– Denerwuje to pana, co?
– Chyba nie dopuści pan, żeby takiemu kryminaliście jak ja wszystko uszło na sucho!
– Skąd mam wiedzieć, że to właśnie pan dokonał tej zbrodni? Jest pan wystarczająco stuknięty, by wymyślić całą tę historię.
– Pan mi nie wierzy?
– Ani trochę. Nie ma pan żadnego dowodu na prawdziwość swoich opowieści.
– To już szczyt wszystkiego! Mogę panu dokładnie opisać Isabelle.
– To jeszcze o niczym nie świadczy.
– Mogę przytoczyć różne intymne szczegóły.
– Co będzie świadczyć tylko o tym, że poznał ją pan intymnie, a nie że zgwałcił ją i zabił.
– Mogę udowodnić, że ją zamordowałem. Wiem dokładnie, w jakiej pozycji znalazł pan ciało i w które miejsca ugodził nóż.
– Mógł pan poznać te szczegóły z ust mordercy.
– Doprowadza mnie pan do obłędu.
– Już pana doprowadziłem.
– Czemu miałbym przyznawać się do niepopełnionej zbrodni?
– Z takim psycholem jak pan wszystko jest możliwe. Żeby mieć tę przyjemność, że pana zabiję.
– Nie zapominajmy, że potrzeba śmierci z pana ręki wywołana jest moim poczuciem winy.
– Gdyby to była prawda, tak głośno by się pan tym nie przechwalał. Wyrzuty sumienia są dodatkową przewiną.
– Pan cytuje Spinozę!
– Nie pan jeden jest oczytany.
– Nie lubię Spinozy.
– Nic dziwnego. Za to ja bardzo.
– Rozkazuję panu mnie zabić!
– To, że pan nie lubi Spinozy, nie wystarczy, żebym pana zabił.
– Zgwałciłem i zabiłem pańską żonę!
– Opowiada pan to każdemu z tych pechowców, których napastuje pan na lotniskach?
– Pan jest pierwszym i jedynym, któremu zgotowałem ten los.
– Zbytek łaski. Niestety, ani mi się śni w to wierzyć; ma pan zbyt doszlifowaną technikę jak na debiutanta. Na milę pachnie mi pan rutynowym dręczycielem.
– Czyż nie dociera do pana, że jest pan wybrańcem? Jansenista taki jak ja nigdy by się nie zgodził zginąć z innej ręki jak tylko człowieka, któremu zgwałcił i zamordował żonę.
– I kogo spodziewa się pan przekonać tak pokrętnym argumentem?
– Ale z pana tchórz! Usiłuje pan wmówić sobie, że nie jestem mordercą, tylko po to, żeby nie musieć mnie zabijać.
– Żałuję, ale dopóki nie przedstawi pan jakiegoś prawdziwego, materialnego dowodu swojego czynu, dopóty nie będę miał żadnych podstaw, by panu uwierzyć.
– Wiem, do czego pan zmierza! Ma pan cichą nadzieję, że taki materialny dowód istnieje, by potem na jego podstawie wydać mnie w ręce policji. Bez niego nic pan na mnie nie ma. Przykro mi, nieszczęsny cykorze, ale żaden dowód rzeczowy nie istnieje. Policji będzie musiało wystarczyć samo pańskie słowo. Niech pan wbije sobie to do głowy raz na zawsze, że albo sam mi pan wymierzy sprawiedliwość, albo nie zostanie ona wymierzona wcale.
– Mścić się na wariacie, który podaje się za zbrodniarza, byłoby nonsensem. Tak samo przyznawał się pan do zabicia szkolnego kolegi, choć jedyne, co pan uczynił, to modlił się o jego zgubę; wiem mniej więcej, co z pana za morderca.
– I nadal uważa pan, że broń, którą popełniono zbrodnię, dostałem od mordercy? Po co trzyma się pan tak kurczowo tych wymysłów, skoro prawda jest tak prosta?
– Jestem na lotnisku, dowiaduję się, że mój samolot ma opóźnienie. Przysiada się do mnie jakiś facet i zaczyna wygadywać różne niestworzone historie. Od nudnych wynurzeń przechodzi do wyznania, że dwadzieścia lat temu zgwałcił moją żonę, a dziesięć łat później ją zabił. I uważa pan za normalne, że w to wszystko uwierzę?
– Owszem. Tyle że pańska wersja jest mocno nieścisła.
– Ach tak?
– Kiedy się pan dowiedział, że dwudziestego czwartego marca wyjeżdża pan służbowo do Barcelony?
– Nie pański interes.
