Obejmuję go jedna ręką, a on kładzie głowę na moim ramieniu. Głaszczę go po włosach. Czuje się tak, jakbyśmy płynęli łodzią. Przez otwarte okno wpada bryza. Siedzimy tak całą wieczność.
– Kto wie, może wcale nie umrę, jeśli zostanę w domu.
Byłoby cudownie.
Zdam egzaminy i pojadę na uniwersytet.
Wzdycha, rozciąga się na łóżku i zamyka oczy.
– Dobry pomysł.
Dostanę pracę i może kiedyś będę miała dzieci: Chestera, Merlina i Daisy.
Tata otwiera na chwilę jedno oko.
– Niech mi Bóg dopomoże!
Zostaniesz dziadkiem. Będziemy cię często odwiedzać. Przez całe lata, aż skończysz dziewięćdziesiątkę.
A potem co? Przestaniecie mnie odwiedzać?
A potem umrzesz. Przede mną. Tak jak powinno być.
Nie odzywa się. Zmierzch powoli sączy się przez okno i cienie okrywają jego ramiona. Tata powoli znika.
– Wyprowadzisz się z tego domu i zamieszkasz w mniejszym, nad brzegiem morza. Będę miała do niego klucze. Któregoś dnia otworzę drzwi, tak jak zwykle, ale zasłony zastane rozsunięte, a na wycieraczce ujrzę pocztę. Pójdę na górę do twojej sypialni. Poczuję ogromną ulgę, kiedy zobaczę cię leżącego spokojnie na łóżku, i wybuchnę głośnym śmiechem. Rozsunę zasłony, a wtedy zauważę, że masz posiniałe usta. Dotknę twojego policzka. Będzie zimny. Tak jaki ręce. Zacznę wołać cię po imieniu, ale ty nie usłyszysz i nie otworzysz oczu.
Tata siada. Znowu płacze. Obejmuję go i klepię po plecach.
– Przepraszam. Wystraszyłam cię?
Nie, nie. – Odsuwa się i przeciera oczy. – Lepiej pójdę posprzątać, zanim zrobi się ciemno. Mogę zostawić cię teraz samą?
Jasne.
Obserwuję go z okna. Rozpadało się na dobre, więc wkłada kalosze oraz nieprzemakalną kurtkę. Idzie do szopy po miotłę i taczkę. Wkłada rękawice ogrodowe. Podnosi telewizor. Zmiata kawałki szkła. Bierze karton i układa w nim książki. Zbiera nawet luźne kartki, które dygoczą na płocie.
Pojawia się Cal w szkolnym mundurku, z tornistrem i rowerem. Wygląda zdrowo i normalnie. Tata podchodzi do niego i przytula go na powitanie.
Cal rzuca rower i pomaga mu sprzątać. Wygląda jak poszukiwacz skarbów, kiedy podnosi kolejno pierścionki i ogląda je pod światło. Znajduje srebrny naszyjnik, który dostałam na ostatnie urodziny, i bransoletkę z bursztynów. Potem wygrzebuje jakieś śmieszne przedmioty – ślimaka, piórko, kamyk. Odkrywa błotnistą kałuże i włazi w nią obiema nogami. Tata się śmieje. Opiera się na miotle i głośno chichocze. Cal mu wtóruje.
Deszcz bębni miękko o szybę, przesłaniając mi widok; ich sylwetki się rozmywają.
– Zamierzałeś mi o tym powiedzieć?
Adam patrzy na mnie ponuro, siedząc na krawędzi krzesła.
– Było mi trudno.
To znaczy, że nie zamierzałeś.
Wzrusza ramionami.
– Próbowałem kilka razy. Ale czułem, że to jest nie w porządku, jakbym nie miał prawa do życia.
Pochylam się na łóżku.
– Tylko nie użalaj się nad sobą, bo i tak znajdujesz się w lepszej sytuacji.
Wcale nie.
Gdybyś chciał umrzeć razem ze mną, mam plan. Wybierzemy się na przejażdżkę motorem. Wystarczy, że przyspieszysz na ostrym zakręcie, gdy z naprzeciwka nadjedzie samochód, i gotowe. Będzie mnóstwo krwi, wspólny pogrzeb i nasze kości zostaną złączone na wieki. Podoba ci się?
Na jego twarzy maluje się takie przerażenie, że wybucham śmiechem. Czuję się tak, jakbym właśnie wyszła z gęstej mgły albo jakby słońce nagle zajrzało do pokoju.
– Zapomnijmy o tym. Po prostu dowiedziałam się nie w porę.
Wyrzuciłaś wszystko przez okno!
Nie miałeś z tym nic wspólnego.
Opiera głowę na krześle i zamyka oczy.
– Nie.
