Matka podniosła się powoli i oświadczyła:
– Xu Xuan'er, jeśli chcesz czyjejś śmierci, to niech rozstrzelają mnie. Twoja matka wcale się nie powiesiła. Miała wylew krwi do mózgu, a jej choroba zaczęła się wcześniej, jeszcze w czasach Sha Yuelianga. Wiem, bo moja teściowa pomagała wam w przygotowaniach do pogrzebu.
Ważny gość wstał i zszedł z podium od zaplecza, a Lu Liren pośpieszył za nim. Tam, na otwartej przestrzeni, specjalista tłumaczył mu coś szeptem; jego miękka, biała dłoń to podnosiła się, to opadała, przecinając powietrze niczym lśniący nóż, tnący jakąś niewidzialną rzecz.
Ważna osobistość w asyście osobistej ochrony dumnie opuściła zgromadzenie.
Lu Liren wciąż stał w tym samym miejscu, ze spuszczoną głową, nieruchomo jak pień drzewa. Po dłuższej chwili ocknął się i powłócząc ciężko nogami, przygnębiony, wrócił na swoje miejsce naczelnika powiatu. Spojrzał na nas nieprzytomnie; jego gałki oczne na długo zastygły w bezruchu. Wyglądał żałośnie. Wreszcie otworzył usta; jego spojrzenie zalśniło blaskiem oczu hazardzisty, zamierzającego postawić wysoką stawkę.
– Ogłaszam, że syn Simy Ku, Sima Liang, zostaje skazany na śmierć. Wyrok zostanie wykonany natychmiast. Córki Simy Ku, Sima Feng i Sima Huang, także otrzymują wyrok śmierci. Będzie on wykonany natychmiast.
Matka zachwiała się, lecz natychmiast odzyskała równowagę.
– Ciekawe, kto się ośmieli! – rzekła, biorąc dziewczynki w ramiona.
Sima Liang czujnie przypadł do ziemi i zaczął się ostrożnie wymykać. Ludzie z pozoru nieumyślnie zasłaniali czołgającego się chłopaka własnymi ciałami.
– Sunie Niemowo! – zawołał Lu Liren. – Czemu nie wykonujesz mojego rozkazu?!
– Chyba straciłeś rozum! – krzyknęła Shangguan Pandi. – Co to za rozkaz?!
– Jestem doskonale przytomny i w pełni sił umysłowych – rzekł Lu Liren i uderzył się pięścią w czoło.
Głuchoniemy, ociągając się, zszedł z podium, a za nim dwóch żołnierzy jednostki okręgowej.
Sima Liang wypełzł z tłumu i ruszył biegiem, minął dwóch strażników i co sił w nogach zaczął się wspinać na nasyp.
– Ucieka! Ucieka! – krzyknął jakiś żołnierz, stojący na podwyższeniu.
Jeden ze strażników zdjął z ramienia broń, odciągnął zamek, wpuszczając nabój do komory i strzelił kilka razy w powietrze. Sima Liang zdążył już skryć się w gęstych krzakach, porastających brzeg rzeki.
Głuchoniemy i jego podkomendni zbliżyli się do nas, mijając po drodze tłum zgiętych ludzkich grzbietów. Starszy Niemowa i Młodszy Niemowa spoglądali na ojca zuchwałymi oczyma, z których wyzierała samotność. Kiedy Sun wyciągnął swoje żelazne łapsko w kierunku dziewczynek, matka splunęła mu w twarz. Głuchoniemy zabrał rękę, wytarł się ze śliny i sięgnął ponownie. Matka znów splunęła, lecz z mniejszą siłą; ślina wylądowała na jego klatce piersiowej. Odwrócił głowę i spojrzał w stronę podium.
Lu Liren z rękami założonymi do tyłu spacerował tam i z powrotem. Shangguan Pandi siedziała w kucki z twarzą ukrytą w dłoniach. Oblicza urzędników powiatowych i wojskowych wyglądały jak wyrzeźbione w glinie; przypominali świątynne posążki. Twarda szczęka głuchoniemego zadygotała, jak zwykle, gdy chciał coś powiedzieć; z ust wydobyły się znane słowa:
– Zdjąć! Zdjąć! Zdjąć!
Matka wypięła pierś i krzyknęła ochryple:
– Ty bydlaku! Mnie najpierw zabij!
Rzuciła się na niego, wbijając mu paznokcie w twarz.
Głuchoniemy obmacał się, podniósł dłoń do oczu i oglądał przez dłuższą chwilę, jakby sprawdzając, czy nic do niej nie przylgnęło. Następnie podstawił ją pod nos i wciągnął powietrze, jakby szukając obcego zapachu. Wreszcie wystawił gruby język i polizał palce, sprawdzając ich smak. W końcu wybełkotał coś i popchnął matkę, która lekko opadła na ziemię przed nami. Przytuliliśmy się do niej z płaczem.
