– Andrea, uspokój się, jestem pewna, że mówiliśmy…
– I muszę je napisać! Czy ty mnie słuchasz? Mam czterdzieści pięć pierdolonych minut, żeby napisać przemówienie z podziękowaniem za nagrodę, o której nic nie wiem, w języku, którego nie znam. Albo jestem skończona. I co ja teraz zrobię?
– No dobrze, odpręż się, przeprowadzę cię przez to krok po kroku. Przede wszystkim, cała uroczystość jest właśnie tam, w Ritzu, w jednym z salonów.
– Gdzie? W jakim salonie? – Nie miałam jeszcze szansy rozejrzeć się po hotelu, ale byłam przekonana, że niczego takiego tu nie znajdę.
– Tak się po francusku mówi na, och, jak wy je nazywacie? Sale konferencyjne. Więc musi tylko zejść po schodach. Urządza to Francuska Rada do spraw Mody, paryska organizacja, która zawsze przyznaje nagrody w czasie pokazów, bo wszyscy są w mieście. Runway dostanie nagrodę za prezentację mody. To, jak wy to mówicie, nic takiego, właściwie formalność.
– Świetnie, przynajmniej teraz wiem, za co ta nagroda. Co właściwie mam napisać? Może po prostu podyktujesz mi to po angielsku i załatwię, żeby monsieur Renaud przetłumaczył, okej? Zaczynaj. Jestem gotowa. – Mój głos odzyskał nieco pewności, ale wciąż ledwie mogłam utrzymać pióro. Kombinacja wyczerpania, stresu i głodu sprawiała, że z trudem mogłam skupić wzrok na firmowym papierze Ritza, który leżał na biurku.
– Andrea, tu także ci się poszczęściło.
– Och, doprawdy? W tej chwili jakoś nie czuję się specjalnie szczęśliwa, Briget.
– Takie imprezy zawsze są prowadzone po angielsku. Nie ma potrzeby tego tłumaczyć. No, to zaczynajmy, masz pióro?
Zaczęła szybko mówić, a ja usiłowałam zapisać zaskakująco spójne zdania, które wypływały z jej ust najwyraźniej bez wysiłku. Kiedy odłożyłam słuchawkę i zaczęłam przepisywanie w tempie sześćdziesięciu słów na minutę – maszynopisanie to były jedyne pożyteczne zajęcia, na jakie chodziłam w liceum – zdałam sobie sprawę, że Mirandzie wystarczą dwie, może trzy minuty, żeby to przeczytać. Miałam akurat dość czasu, żeby przełknąć trochę pellegrino i pożreć kilka truskawek, które ktoś troskliwie ustawił na moim barku. Gdyby tylko zostawili mi tam cheeseburgera, pomyślałam. Pamiętałam, że gdzieś w bagażu, który w porządnym stosie leżał w kącie, wetknęłam batonik Twix, ale nie było czasu, by go szukać. Minęło dokładnie czterdzieści minut, odkąd dostałam rozkaz wymarszu. Nadszedł czas, żeby sprawdzić, czy zdałam.
Inna – ale równie przerażona – pokojówka otworzyła drzwi Mirandy i zaprosiła mnie do salonu. Oczywiście powinnam stać, ale skórzane spodnie, które miałam na sobie od poprzedniego dnia, zaczęły sprawić wrażenie na stałe przyklejonych do moich nóg, a sandały z pasków, które tak dobrze sprawiły się w samolocie, zmieniły się w długie, giętkie brzytwy przymocowane do moich pięt i palców. Postanowiłam przycupnąć na wyściełanej sofie, ale w chwili gdy moje kolana się zgięły, a pupa dotknęła poduszki, drzwi jej sypialni gwałtownie się otworzyły i odruchowo zerwałam się na równe nogi.
– Gdzie moje przemówienie? – zapytała mechanicznie, podczas gdy kolejna pokojówka szła za nią, trzymając pojedynczy kolczyk, który Miranda zapomniała założyć. – Napisałaś coś, nieprawdaż? – Miała na sobie jeden ze swoich klasycznych kostiumów Chanel – okrągły kołnierzyk obrzeżony futrem – i skręcony zwój niezwykle dużych pereł.
– Oczywiście, Mirando – powiedziałam z dumą. – Myślę, że to będzie odpowiednie. – Podeszłam do niej, ponieważ nie wykonała najmniejszego ruchu, żeby wziąć ode mnie kartkę, ale zanim zdążyłam podać jej przemówienie, wyrwała mi je z ręki. Dopóki jej oczy nie skończyły przesuwać się tam i z powrotem po tekście, nie zdawałam sobie sprawy, że wstrzymywałam oddech.
