Po szczególnie żenującym rysunku z obszytym piórami topem bez rękawów i lakierowanymi botkami do pół uda (tak jest, ponad kolano), wybrałam ostatecznie strój ze strony trzydziestej trzeciej, zszywaną z kawałków, lejącą się spódnicę od Roberta Cavalliego z maleńkim podkoszulkiem Chole i przypominającymi motocyklowe buty czarnymi botkami D &G. Podniecająco, seksownie, stylowo – ale nie przesadnie elegancko – i w dodatku nie wyglądałam jak struś, pozostałość z lat osiemdziesiątych ani dziwka. Czego więcej mogłabym chcieć? Kiedy usiłowałam wybrać jakąś pasującą do tego torebkę, pojawiła się kobieta od włosów i makijażu, żeby ze marszczoną brwią zacząć niechętne próby zrobienia czegoś, bym wyglądała o połowę mniej potwornie, niż jej zdaniem wyglądałam.
– Hm, czy może mogłaby pani rozjaśnić trochę te miejsca pod oczami? – zapytałam ostrożnie, rozpaczliwie starając się nie okazać lekceważenia dla jej dzieła. Pewnie byłoby lepiej, gdybym sama spróbowała zabrać się do makijażu – szczególnie że miałam więcej przyborów i instrukcji niż specjaliści od rakiet, którym zlecono budowę promu kosmicznego – ale gestapo od makijażu pojawiało się punktualnie co do minuty, bez względu na to, czy mi się to podobało, czy nie.
– Nie! – warknęła, najwyraźniej nie zmierzając do takiego efektu, jaki ja miałam na myśli. – Tak wygląda lepiej.
Skończyła nakładanie gęstego, czarnego cienia wzdłuż moich dolnych rzęs i znikła równie szybko, jak się pojawiła, a ja chwyciłam torbę (podwójne rączki, od Gucciego, z krokodylowej skóry) i z piętnastominutowym wyprzedzeniem w stosunku do planowanego czasu wyjścia udałam się do holu, żeby dwa razy sprawdzić, czy kierowca jest gotowy. Pojawiła się, kiedy debatowałam z Renaud, czy Miranda wolałaby, żeby każda z nas jechała oddzielnym samochodem, by uniknąć rozmowy ze mną i ryzyka, że zarazi się czymś, dzieląc tylne siedzenie z własną asystentką. Bardzo powoli zmierzyła mnie wzrokiem z góry na dół, wyraz jej twarzy pozostał całkowicie obojętny. Zdałam! Po raz pierwszy, odkąd zaczęłam pracę, nie doczekałam się spojrzenia wyrażającego całkowity wstręt albo przynajmniej złośliwego komentarza, a wystarczyła do tego zaledwie wspólna tajna operacja nowojorskich specjalistów do spraw mody i paryskich fryzjerów oraz stylistów makijażu, plus wyważona selekcja najlepszych i najdroższych na świecie ciuchów.
– Czy samochód jest na miejscu, Ahn – dre – ah? – Wyglądała oszałamiająco w krótkiej aksamitnej sukience koktajlowej z zaszewkami.
– Tak, pani Priestly, proszę tędy – monsieur Renaud włączył się gładko, prowadząc nas obok grupy, która mogła składać się wyłącznie z innych amerykańskich redaktorów do spraw mody, również przybyłych na pokazy. Wśród tłumu supermodnie wyglądających total – Klakierów rozległ się pełen szacunku pomruk, kiedy przechodziłyśmy – wyglądająca chudo, imponująco i bardzo, bardzo nieszczęśliwie Miranda dwa kroki przede mną. Musiałam prawie biec, żeby za nią nadążyć, mimo że była o piętnaście centymetrów ode mnie niższa, i czekałam, aż obdarzyła mnie spojrzeniem „no więc? na co, do cholery, czekasz?”, po czym zanurkowałam w ślad za nią na tylne siedzenie limuzyny.
