– Spałaś z nim? – zapytała Alex. – Proszę, powiedz „tak”. To by naprawdę rozjaśniło mi wieczór. Bette, bankier inwestycyjny, rzuca pracę, nie mając niczego w zanadrzu, a ty pieprzyłaś swojego szefa? Nareszcie zaczęłabym czuć, że mam na was jakiś wpływ.
– Cóż, nie wiem, czy można powiedzieć, że tak naprawdę uprawialiśmy seks – mruknęła Janie.
– A co to ma znaczyć, do cholery? – oburzyła się Alex. – Seks albo był, albo go nie było.
– No cóż, gdyby nie był moim szefem, pewnie nawet bym tego nie liczyła. Parę razy włożyć i wyjąć – nic wielkiego.
– To więcej, niż mi się trafiło od dwóch lat – stwierdziłam.
– Interesujące. Zastanawiam się teraz, ilu innych facetów podpada pod kategorią „nic wielkiego, nie warto tego liczyć”. Janie? Zechcesz nas oświecić? – zapytała Courtney. Alex wróciła ze swojej mieszczącej lodówką i płytką elektryczną kuchni z tacą szklanek pełnych po brzegi.
– Nie widzą sensu, żeby rozmawiać o Bardzo niegrzecznym chłopcu, skoro mamy tu własną bardzo niegrzeczną dziewczynką – oznajmiła i puściła tacą w obieg.
Zaczynałyśmy się rozkrącać.
Kolejne trzy tygodnie minęły mi dość podobnie jak pierwszy miesiąc bezrobocia, zaledwie nieco mniej przyjemnie z powodu codziennych telefonów od Willa i rodziców, którzy, jak twierdzili, „tylko sprawdzali, jak sobie radzę”. Wyglądało to mniej więcej tak:
Mama: Cześć, kochanie. Jakieś nowe tropy?
Ja: Cześć, mamo. Biegam po mieście. Masa rzeczy brzmi obiecująco, ale jeszcze nie trafiłam na nic idealnego. A co u ciebie i taty?
Mama: W porządku, kochanie, tylko się o ciebie martwimy. Pamiętasz panią Adelman, prawda? Jej córka jest szefową działu zbierania funduszy w Earth Watch i namawia cię, żebyś do niej zadzwoniła, bo, powiedziała, zawsze przyda im się wsparcie oddanych, wykwalifikowanych ludzi.
Ja: Mmm, wspaniale. Zainteresuję się tym. [Przełączam kanał na CBS, bo zaczyna się Oprah.] Kończę, bo mam do napisania trochę listów motywacyjnych.
Mama: Listy motywacyjne? Och, oczywiście. Nie chcę cię zatrzymywać. Powodzenia, kochanie. Wiem, że niedługo coś znajdziesz.
Oprócz tych bolesnych siedmiu minut, kiedy to codziennie twierdziłam, że wszystko u mnie w porządku, poszukiwania pracy idą świetnie i na pewno niedługo coś znajdą, wszystko naprawdę układało się cudownie. Bob Barker *, Millington, mieszkanie pełne tanich książek w miękkich okładkach i cztery paczki cynamonowych cukierków Red Hots dziennie, żeby dotrzymać mi towarzystwa, kiedy ospale surfowałam po sieci w poszukiwaniu pracy, od czasu do czasu coś drukując i jeszcze bardziej sporadycznie składając gdzieś aplikację. Z całą pewnością nie czułam się przygnębiona, ale trochę trudno to było ocenić, szczególnie że rzadko wychodziłam z domu i myślałam głównie o tym, jak zachować obecny styl życia, nie znajdując kolejnej pracy. Cały czas słyszy się takich, którzy stwierdzają: „Nie miałem pracy tylko przez tydzień i zacząłem wariować! Bo wiesz, należę do tego typu ludzi, którzy muszą być produktywni, muszą mieć obowiązki”. Nie ja. Zagrażała mi oczywiście utrata płynności finansowej, ale uznałam, że w końcu coś się trafi albo zdam się na łaskę Willa i Simona. Niemądrze byłoby marnować czas na zamartwianie się, kiedy mogłam pobierać autentycznie cenne lekcje życia u Doktora Phila **.
Chociaż wiedziałam, że poczta przychodzi codziennie o drugiej, zwykle nie ruszałam się, żeby ją odebrać aż do późnego wieczora, kiedy chwytałam w objęcia rachunki oraz katalogi i wskakiwałam do windy. Trzynaste piętro. Pechowa trzynastka. Kiedy się zawahałam przed obejrzeniem mieszkania, agent uśmiechnął się szyderczo, mówiąc coś w rodzaju „Co, pani też wierzy w astrologię? Chyba pani żartuje, żeby przejmować się czymś tak absurdalnym… nie w sytuacji, kiedy w cenie jest centralna klimatyzacja!”. A ponieważ wyglądało na to, że obelżywe traktowanie przez ludzi, którym płaciłeś za wykonywanie dla ciebie usługi było czysto nowojorskim fenomenem, z miejsca wydusiłam przeprosiny i złożyłam podpis na kropkowanej linii.