– Nie chce pan powiedzieć? No to ja powiem. Dwa miesiące temu zatelefonowano do pańskiego szefa z Barcelony, powiadamiając go o licznych interesujących możliwościach rynkowych oraz o posiedzeniu zarządu dwudziestego czwartego marca. Wątpi pan w autentyczność tego Katalończyka, równie katalońskiego jak ja i pan, dzwoniącego z własnego mieszkania w Paryżu?
– Nazwisko mojego szefa?
– Jean-Pascal Meunier. Nadal mi pan nie wierzy?
– Wszystko to dowodzi jedynie, że jest pan natrętem. Tyle już wiedziałem wcześniej.
– Ale natrętem skutecznym, co?
– Powiedzmy raczej, natrętem dobrze poinformowanym.
– Nadal twierdzę, że skutecznym; niech pan nie zapomina o numerze ze spóźnieniem samolotu.
– Co? To także pana sprawka?
– Głupcze, czy teraz wreszcie rozumiesz?
– Jak pan to zrobił?
– Tak samo jak z pańskim szefem: przez telefon. Zadzwoniłem z kabiny telefonicznej na lotnisku i powiedziałem, że w samolocie ukryta jest bomba. Niesamowite, ile to zamieszania w dzisiejszych czasach można narobić jednym głupim telefonem.
– Czy zdaje pan sobie sprawę, że mogę zawiadomić policję?
– Zdaję. Ale nawet zakładając, że zdoła ich pan przekonać, to po zapłaceniu bardzo wysokiej grzywny i tak mnie wypuszczą.
– Kolosalnej grzywny, drogi panie.
– I to, że wywinę się z tego dzięki forsie, wystarczy panu do pomszczenia gwałtu i morderstwa żony?
– Wszystko pan przewidział, kanalio.
– Rad jestem, widząc, że znów dochodzą w panu do głosu wyższe uczucia.
– Zaraz, zaraz, a to spóźnienie samolotu to po co?
– Niechże pan choć raz ruszy głową. Zdaje pan sobie chyba sprawę, że ta rozmowa mogła odbyć się jedynie w poczekalni na lotnisku. Potrzebne mi było miejsce, gdzie uda mi się przyprzeć pana do muru. Musiał pan lecieć tym samolotem, nie mógł pan sobie pozwolić na to, żeby wstać i odejść.
– Teraz już, wiedząc, że to blef, mogę wstać i odejść.
– Co z tego, że pan już wie, że to blef. Nie pozwoli pan chyba wymknąć się człowiekowi, który zrujnował panu życie.
– Nie pojmuję, dlaczego aż tyle czasu zajęła panu ta opowieść. Po co się było wdawać w te historie z karmą dla kotów, zamiast przyjść i na wstępie prosto z mostu oświadczyć: „Jestem mordercą pana żony”?
– Tak się nie robi. Jestem człowiekiem przywiązującym ogromną wagę do formy. Postępuję zgodnie z zasadami niewzruszonej jansenistycznej kosmetyki.
– Co wspólnego z tym wszystkim mają produkty kosmetyczne?
– Kosmetyka, ciemny człowieku, jest nauką o porządku uniwersalnym, o najwyższej moralności warunkującej świat. To nie moja wina, że to urocze słowo przywłaszczyły sobie kosmetyczki. A więc byłoby niezgodne z jansenistyczną kosmetyką, gdybym przyszedł i z miejsca wyjawił, że został pan wybrany. Musiał pan sam do tego dojść kosztem diabelnego zawrotu głowy.
– Niech pan raczej powie, że trzeba mnie było rozjuszyć do białej gorączki.
– W pewnym sensie ma pan rację. Chcąc przekonać wybrańca do jego misji, trzeba mu się dobrać do nerwów. Trzeba go do żywego rozsierdzić, tak żeby zareagował prawdziwie, emocjami, a nie głową. Skądinąd uważam, że nadal kieruje się pan zanadto rozumem, gdy tymczasem ja odwołuję się do pańskiej wrażliwości.
– To źle pan trafił; nie tak łatwo mną manipulować, jak się panu zdaje.
– Wciąż jeszcze pan sądzi, że usiłuję panem manipulować, gdy ja wskazuję to, co mogłoby stać się naturalną drogą postępowania, pańskim kosmetycznym przeznaczeniem. Jestem winowajcą. Nie wszyscy zbrodniarze doświadczają poczucia winy, lecz raz go doświadczywszy, nie są w stanie myśleć już o niczym innym. Człowiek winny zdąża ku karze niczym woda do morza, jak skrzywdzony do zemsty. Jeśli pan się nie zemści, Jérôme Angust, pozostanie pan człowiekiem niespełnionym, nie udźwignie pan brzemienia swego wyboru, nie wyjdzie pan naprzeciw swemu przeznaczeniu.
Читать дальше