– W porządku. Jest w porządku. Zdecydowanie nic rzucającego na kolana, ale w porządku. Chodźmy. – Chwyciła pasującą pikowaną torebkę Chanel i umieściła zrobiony z łańcuszka pasek na ramieniu.
– Przepraszam?
– Powiedziałam, chodźmy. Ta głupia ceremonijka zaczyna się za piętnaście minut i przy odrobinie szczęścia wyjdziemy stamtąd w dwadzieścia. Szczerze nie znoszę takich imprez.
Nie było co się spierać, słyszałam, że powiedziała zarówno „chodźmy”, jak „wyjdziemy”. Zdecydowanie spodziewała się, że pójdę z nią. Zerknęłam na swoje skórzane spodnie i dopasowany żakiet i uznałam, że skoro ona nie ma nic przeciwko temu strojowi – a gdyby miała, z pewnością usłyszałabym coś na ten temat – to jakie to ma znaczenie. Prawdopodobnie będą się tam kręcić całe zastępy asystentek, usługujących swoim szefom, i z pewnością nikogo nie będzie obchodziło, co mam na sobie. „Salon” był dokładnie tam, gdzie Briget powiedziała, że będzie – typowa hotelowa sala konferencyjna z kilkudziesięcioma okrągłymi stołami do lunchu i nieco podwyższoną sceną do prezentacji z podium. Stałam przy ścianie z tyłu z kilkorgiem różnego rodzaju pracowników i przyglądałam się, jak prezes Rady pokazuje zupełnie nieśmieszny, nieinteresujący, kompletnie nudny klip filmowy o wpływie mody na nasze życie. Przez następne pół godziny kilka osób okupowało mikrofon, a potem, przed wręczeniem choćby jednej nagrody, armia kelnerów zaczęła wnosić sałatki i napełniać winem kieliszki. Ostrożnie spojrzałam na Mirandę, która wyglądała na strasznie znudzoną oraz zirytowaną i spróbowałam skurczyć się za drzewkiem w donicy, o które się opierałam, żeby nie zasnąć. Nie jestem pewna, jak długo miałam zamknięte oczy, ale właśnie wtedy, gdy przestałam kontrolować mięśnie szyi i głowa zaczęła mi się bezwładnie kiwać, usłyszałam jej głos.
– Ahn – dre – ah! Nie mam czasu na te bzdury – wyszeptała dość głośno, żeby kilkoro Klakierów z pobliskiego stolika podniosło wzrok. – Nie powiedziano mi, że będę odbierać jakąś nagrodę i nie byłam na to przygotowana. Wychodzę. – I obróciła się na pięcie, po czym długimi krokami ruszyła w stronę drzwi.
Pokuśtykałam za nią, ale powstrzymałam się przed chwyceniem jej za ramię.
– Mirando? Mirando? – Najwyraźniej mnie ignorowała. – Mirando? Kto ma odebrać tę nagrodę w imieniu Runwaych. - wyszeptałam tak cicho, jak się dało, żeby tylko zdołała mnie usłyszeć.
Zrobiła zwrot w miejscu i spojrzała mi prosto w oczy.
– Myślisz, że mnie to cokolwiek obchodzi? Idź tam i sama ją odbierz. – I zanim zdążyłam powiedzieć choćby słowo, już jej nie było.
O mój Boże. To się nie działo. Z pewnością za minutę obudzę się w swoim własnym, nieefektownym, zasłanym kiepską pościelą łóżku i odkryję, że cały ten dzień – do licha, cały rok – był tylko wyjątkowo koszmarnym snem. Ta kobieta nie oczekiwała przecież, że ja – młodsza asystentka – pójdę tam i odbiorę nagrodę dla Runwaya za prezentowanie mody, prawda? Rozpaczliwie rozejrzałam się po sali, żeby sprawdzić, kto jeszcze z Runwaya bierze udział w tym lunchu. Nic z tego. Osunęłam się na krzesło i próbowałam wymyślić, czy powinnam zadzwonić po radę do Emily albo Briget, czy też po prostu wyjść, skoro jej najwyraźniej w ogóle nie zależało na otrzymaniu tego wyróżnienia. Moja komórka właśnie połączyła się z biurem Briget (która, miałam nadzieję, zdążyłaby tu w porę, żeby osobiście odebrać cholerną nagrodę), gdy usłyszałam słowa „…wyrazić nasze najwyższe uznanie dla amerykańskiego Runwaya za jego dokładny, zabawny i zawsze czytelny sposób prezentowania mody. Powitajmy wszyscy światowej sławy redaktor naczelną, żywy symbol świata mody, panią Mirandę Priestly!”.
Читать дальше