Spłonęłam rumieńcem i, jak zawsze wytworna, głośno prychnęłam.
– Tak, coś w tym rodzaju. Prawdę mówiąc, nie zjawiam się tu jako gość, jestem tylko dobrze ubraną niańką. Miranda poprosiła, żebym z nią przyszła, i do ostatniej chwili nie uprzedziła, że mam pilnować smarkatego syna gospodarzy. Więc, jeśli mi wybaczysz, lepiej pójdę się upewnić, czy ma potrzebne mleko i kredki.
– Och, niczego mu nie brakuje i jestem pewien, że jedyne, czego będzie dziś wieczorem potrzebował, to jeszcze jednego pocałunku od niani. – Po czym ujął moją twarz w dłonie i znów mnie pocałował. Otworzyłam usta, żeby zaprotestować, zapytać, co się tu, do cholery, dzieje, ale wziął to za entuzjazm i wsunął mi język między rozchylone wargi.
– Christian! – syknęłam cicho, zastanawiając się, ile potrwa, zanim Miranda mnie zwolni, kiedy zostanę przyłapana na obściskiwaniu się z przypadkowym facetem na jej własnym przyjęciu. – Co ty wyprawiasz? Puść mnie! – Wywinęłam mu się, ale on dalej szczerzył zęby w tym wkurzająco rozkosznym uśmiechu.
– Andy, ponieważ wyraźnie wolno kojarzysz, to jest mój dom. Moi rodzice wydają to przyjęcie, a ja byłem dość sprytny, by ich poprosić, żeby twoja szefowa przyprowadziła cię ze sobą. Czy to ona ci powiedziała, że jestem dziesięciolatkiem, czy sama doszłaś do takiego wniosku?
– Żartujesz. Powiedz mi, że żartujesz. Proszę.
– Nic z tego. Fajnie, co? Skoro jakoś nie mogę cię dopaść w żaden inny sposób, pomyślałem, że może to zadziała. Moja macocha i Miranda były zaprzyjaźnione, kiedy Miranda pracowała we francuskim Runwayu - jest fotografem i cały czas robi dla nich zdjęcia – więc musiałem ją tylko skłonić, by powiedziała Mirandzie, że jej samotny syn nie miałby nic przeciw towarzystwu w osobie pewnej atrakcyjnej asystentki. Zadziałało bez pudła. Chodź, postaramy się o drinka dla ciebie. – Położył rękę w dolnej części moich pleców i poprowadził do masywnego dębowego baru w salonie, gdzie trzech barmanów w uniformach rozdzielało martini, szklanki szkockiej oraz eleganckie wysokie kieliszki z szampanem.
– Zaczekaj, sprawdzę, czy dobrze rozumiem: nie muszę dzisiaj nikogo niańczyć? Nie masz młodszego braciszka ani nic z tych rzeczy, prawda? – Trudno mi było pojąć, że przyjechałam na przyjęcie z Miranda Priestly i przez cały wieczór nie mam innych obowiązków poza dotrzymywaniem towarzystwa Seksownemu Inteligentnemu Pisarzowi. A może zaprosili mnie, bo chcą, żebym tańcem albo śpiewem zabawiła gości, może zabrakło im jednej kelnerki i uznali, że ja będę pod ręką? A może zmierzamy w stronę szatni, gdzie powinnam zastąpić siedzącą tam dziewczynę, która wygląda na znudzoną i zmęczoną? Mój umysł jakoś nie mógł przyswoić wersji Christiana. – Cóż, nie mówię, że niańczenie będzie dziś zupełnie niepotrzebne, ponieważ zamierzam wymagać całej masy troski. Ale sądzę, że wieczór okaże się milszy, niż oczekiwałaś. Zaczekaj tutaj. – Ucałował mnie w policzek i zniknął w tłumie gości, w większości dystyngowanie wyglądających mężczyzn oraz dość artystowsko prezentujących się modnych kobiet koło czterdziestki i pięćdziesiątki, najwyraźniej mieszaniny bankierów i ludzi z czasopism z kilkoma projektantami, fotografami i modelkami, których dorzucono dla smaku. Na tyłach domu znajdowało się małe, eleganckie, wyłożone kamieniami patio, oświetlone białymi świecami, gdzie spokojnie grał skrzypek, i wytknęłam tam głowę na dwór. Natychmiast rozpoznałam Annę Wintour, absolutnie zachwycającą w lejącej kremowej jedwabnej sukni i ozdobionych paciorkami sandałach od Manola. Z ożywieniem rozmawiała z mężczyzną, który, jak uznałam, musiał być jej facetem, chociaż gigantyczne okulary przeciwsłoneczne od Chanel nie pozwalały stwierdzić, czy była rozbawiona, obojętna lub wstrząsana łkaniem. Prasa uwielbiała porównywać błazeństwa oraz fochy Anny i Mirandy, ale uznałam za niemożliwe, żeby ktokolwiek mógł być tak nieznośny jak moja szefowa.
