, albo bawić się liśćmi jabłoni, gdy przysiądziesz w ogrodzie. Lub prześlizgnę się do twoich snów.
Odwiedzaj mój grób, kiedy zdołasz, ale nie rób sobie wyrzutów, jeśli nie dasz rady albo będziesz miał za daleko, bo się wyprowadzicie. To miejsce ładnie wygląda jesienią (sprawdź w internecie). Możesz tam urządzić piknik i posiedzieć ze mną. Będzie mi miło.
Kocham Cię.
Całuję, Tessa.
– Będę jedynym dzieckiem w szkole, któremu umrze siostra.
Fajnie. Zwolnią cię z odrabiania lekcji, a wszystkie dziewczyny zaczną się za tobą oglądać.
Cal zastanawia się przez chwilę.
– Ale nadal będę bratem?
Oczywiście.
Tylko, że ty nie będziesz już o tym wiedziała.
Spokojna głowa.
A będziesz mnie straszyć?
Chciałbyś?
Uśmiecha się nerwowo.
– Chybabym się bał.
To nie będę.
Nie może usiedzieć w miejscu, chodzi w tę i z powrotem, od łóżka do szafy. Nasze relacje zmieniły się od czasu mojego pobytu w szpitalu. Nie żartujemy tak swobodnie jak dawniej.
– Wyrzuć telewizor przez okno, jeśli chcesz, Cal. Mnie to poprawiło samopoczucie.
Nie chcę.
To pokaż mi jakąś sztuczkę.
Wybiega z pokoju po przyrządy i wraca w czarnej marynarce z ukrytymi kieszeniami.
– Patrz uważnie.
Związuje dwie jedwabne chustki za ragi i upycha je w zamkniętej pięści. Potem otwiera ja palec po palcu. Jest pusta.
– Jak to zrobiłeś?
Kręci głową i dotyka czubka nosa czubkiem różdżki.
– Czarodzieje nie zdradzają swoich sekretów.
Zrób to jeszcze raz.
Ale cal już tasuje karty i rozkłada je przede mną.
– Wybierz jedną, zapamiętaj ją i nic nie mów.
Wyciągam królową trefl i wkładam ją z powrotem do talii. Cal znów rozkłada wszystkie karty, tym razem są odsłonięte. Królowa trefl znikła.
– Dobry jesteś!
Rzuca się na łóżko.
– To za mało. Chciałbym umieć zrobić coś poważniejszego, coś przerażającego.
Możesz mnie przeciąć piłą na pól, jeśli chcesz.
Uśmiecha się, ale niemal w tej samej chwili zaczyna płakać. Najpierw cicho, a potem łka coraz głośniej. O ile pamiętam, płacze po raz drugi w życiu, więc pewnie jest to mu potrzebne. Oboje odbieramy ten płacz jak coś, co nie ma nic wspólnego z jego uczuciami. Przyciągam go do siebie i trzymam w ramionach. Płacze wtulony we mnie, jego łzy moczą mi piżamę. Mam ochotę je zlizać. Jego prawdziwe, najprawdziwsze łzy.
– Kocham cię, Cal.
To łatwe. Cieszę się, że odważyłam się to powiedzieć, mimo że teraz płacze dziesięć razy głośniej.
Numer trzynasty na mojej liście – trzymać w ramionach brata, kiedy zmierzch podpełza pod okno.
Adam wchodzi do łóżka. Podciąga kołdrę pod brodę, jakby zmarzł albo bał się, ze sufitu spadnie mu na głowę.
– Jutro twój tata kupi łóżko polowe i ustawi je tutaj dla mnie – mówi.
Nie będziesz spał obok mnie?
Możesz nie mieć na to ochoty, Tesso. Nie będziesz chciała, żebym cały czas trzymał cię w ramionach.
A jeśli będę chciała?
To będę cię trzymał.
Jest przerażony. Widzę to w jego oczach.
– W porządku, pozwalam ci odejść.
Ćśśśś.
Naprawdę, jesteś wolny.
Nie chcę takiej wolności. – Pochyla się i całuje mnie. – Obudź mnie, jeśli będziesz mnie potrzebowała.
