Tak, pomyślał gorzko Borlon. Tego też nie umiałem. Mężczyzna z dwiema żonami, mimo to bezdzietny, może mieć pretensje tylko do siebie.
Borlonowi wydawało się, że w oczach swojej teściowej zauważył dezaprobatę, nawet pogardę, gdy mała, stara kobieta wpuszczała mistrza cechu tkaczy włosianych kobierców.
– Nie umiem wyrazić, jak bardzo mi przykro, Borlonie – powiedział naczelnik. – Byłem wstrząśnięty, gdy twoja żona opowiadała mi… Za ludzkiej pamięci nie wydarzyło się jeszcze takie nieszczęście!
Czy chciał go upokorzyć? Podsunąć Borlonowi pod nos dowód, jakim jest nieudacznikiem? Przyjrzał się szczupłej, wysokiej postaci starszego cechu, którego szpakowate włosy były tak zmierzwione, jak jeszcze nigdy nie widział u wiekowego gobeliniarza.
To brzmiało szczerze. Stary człowiek, zwykle rzeczowy i poważny, był naprawdę głęboko poruszony i pełen współczucia.
– Kiedy to się stało? Ostatniej nocy? – pytał, siadając. – W mieście jeszcze nic o tym nie wiadomo…
– Nie chcę, żeby o tym gadali – powiedział Borlon ociężale.
– Ale dlaczego nie? Może ci się przecież przydać każda pomoc…
– Nie chcę – upierał się Borlon.
Starszy cechu przyglądał mu się przez chwilę badawczo, potem skinął głową za zrozumieniem.
– Więc dobrze. Ale przynajmniej mnie musisz wtajemniczyć. I poprosić o radę.
Borlon wpatrywał się w swoją dłoń, dużą dłoń leżącą ciężko na drewnianym blacie stołu. Żyły na wierzchu pulsowały prawie niezauważalnie, ale nieprzerwanie. Gdy zaczął opowiadać, miał uczucie, że to nie on mówi; przysłuchiwał się sobie i zdawało mu się, że to Karvita przemawia jego głosem. Najpierw potykając się, potem, gdy początek został już zrobiony, coraz płynniej powtórzył, co mu przykazała.
– Chodzi o mój dom, mistrzu. Muszę go odbudować, potrzebuję nowej ramy, nowych narzędzi – nie starczy mi już na to wszystko pieniędzy. Mój ojciec dostał za swój kobierzec kiepską cenę, wtedy… – Mój ojciec też był nieudacznikiem, pomyślał. Utkał wspaniały dywan i oddał go za psie pieniądze. Ale w każdym razie zdołał ukończyć kobierzec – podczas gdy syn nieudacznika…
– Wiem.
– Więc?
– Myślisz o długoterminowym kredycie…
– Tak.
Stary tkacz powoli rozłożył ramiona w geście żalu.
– Borlonie, proszę, nie wprawiaj mnie w zakłopotanie. Znasz statut cechu. Jeśli nie masz syna, nie możesz dostać kredytu.
Borlon musiał walczyć z poczuciem, że wpada w nieskończenie głęboką, czarną studnię.
– Nie mam syna. Mam dwie żony, lecz żadna nie urodziła mi dziecka…
– Więc przyczyna pewnie nie leży po stronie kobiet.
O tak. Oczywiście, że nie.
Wpatrywał się w starszego cechu. Powinien teraz coś powiedzieć, ale zapomniał, co. Albo może nie było nic, co można by na to odpowiedzieć.
– Spójrz, Borlonie – takiego kredytu udziela się na sto dwadzieścia lub sto sześćdziesiąt lat. Musiałyby go spłacać jeszcze dzieci twoich dzieci. Takiego postanowienia nie robi się z lekkim sercem. Kasa cechu potrzebuje przecież pewnego zabezpieczenia. Wygląda na to, że nie możesz spłodzić następcy, więc nie możemy ci dać długoterminowego kredytu. Taki jest sens tego przepisu. Nawet gdybyś miał syna, ponosimy duże ryzyko, bo kto może zagwarantować, że twojemu synowi urodzi się syn?
– A krótkoterminowy? – poprosił Borlon.
– Czym chcesz go spłacić? – krótko spytał starszy cechu.
– Utkam nowy kobierzec – zapewnił szybko Borlon. – Jeśli nie będę miał dziedzica, spłacę kredyt tym dywanem, jeśli zaś doczekam się syna, wtedy można by zmienić kredyt krótkoterminowy na długoterminowy…
Stary człowiek westchnął.