Otworzyłam drzwi, obejrzałam uważnie podłogę w poszukiwaniu ewentualnych karaluchów i przygotowałam się na zwykłą histerię Millington. Zawsze wydawała się być przekonana, że tego właśnie dnia porzucę ją na zawsze, i każdy mój powrót do domu witała tak szalonym dyszeniem, prychaniem, wąchaniem, skokami i poddańczym siusianiem, że zastanawiałam się, czy któregoś razu nie umrze z podniecenia.
Pamiętając tych kilka książek o tresurze, które hodowca dorzucił „na wszelki wypadek”, urządziłam wielkie przedstawienie, ignorując ją, niedbale odstawiając torbę oraz rzucając płaszcz i spokojnie idąc w stronę kanapy, gdzie natychmiast wskoczyła mi na kolana i wyciągnęła się w górę, żeby dokonać rytualnego oblizywania mojej twarzy. Mokry języczek przesunął się z mojego czoła aż pod brodę, włączając w to nieudaną próbę dostania się do wnętrza moich ust, kiedy skończyły się pocałunki i zaczęło kichanie. Pierwsze kichnięcie opryskało mi szyję, ale zdołała się przewrócić, zanim nastał prawdziwy atak, i zrobiła mi olbrzymią mokrą plamę na przodzie spódnicy.
– Grzeczna dziewczynka – zamruczałam uspokajająco, czując się nieco winna, że trzymam jej trzęsące się ciałko w powietrzu na odległość wyciągniętych ramion, ale zaczynała się powtórka Nowożeńców * , a kichanie mogło potrwać z dziesięć minut. Ostatnio doszłam do tego, że mogłam patrzeć na Millington i nie myśleć o moim byłym chłopaku Cameronie, co oznaczało zdecydowany i oczekiwany postęp.
Penelope przedstawiła nas sobie na jakimś barbecue, które urządził Avery, kiedy oboje byliśmy dwa lata po ukończeniu szkoły. Nie jestem pewna, czy chodziło o lśniące brązowe włosy, czy o to, jak jego tyłek wyglądał w spodniach khaki od braci Brooks, ale byłam oczarowana do tego stopnia, że nie zauważyłam ciągot Camerona do rzucania nazwiskami znanych osób ani ohydnego zwyczaju dłubania w zębach po każdym posiłku. Przez jakiś czas byłam w nim szaleńczo zakochana. Z czułością opowiadał o obligacjach i sprzedaży, grze w lacrosse w prywatnej szkole średniej i weekendowych wypadach do Hamptons albo Palm Beach. Stanowił dla mnie eksperyment socjologiczny – nie tak rzadko spotykany, ale wciąż obcy okaz – i po prostu nie mogłam się nim nacieszyć. Oczywiście od początku byliśmy skazani na niepowodzenie -jego rodzina miała stałe miejsce w kronikach towarzyskich, moi rodzice, z powodu udziału w rozmaitych protestach, figurowali pewnie na listach niebezpiecznych agitatorów sporządzanych przez FBI. Ale w zestawieniu z pracą w bankowości jego agresywny styl chłopca z prywatnej szkoły dobitnie pokazywał rodzicom, że nie zamierzam poświęcić życia działalności dla Greenpeace. Zamieszkaliśmy razem rok po tym, jak się poznaliśmy, kiedy obojgu nam w tym samym momencie skończyły się umowy najmu. Mieszkaliśmy ze sobą od sześciu miesięcy, gdy zdaliśmy sobie sprawę, że nie mamy ze sobą nic wspólnego oprócz mieszkania, pracy w finansach i przyjaciół takich jak Avery i Penelope. Więc zrobiliśmy to, co zrobiłaby każda skazana na niepowodzenie para, i natychmiast wyruszyliśmy zakupić coś, co mogłoby nas zbliżyć albo przynajmniej dostarczyć tematu do rozmów innego niż rozważanie, czyja kolej poprosić właściciela o nową deskę sedesową. Zdecydowaliśmy się na czterofiintowego yorka, w cenie osiemset dolarów za funt, jak niejeden raz wyliczał Cameron. Zagroziłam, że go zabiję, jeżeli jeszcze raz oznajmi, że w Peter Luger zdarzało mu się zamawiać dania większe niż ten pies i wielokrotnie przypominałam, że wszystko to było jego pomysłem. Tak, jasne, istniała ta drobna niedogodność, moje uczulenie na wszystko, co miało sierść, żywe czy wypchane, zwierzęta i ubrania, ale on to wszystko przemyślał.
Читать дальше