Tata powiedział mu, że nie wrócę do szpitala. Wszyscy już wiedzą. Philippa przyjdzie rano, żeby omówić dalsze postępowanie, ale nie sądzę, żeby miało ono coś zmienić. Dzisiejsza transfuzja już nie jest wstanie mi pomóc.
– Jak było na uniwersytecie?
Wzrusza ramionami.
– Wielki kompleks, mnóstwo budynków. Zgubiłem się.
Ale cieszy się namyśl o rozpoczęciu studiów. Widzę to w jego oczach. Wsiadł do pociągu i pojechał do Nottingham. Tyle miejsc zobaczy beze mnie.
– Spotkałeś jakieś dziewczyny?
Nie!
Czy nie po to ludzie idą na uniwersytet? Żeby kogoś poznać?
Wstaje z krzesła i siada na krawędzi łóżka. Patrzy na mnie bardzo poważnie.
– Wybieram się na studia dzięki tobie. Zanim cię poznałem, życie wydawało mi się pozbawione sensu. Wyjadę, bo nie chcę tu zostać, kiedy ciebie nie będzie. Nie chcę mieszkać z mamą i żyć tak, jak do tej pory. Gdyby nie ty, nie zdecydowałbym się na to Założę się, że zapomnisz o mnie do końca pierwszego semestru.
Nie zapomnę.
Tak już jest.
Przestań! Czy muszę zrobić coś szalonego, żebyś mi wreszcie uwierzyła?
Tak.
Uśmiecha się.
– Co proponujesz?
Spełnij obietnicę.
Wyciąga rękę, żeby unieść kołdrę, ale powstrzymuję go.
– Najpierw zgaś światło.
Dlaczego? Chcę cię widzieć.
Zostały ze mnie tylko kości. Proszę.
Wzdycha, gasi górne światło i siada na łóżku. Chyba go wystraszyłam, bo nie próbuje się zbliżyć, tylko gładzi mnie przez kołdrę po nodze, od biodra do kostki, i po drugiej. Jego ręce są takie pewne. Wygląda to tak, jakby stroił instrument.
– Mógłbym spędzać całe godziny przy każdym fragmencie twojego ciała – mówi i śmieje się, próbując w ten sposób ukryć zmieszanie. – Jesteś niesamowita!
Pod jego dłońmi. To jego palce nadają kształt mojemu ciału.
– Mogę cię tak dotykać?
Kiwam głową, a on zsuwa się z łóżka, klęka na dywanie i ujmuje w dłonie moje stopy, rozgrzewając je przez skarpetki.
Masuje mnie tak długo, że prawie usypiam, ale budzę się, kiedy zdejmuje mi skarpetki, unosi moje stopy na wysokość ust i całuje. Oblizuje każdy palec z osobna. Leciutko kąsa pięty. Wodzi po nich językiem.
Myślałam, że moje ciało nie potrafi już zdobyć się na namiętność, wykrzesać z siebie pragnienia, które ogarniało mnie dawniej w obecności Adama. Jestem zdziwiona, gdy to przychodzi. Wiem, że on czuje to samo. Zdejmuje koszulkę i zrzuca buty. Patrzymy na siebie, kiedy rozpina dżinsy.
Jest nieskończenie piękny – ostrzyżonymi włosami, krótszymi niż moje, linią pleców wygiętych w łuk, którą podziwiam, kiedy zdejmuje spodnie, z mięśniami wykształconymi dzięki pracy w ogrodzie.
– Wejdź do łóżka – mówię.
W pokoju jest ciepło, kaloryfery są rozkręcone do granic możliwości, a mimo to dygoczę z zimna, gdy unosi kołdrę i kładzie się obok. Jest ostrożny, nie chce mnie przygnieść swoim ciężarem. Opiera się na łokciu i całuje delikatnie w usta.
– Nie bój się mnie, Adamie.
Nie boję się.
Ale to mój język odnajduje jego. To ja naprowadzam jego rękę na swoje piersi i zachęcam go, żeby rozpiął mi guzik.
Wydaje gardłowy, głęboki jęk, kiedy całuje mnie coraz niżej. Ujmuję w dłonie jego głowę. Głaszczę go po włosach, gdy delikatnie ssie moje sutki, tak jak mogłoby to robić niemowlę.
– Bardzo za tobą tęskniłam.
Przesuwa rękę po moim ciele do talii, brzucha i ud. Za dłonią podążają pocałunki, coraz niżej i niżej, aż jego głowa znajduje się między moimi nogami. Wtedy patrzy na mnie, pytając wzrokiem o pozwolenie.
Wstrząsa mną myśl o tym, że mógłby mnie tak pocałować.
Jego głowa leży w cieniu, ramiona znajdują się pod moimi nogami. Czuję ciepły oddech na udach. Zaczyna bardzo powoli.
Читать дальше