To była prawda. Do czasu klubu nikt w moim życiu tego nie rozumiał. Ani moi rodzice, ani wujek, ani przyjaciele w liceum czy college'u. Penelope tylko kręciła głową, kiedy widziała romans w moim domu (co, nawiasem mówiąc, nie było trudne, biorąc pod uwagę, że miałam ich ponad cztery setki, upchniętych w pudłach, szafach, pojemnikach pod łóżkiem i czasami – kiedy okładka nie była zbyt żenująca – na półkach). Znałam dane mówiące, że czytają je całe rzesze kobiet, ale dopiero dwa lata temu w księgami Bames & Nobles w centrum spotkałam Courtney. Właśnie wyszłam z pracy i sięgałam po romans z obrotowego stojaka, kiedy usłyszałam za sobą dziewczęcy głos:
– Nie jesteś sama, wiesz?
Odwróciłam się i zobaczyłam śliczną dziewczynę o twarzy w kształcie serca i naturalnie różowych ustach, mniej więcej w moim wieku. Jej blond loki były podobne do loków Nelly z Domku na prerii i robiła wrażenie tak delikatnej, jakby w każdej chwili mogła się złamać.
– Przepraszam? Mówiłaś coś do mnie? – zapytałam, szybko przykrywając swój egzemplarz Marzenia każdej kobiety * ogromnych rozmiarów słownikiem angielsko-greckim, który stał w pobliżu.
Skinęła głową i przysunęła się bliżej, żeby wyszeptać:
– Mówię tylko, że nie musisz dłużej czuć się zawstydzona. Są inne.
– Kto powiedział, że jestem zawstydzona? – oburzyłam się. Zerknęła na moją obecnie zasłoniętą książkę i uniosła brew.
– Słuchaj, nazywam się Courtney i też mam bzika na ich punkcie. Skończyłam college, mam prawdziwą pracę i nie boję się przyznać, że kocham te cholerne książki. Jest nas cała grupa, wiesz? Spotykamy się dwa razy w miesiącu, żeby o nich porozmawiać, wypić kilka drinków, upewnić się nawzajem, że to, co robimy, jest w porządku. To trochę klub książki, a trochę grupa wsparcia. – Zaczęła grzebać w swojej torbie na ramię i znalazła zmiętolony paragon. Zębami zdjęła zakrętkę z pióra Montblanc i nabazgrała adres w Soho oraz e-mail.
– Następne spotkanie mamy w ten poniedziałek wieczorem. Przyjdź. Dołączyłam mój adres mailowy, gdybyś miała jakieś pytania, ale nie ma o co pytać. Czytamy to… – Dyskretnie mignęła egzemplarzem Kto chce poślubić wymarzonego? * * - i byłybyśmy zachwycone, gdybyś do nas dołączyła.
Być może była to oznaka prawdziwego uzależnienia, ale rzeczywiście zjawiłam się tydzień później w mieszkaniu zupełnie obcej osoby. Szybko się przekonałam, że Courtney miała rację. Każda dziewczyna była inteligentna, seksowna i na swój sposób interesująca, każda kochała romanse. Nie licząc sióstr bliźniaczek, żadna z kobiet nie była przyjaciółką czy koleżanką żadnej z grupy, wszystkie trafiły do klubu w mniej więcej ten sam sposób. Z zaskoczeniem i pewnym zadowoleniem przekonałam się, że tylko ja jedna „ujawniłam” swój nałóg. Żadna z dziewczyn nie wyznała mężowi, przyjaciółce czy rodzicom prawdziwego celu klubu książki. Podczas tych dwóch lat, kiedy należałam do klubu, tylko jedna przyznała się do swoich czytelniczych preferencji chłopakowi. Kpiny, które musiała znieść, zmieniły jej życie; zerwała z nim, kiedy zdała sobie sprawę, że żaden mężczyzna, który by ją prawdziwie kochał (w domyśle: jak bohater romansu) nie drwiłby tak bezlitośnie z czegoś, co sprawia jej przyjemność. Przeżywałyśmy razem nowe prace, śluby i nawet jeden proces, ale kiedy wpadałyśmy na siebie na ulicy czy przyjęciu, ograniczałyśmy się do krótkiego „cześć” i porozumiewawczego spojrzenia. Ostatnio przegapiłam spotkanie i cieszyłam się na dzisiejszą sesję cały tydzień – nie zamierzałam pozwolić Willowi na zepsucie mi tej przyjemności.
Simon, Will i ja natychmiast załadowaliśmy się do samochodu, ale kiedy podjechaliśmy pod restaurację na Osiemdziesiątej Ósmej i Drugiej dało się zauważyć, że nie jesteśmy pierwsi.
– Weźcie się w garść! – zdołał szepnąć Simon, zanim ciężkim krokiem nadeszła Elaine.