Głuchoniemy podnosił nas po kolei do góry i rzucał na boki. Wylądowałem na plecach jakiejś kobiety, a Sha Zaohua na moim brzuchu. Lu Shengli spadła na plecy jakiegoś dziadka, Ósma Siostra znalazła się na ramieniu starszej pani. Starszy Niemowa uczepił się ręki ojca, w żaden sposób nie dając się strząsnąć i wbił mu zęby w przegub. Młodszy Niemowa obejmował jego nogę i wgryzał się w twarde kolano. Gdy głuchoniemy wierzgnął, Młodszy przekoziołkował w powietrzu i wylądował na głowie mężczyzny w średnim wieku, a gdy machnął ręką, Starszy pofrunął w objęcia jakiejś staruszki, z kęsem ojcowskiego ciała w zębach.
Niemowa lewą ręką podniósł małą Sima Feng, a prawą – Sima Huang, po czym ruszył wielkimi krokami, podnosząc wysoko nogi, jakby szedł przez bagno. Zbliżywszy się do podium, zamachnął się i wrzucił na górę obie dziewczynki, jedną po drugiej. Sima Feng zeskoczyła natychmiast na dół, wołając babcię, a za nią Sima Huang. Obie zostały od razu przechwycone przez głuchoniemego i wrzucone z powrotem na podium. Matka podniosła się i ruszyła chwiejnym krokiem w ich stronę, lecz po chwili potknęła się i upadła.
Lu Liren przestał się przechadzać i odezwał się przygnębionym tonem:
– Przyjaciele, powiedzcie mi, czy ja, Lu Liren, jestem jeszcze godzien miana człowieka? Czy wiecie, jak się czuję, skazując na rozstrzelanie tych dwoje dzieci? Czynię to z ogromnym bólem serca. W końcu to tylko dzieci, w dodatku połączone ze mną więzami powinowactwa. I właśnie dlatego, że jestem ich powinowatym, muszę ze łzami w oczach skazać je na śmierć. Przyjaciele, obudźcie się z tego odrętwienia! Jeśli zastrzelimy dzieci Simy Ku, z tej drogi nie będzie już odwrotu. Będziemy strzelać do małych dzieci w imieniu walki z reakcyjnym, przestarzałym ustrojem społecznym. Za chwilę rozstrzelamy dwa jego symbole! Przyjaciele, powstańcie! Kto nie jest za rewolucją, ten jest przeciwko rewolucji. Nie ma pośrednich dróg!
Od głośnego przemawiania chwycił go gwałtowny atak kaszlu. Zbladł, jego oczy wypełniły się łzami. Jeden z urzędników powiatowych zaczął go klepać po plecach, lecz Lu odegnał go machnięciem ręką. Gdy wreszcie złapał oddech, zgiął się i wypluł nieco białej flegmy. Dysząc jak gruźlik, wykrztusił:
– Wykonać!
Głuchoniemy wskoczył na podium, złapał obie dziewczynki i wielkimi krokami pomaszerował nad staw. Postawił je na ziemi, cofnął się kilkanaście kroków. Dziewczynki obejmowały się wzajemnie; ich pociągłe twarzyczki wyglądały jak przyprószone złotym pudrem. Czworo małych oczek z przerażeniem obserwowało głuchoniemego, który wyjął pistolet i zaczął go z trudem unosić. Przegub mu krwawił, ręka drżała, jakby broń ważyła co najmniej dwadzieścia funtów i trzymanie jej stanowiło nie lada wysiłek. W końcu wycelował i wystrzelił: Paf! Ręka odskoczyła, z lufy uniosła się smużka niebieskawego dymu, ramię opadło bezwładnie. Pocisk przeleciał nad głowami dziewczynek i wbił się w grunt tuż nad stawem, wzbijając fontannę błota.
Jakaś kobieta sunęła ku nam wzdłuż nasypu, ścieżką wśród zarośli, niczym żaglówka na fali. Wydawała gdaczące okrzyki jak kwoka zaganiająca kurczęta. Po chwili rozpoznałem Najstarszą Siostrę. Ponieważ była chora psychicznie, pozwolono jej nie uczestniczyć w wiecu. Jako wdowa po zdrajcy Sha Yuełiangu była także kandydatką do rozstrzelania, a gdyby rozeszła się wieść o jej jednodniowym romansie z Simą Ku, znalazłby się kolejny powód. Bałem się o nią, widząc, że sama rzuca się w sieć. Popędziła biegiem w kierunku stawu, wreszcie stanęła przed dziewczynkami.
– Zabijcie mnie! Mnie zabijcie! – wrzasnęła jak opętana. – Spałam z Simą Ku, to ja jestem ich matką!
Читать дальше