Zasypiam szybko. Leżę w łóżku i słucham, jak w całym mieście gasną światła. Ludzie życzą sobie dobrej nocy. Słyszę skrzypienie sprężyn w łóżkach.
Odnajduje rękę Adama i mocno ją ściskam.
Cieszę się z istnienia nocnych portierów, dyżurnych pielęgniarek i kierowców ciężarowej. Podtrzymuje mnie na duchu myśl, że w innych krajach, w innej sferze czasowej, kobiety właśnie piorą ubrania w rzekach, a dzieci idą do szkoły. Gdzieś daleko jakiś chłopiec słyszy wesoły dźwięk dzwonka zawieszonego na szyi kozła i idzie w góry. Napawa mnie to otuchą.
Zoey szyje. Nie wiedziałam, że umie. Rozłożyła na kolanach cytrynowe śpioszki dla dziecka. Nawleka igłę, przymykając jedno oko, przeciąga nitkę i wiąże supełek poślinionymi palcami. Kto ją tego nauczył? Obserwuję ją kilka minut. Szyje z taką wprawą, jakby zawsze umiała to robić. Jasne włosy upięła wysoko na głowie, a jej kark wygina się we wdzięczny łuk. Zoey przygryza dolną wargę w skupieniu.
– Żyj – mówię. – Będziesz żyła, prawda?
Nagle podnosi wzrok i wysysa krew z małej ranki na palcu.
– Cholera! Nie wiedziałam, że nie śpisz.
Chichoczę.
– Rozkwitasz.
Jestem gruba! – Prostuje się na krześle i wystawia brzuch w moją stronę, żeby mi to udowodnić. – Jestem wielka jak niedźwiedzica.
Chciałabym być tym dzieckiem spoczywającym w jej łonie. Malutkim i zdrowym.
Instrukcje dla Zoey
Nie mów swojej córeczce, że nasza planeta gnije. Pokazuj jej piękne rzeczy. Bądź dla niej olbrzymką, nawet jeśli Twoi rodzice nie potrafili być tacy dla Ciebie. Nie zadawaj się z chłopakami, którzy nie będą Cię kochali.
– Myślisz, że po narodzinach dziecka będziesz tęskniła za dawnym życiem?
Zoey patrzy na mnie z powagą.
– Powinnaś się ubrać. Nie marnuj czasu na spędzanie dni w piżamie.
Opadam na poduszki i spoglądam w kąty pokoju. Kiedy byłam mała, zawsze chciałam mieszkać na suficie – wydawał się taki czysty i przestronny jak wierzch tortu. Teraz przypomina mi tylko prześcieradła.
– Czuję, że cię zawiodłam. Nie będę mogła pomagać ci w opiece nad małą.
Ładny dzień – oświadcza Zoey. – może poproszę Adama albo twojego tatę, żeby cię wynieśli na zewnątrz?
Na trawniku zebrało się stadko ptaków. Na niebie wiszą pierzaste obłoczki. W pokoju jest jasno i ciepło, jakby godzinami gromadził promienie słońca.
Zoey czyta czasopismo, Adam głaszcze moje stopy przez skarpetki.
– Posłuchajcie – prosi Zoey. – Ten dowcip zajął pierwsze miejsce w konkursie na najlepszy kanał roku.
Numer czternasty na mojej liście – dowcip.
– Przychodzi facet do lekarza i mówi: „Mam truskawkę w tyłku”. „Och – odpowiada lekarz. – Dam panu trochę kremu”.
Wybucham śmiechem. Jestem śmiejącym się szkieletem. Zachowywanie naszej trójki – Adama, Zoey i moje – świadczy o tym, że wszystko może się zdarzyć.
Zoey podaje mi swoje dziecko.
– Ma na imię Lauren.
Jest tłuściutka, lepi się i ocieka mlekiem. Ładnie pachnie. Macha do mnie rączkami, chwytając powietrze. Małe paluszki z paznokietkami w kształcie półksiężyców pakuje mi do nosa.
Читать дальше