Za nią stała grupa złożona z, jak uznałam, redaktorów Vogue'a, obserwujących Annę uważnie i z wyrazem zmęczenia, jak nasi Klakierzy popatrujący na Mirandę. Za nimi skrzeczała Donatella Versace. Twarz miała tak grubo pokrytą makijażem, a ciuchy tak fantastycznie obcisłe, że właściwie wyglądała na swoją własną karykaturę. Podobnie przy pierwszej wizycie w Szwajcarii nie mogłam przestać myśleć, jak bardzo przypomina disneyowskie wesołe miasteczko – Donatella wyglądała bardziej jak ktoś, kto gra Donatellę Versace w Saturday Night Live, niż jak ona sama. Sączyłam z kieliszka szampana (a myślałam, że nie mam co na niego liczyć!) i gawędziłam z jakimś Włochem – jednym z pierwszych brzydali tej narodowości, jakiego spotkałam – który kwiecistą prozą opowiadał o swoim wrodzonym zamiłowaniu do kobiecego ciała, dopóki Christian nie pojawił się ponownie.
– Hej, chodź ze mną na chwilę – powiedział, bezkolizyjnie prowadząc mnie przez tłum. Miał na sobie zwykły zestaw: idealnie sprane diesele, biały podkoszulek, ciemną sportową marynarkę oraz mokasyny od Gucciego, i bez trudu wtapiał się w tym w modny tłum.
– Dokąd idziemy? – zapytałam, nie spuszczając oczu z Mirandy, która bez względu na to, co powiedział Christian, pewnie spodziewała się zobaczyć mnie wypędzoną gdzieś do kąta, zajętą faksowaniem lub uaktualnianiem jej planu dnia.
– Najpierw po kolejnego drinka dla ciebie i może też dla mnie. Potem mam zamiar nauczyć cię tańczyć.
– A skąd przekonanie, że nie umiem? Tak się składa, że jestem utalentowaną tancerką.
Wręczył mi kieliszek szampana, który jakby wyłonił się z niebytu, i poprowadził do salonu rodziców urządzonego we wspaniałych, głębokich odcieniach kasztanu. Sześcioosobowy zespół grał coś modnego i zgromadził się tam kilkudziesięcioosobowy tłum ludzi przed trzydziestym piątym rokiem życia. Jakby na sygnał zespół zaczął grać Lets Get It On Marvina Gaye'a i Christian przyciągnął mnie do siebie. Pachniał męską, tradycyjną wodą kolońską, czymś staroświeckim jak Polo Sport. Jego biodra bez namysłu, w niewymuszony sposób podążały za muzyką, przesuwaliśmy się razem po zaimprowizowanym parkiecie i cicho nucił mi do ucha. Reszta pokoju schowała się za mgłą – byłam ledwie świadoma, że inni też tańczą, a gdzieś ktoś wznosi za coś toast, ale w tamtym momencie jedynym, co odbierałam wyraźnie, był Christian. Gdzieś w głębinach mojego umysłu odezwało się cichutkie, ale uparte przypomnienie, że to ciało przy moim nie należy do Aleksa, ale nie miało to kompletnie żadnego znaczenia. Nie teraz, nie dziś.
Minęła pierwsza, gdy przypomniałam sobie, że przyjechałam z Mirandą i upłynęły całe godziny, odkąd ją widziałam, i byłam pewna, że o mnie zapomniała i wróciła do hotelu. Ale kiedy wreszcie podniosłam się z sofy w gabinecie jego ojca, zobaczyłam ją pogodnie gawędzącą z Karlem Lagerfeldem i Gwyneth Paltrow, cała trójka najwyraźniej niepomna faktu, że za zaledwie kilka godzin muszą wstać na pokaz Christiana Diora. Rozważałam właśnie, czy powinnam do niej podejść, kiedy mnie zobaczyła.
– Ahn – dre – ah! Chodź tu! – zawołała, jej głos brzmiał niemal wesoło w gwarze przyjęcia, które podczas ostatnich kilku godzin się rozkręciło. Ktoś przygasił światła i rzucało się w oczy, że uśmiechnięci barmani troskliwie zaopiekowali się tymi z gości, którzy zostali. W ciepłym i mglistym zamroczeniu szampanem irytujący sposób, w jaki wymawiała moje imię, kompletnie mnie nie drażnił. I chociaż nie przypuszczałam, żeby wieczór mógł być jeszcze lepszy, wyraźnie chciała mnie przedstawić swoim sławnym przyjaciołom.
Читать дальше