Na szczęście kierowca najwyraźniej wiedział, dokąd jedzie, bo przez ostatnią godzinę cierpiałam na paranoidalny lęk, że Ona zwróci się do mnie i zapyta, gdzie odbywa się ten niezidentyfikowany koktajl. Rzeczywiście odwróciła się w moją stronę, ale nic nie powiedziała, decydując się zamiast tego na pogawędkę z SGG przez komórkę. W kółko powtarzała, że spodziewa się jego przyjazdu o takiej porze, żeby miał masę czasu na przebranie się i drinka przez wielką sobotnią imprezą. SGG przylatywał prywatnym odrzutowcem swojej firmy i aktualnie debatowali, czy zabrać Caroline i Cassidy; ponieważ on nie miał wracać przed poniedziałkiem, a ona nie chciała, żeby dziewczynki musiały opuszczać dzień w szkole. Dopiero kiedy zajechaliśmy przed czteropiętrowy dom przy obrzeżonej drzewami ulicy w Marais, zaczęłam się zastanawiać, co właściwie miałabym robić przez całą noc. Zwykle wykazywała dość rozsądku, żeby nie poniżać Emily, mnie czy innych pracowników publicznie, co oznaczało – przynajmniej na pewnym poziomie – że miała świadomość, co właściwie robi. W takim razie, skoro nie mogła kazać mi przynosić sobie drinków, znajdować kogoś przez telefon albo zanieść czegoś do pralni chemicznej w czasie pobytu tam, co niby miałam robić?
– Ahn – dre – ah, to przyjęcie wydaje para, z którą byłam zaprzyjaźniona, kiedy mieszkaliśmy w Paryżu. Poprosili, żebym przywiozła asystentkę, która zabawi ich syna, bo generalnie uważa takie imprezy za raczej nudne. Jestem pewna, że znajdziecie wspólny język. – Zaczekała, by kierowca otworzył jej drzwi, i zgrabnie wysiadła w swoich idealnych czółenkach od Jimmy'ego Choo. Zanim zdążyłam otworzyć własne drzwi, wspięła się na trzy stopnie i już wręczała płaszcz lokajowi, który najwyraźniej oczekiwał na jej przybycie. Klapnęłam z powrotem na miękkie skórzane siedzenie na minutkę, próbując przetrawić tę nową rozkoszną informację, którą z takim spokojem mi przekazała. Fryzura, makijaż, zmiana planów, histeryczna konsultacja z poradnikiem ubraniowym, motocyklowe buty, wszystko to, żebym mogła spędzić wieczór, niańcząc dzieciaka, gówniarza jakiejś bogatej pary? I to w dodatku francuskiego gówniarza.
Pełne trzy minuty poświęciłam na przypominanie sobie, że od New Yorkera dzieliło mnie teraz tylko kilka miesięcy, że mój rok poddaństwa niedługo miał się opłacić, że z pewnością dam radę znieść jeszcze jeden wieczór nudy, by dostać wymarzoną pracę. Nie pomagało. Nagle rozpaczliwie zapragnęłam zwinąć się na kanapie u moich rodziców i żeby mama zrobiła mi w mikrofalówce trochę herbaty, podczas gdy tata rozkłada planszę do scrabble'a. Jill i nawet Kyle też przyjechaliby z wizytą, z maleńkim Isaakiem, który gaworzyłby i uśmiechał się na mój widok, a Alex by zadzwonił i powiedział, że mnie kocha. Nikogo by nie obchodziło, że mam poplamione spodnie od dresu albo przerażająco nieumalowane paznokcie u nóg ani że jem wielkiego czekoladowego eklera. Absolutnie nikt nie miałby pojęcia, że gdzieś po drugiej stronie Atlantyku odbywają się jakieś pokazy mody i z całą pewnością nikt nie byłby zainteresowany rozmową o nich. Ale wszystko to wydawało się niewiarygodnie odległe, właściwie o lata świetlne, i musiałam teraz stawić czoło całej klice ludzi, którzy żyli i umierali na wybiegu. Temu i z całą pewnością rozwrzeszczanemu, rozpuszczonemu dzieciakowi, bełkocącemu coś po francusku.
Kiedy w końcu zwlokłam swoje skąpo, acz stylowo odziane ciało z siedzenia w limuzynie, lokaj na nikogo już nie czekał. Dochodziła do mnie muzyka grana przez prawdziwy zespół, a z okna ponad ogródkiem wydobywał się zapach sosnowych szyszek. Wzięłam głęboki wdech i wyciągnęłam rękę, żeby zapukać, ale drzwi same się otworzyły. Spokojnie mogę stwierdzić, że nigdy, przenigdy w całym moim młodym życiu nie byłam bardziej zaskoczona niż tamtego wieczoru: uśmiechał się do mnie Christian.
– Andy, kochanie, tak się cieszę, że mogłaś przyjść – powiedział, pochylając się i całując mnie prosto w usta. Dość śmiały pocałunek, zważywszy na to, że wargi miałam szeroko otwarte z niedowierzania.
– Co ty tu robisz?
Uśmiechnął się i odsunął ten odwieczny loczek z czoła.
– Czy nie powinienem zapytać cię o to samo? Ponieważ podążasz za mną wszędzie, dokąd tylko się udam, chyba będę musiał założyć, że chcesz się ze mną przespać.
Читать дальше