– Spóźniliście się! – warknęła, wskazując salę z tyłu, gdzie zebrało się kilka osób. – Idźcie zająć się swoimi ludźmi, przyniosę wam drinki.
Weszłam za nimi do sali w tej skromnej, acz legendarnej restauracji, i rozejrzałam się. Każdy wolny kawałek przestrzeni zajmowały książki, z którymi rywalizowały tylko oprawione i opatrzone autografami zdjęcia każdego chyba autora, który publikował w dwudziestym wieku. Drewniana boazeria na ścianach i familiarna atmosfera pasowałyby do zwykłej knajpy za rogiem, gdyby nie to, że zdołałam rozpoznać ludzi zebranych już wokół stołu nakrytego na dwadzieścia osób: Alan Dershowitz, Tina Brown, Tucker Carlson, Dominick Dunne i Barbara Walters. Kelnerka wręczyła mi dirty martini i od razu zaczęłam je sączyć, wychylając ostatnią kroplę dokładnie w chwili, gdy wszystkie miejsca przy stole zostały zajęte przez eklektyczną grupę, na którą składali się głównie ludzie z mediów i politycy.
Will wznosił właśnie toast za Charliego Rose'a, którego nową książką mieliśmy uczcić na tym spotkaniu, kiedy jedyna oprócz mnie kobieta przed czterdziestką nachyliła się i zapytała:
– Jakim sposobem się w to wpakowałaś?
– Jestem siostrzenicą Willa, nie miałam wyjścia.
Zaśmiała się miękko i położyła mi rękę na kolanie, czym okropnie mnie zdenerwowała, dopóki nie uświadomiłam sobie, że próbuje dyskretnie wymienić uścisk dłoni. – Jestem Kelly. Zmontowałam to skromne przyjęcie dla twojego wujka, więc w pewnym sensie też jestem zobligowana, żeby tu być.
– Miło mi cię poznać – odszepnęłam. – Jestem Bette. Po prostu siedziałam wcześniej u nich w domu i jakimś cudem znalazłam się tutaj. W każdym razie wydaje się, że to bardzo miła kolacja.
– Poważnie? To także nie mój styl, ale uważam, że służy celom twojego wujka. Dobre towarzystwo, wszyscy, którzy potwierdzili przybycie, rzeczywiście się zjawili – co się nigdy nie zdarza – a Elaine jak zwykle się sprawdziła. Ogólnie rzecz biorąc, jestem zadowolona z osiągniętego efektu. Jeżeli uda nam się nie dopuścić do tego, żeby za bardzo się upili, uznam, że wieczór był perfekcyjny.
Towarzystwo szybko wykończyło pierwszą rundę koktajli i teraz atakowało sałatki, które się przed nimi pojawiły.
– Kiedy mówisz, że to „zmontowałaś”, co dokładnie masz na myśli? – zapytałam, bardziej żeby coś powiedzieć niż z ciekawości, ale Kelly chyba tego nie zauważyła.
– Jestem właścicielką firmy PR – odparła, sącząc białe wino. – Reprezentujemy klientów wszelkiego typu, restauracje, hotele, butiki, firmy fonograficzne, wytwórnie filmowe, indywidualne sławy, i robimy co się da, żeby podwyższyć ich atrakcyjność za pomocą wzmianek w mediach, prezentacji produktów, tego typu rzeczy.
– A dzisiaj? Kogo tu reprezentujesz? Willa? Nie wiedziałam, że ma kogoś od PR.
– Nie, dzisiaj zostałam zatrudniona przez wydawcę Charliego, żeby zmontować kolacją dla elit medialnych, tych dziennikarzy, którzy są rozpoznawalni dzięki sile własnego talentu. Wydawca zatrudnia oczywiście własnych ludzi od PR, ale nie zawsze mają odpowiednie kontakty, żeby zorganizować coś tak specjalnego. Wtedy wkraczam ja.
– Rozumiem. Ale skąd znasz tych wszystkich ludzi?
Roześmiała się.
– Mam biuro pełne ludzi, których zajęciem jest znać wszystkich, których warto znać. Trzydzieści pięć tysięcy nazwisk! Możemy skontaktować się z każdym z nich w dowolnej chwili. Tym się zajmujemy. A skoro już o tym mowa, to gdzie pracujesz?
Na szczęście zanim zdołałam sklecić jakieś stosownie nieszkodliwe kłamstwo, w drzwiach stanęła Elaine i dyskretnie przywołała Kelly, która szybko wstała z krzesła i poszła prosto do głównej sali. Odwróciłam się do Simona, który siedział po mojej lewej, zauważając przedtem, że jakiś przykucnięty w kącie fotograf dyskretnie robi zdjęcia bez flesza.
Читать дальше