– Przykro mi, Borlonie. Jest mi cię naprawdę żal, gdyż lubiłem kobierzec, który tkałeś. Ale odpowiadam za sprawowany przeze mnie urząd i, jak mi się zdaje, w tej chwili widzę nieco bardziej realistycznie niż ty, jak się rzeczy mają. Po pierwsze nie jesteś już najmłodszy, Borlonie. Jak duży dywan możesz jeszcze utkać, nawet gdybyś pracował, póki nie oślepniesz? A kobierzec, który nie ma przepisowych wymiarów, dostaje nieproporcjonalnie niską cenę, sam o tym wiesz. Przeważnie należy się cieszyć, gdy handlarz w ogóle go weźmie. Po drugie – będziesz musiał pracować na nowej ramie, takiej, której drewno musi się dopiero dopasować, nie było jeszcze przez dziesiątki lat naprężane. Wiadomo, ty też to wiesz, że na nowej ramie nie da się uzyskać takiej jakości, jak na starej. Chcesz zbudować dom, musisz też żyć – nie wydaje mi się możliwe, byś mógł zapracować na to wszystko.
Borlon nie dowierzając przysłuchiwał się, jak mistrz, w lepszych czasach nazywany przyjacielem, na którego pomoc liczył, bez litości zadawał mu cios za ciosem.
– Ale… co w takim razie mam zrobić?
Starszy cechu wbijając wzrok w podłogę, powiedział cicho:
– Zdarza się niekiedy, że linia tkacza włosianych kobierców skończy się. Czasem któryś umrze młodo albo bez następcy – zdarzało się to zawsze. W takim przypadku cech szuka kogoś, kto chce zająć zwolnione miejsce i założyć nową linię, dba o jego wykształcenie i tak dalej…
– I daje mu kredyt.
– Jeśli ma syna, tak.
Borlon ociągał się.
– Jedna z moich żon… Narana… jest chyba w ciąży…
Obaj wiedzieli, że to kłamstwo.
– Jeśli urodzi syna, kredyt nie będzie żadnym problemem, mogę ci to obiecać – powiedział mistrz i podniósł się.
W drzwiach obrócił się jeszcze raz.
– Bardzo dużo mówiliśmy o pieniądzach, Borlonie, a niewiele o sensie naszej pracy. Myślę, że w tym trudnym okresie powinieneś postarać się odnowić swoją wiarę. Słyszałem, że w mieście jest kaznodzieja; może byłoby dobrze, gdybyś się do niego udał.
Po odejściu starszego cechu Borlon siedział dalej bez ruchu, tępo patrząc przed siebie. Po krótkiej chwili weszła Karvita i spytała o wynik rozmowy. Potrząsnął tylko niechętnie głową.
– Nie chcą mi nic pożyczyć, bo nie mam syna – wyjaśnił w końcu, gdy nie dawała za wygraną.
– Więc spróbujmy – powiedziała natychmiast. – Nie jestem jeszcze za stara na rodzenie dzieci. – Ociągając się, dodała: – A Narana tym bardziej.
Dlaczego tak to wszystko wyglądało? Dlaczego musiało być właśnie tak? Całe życie strawione na jeden jedyny dywan…
– A jeśli mimo to się nie uda? Karvito, dlaczego jesteśmy ze sobą już tak długo, a nie mamy dzieci?
Spojrzała na niego badawczo, bawiąc się kosmykiem długich, granatowoczarnych włosów.
– Twój syn – powiedziała potem powoli – musi być tylko urodzony przez jedną z twoich żon. Nie jest konieczne, żebyś… ty go spłodził!
Co ośmielała się teraz mu proponować? Bez środków do życia, naznaczony przez los, musi jeszcze pozwalać na to, by pozbawiano go honoru?
– Trzeba by to oczywiście przeprowadzić niezwykle dyskretnie… – zastanawiała się dalej jego żona.
– Karvito!
Spojrzała mu w oczy i przestraszona przerwała.
– Przepraszam, to tylko taki pomysł, nic poza tym.
– Masz jeszcze więcej takich pomysłów?
Milczała. Po długiej chwili, rzuciwszy mu najpierw ostrożne spojrzenie, stwierdziła:
– Jeśli cech nie chce ci pomóc – może masz przyjaciół, którzy coś pożyczą. Moglibyśmy spytać niektórych tkaczy, którym się dobrze powodzi. Na przykład Benegoran, ma przecież więcej pieniędzy, niż on sam i jego rodzina kiedykolwiek zdołają wydać.
– Benegoran nic nikomu nie daje. Dlatego jest taki bogaty.
Читать дальше