Krzyki Shangguan Laidi brzmiały jeszcze bardziej przeraźliwie niż niegdysiejsze wrzaski Ptasiej Nieśmiertelnej. Bezszelestnie przekradłem się przez psie drzwiczki i uciekłem na ulicę, zlany zimnym potem.
Gdy pokaz filmowy w kościele dobiegał końca, Sima Ku potajemnie wrócił na swoje miejsce. Ludzie schodzili mu z drogi, rozpoznając dowódcę. Przechodząc obok mnie, pogłaskał mnie po głowie; wyczułem na jego dłoni zapach piersi Shangguan Laidi. Kiedy usiadł w swoim fotelu, wyszeptał coś do ucha Drugiej Siostry, która chyba się zaśmiała. Zapłonęły lampy. Ludzie byli zdezorientowani, niektórzy jakby z trudem przypominali sobie, gdzie się znajdują. Sima Ku ogłosił:
– Jutro wieczorem będzie pokaz na wielkim klepisku. Jako komendant chcę przydać splendoru tamtemu miejscu, wprowadzając i tam osiągnięcia zachodniej cywilizacji.
Ludzie oprzytomnieli, gwar zagłuszył terkot projektora. Potem, gdy już wszyscy goście odeszli, Sima Ku zwrócił się do naszej matki:
– Droga pani, jak się podobało? Warto było przyjść? W następnej kolejności zamierzam wybudować kino dla całego Północno-Wschodniego Gaomi. Ten spryciarz Babbitt potrafi wszystko i to dzięki mnie ma go pani za zięcia!
– Dosyć już, zaprowadzę mamę do domu – wtrąciła się Druga Siostra.
– Przestań lepiej merdać ogonem, drogi zięciu – rzekła matka. – Poważni ludzie zachowują się powściągliwie, tylko psy rzucają się na kupy w trawie.
W jaki sposób matka się domyśliła, co działo się wieczorem z Laidi, nie miałem pojęcia. Następnego ranka Sima Ku i Druga Siostra przynieśli nam ziarno. Postawiwszy worek, chcieli już sobie pójść, lecz matka powiedziała:
– Czekaj no, mężu Drugiej Siostry, mam ci parę słów do powiedzenia.
– A cóż to za słowa, których ja nie mogę usłyszeć? – zapytała Druga Siostra.
– Ty możesz już iść – ucięła matka i zaprowadziła Simę Ku do izby.
– Jakie masz zamiary wobec niej? – spytała.
– Wobec kogo? – zdziwił się Sima Ku.
– Nie udawaj głupiego!
– Niczego nie udaję.
– Masz dwie możliwości. Wybieraj.
– Jakie możliwości?
– Pierwsza: weźmiesz ją za żonę, główną albo drugą, albo obie będą miały równy status – uzgodnicie to z moją drugą córką. Druga: zabijesz ją!
Sima Ku tarł dłońmi o spodnie, lecz teraz był w zupełnie innym nastroju niż poprzednim razem, gdy to robił.
– Daję ci trzy dni – dodała matka. – W tym czasie musisz wybrać: jedno z dwojga. A teraz idź już sobie.
Szósta Siostra siedziała pewnie i nieruchomo, jakby nic się nie wydarzyło. Znowu usłyszałem „kozi" kaszel Simy Ku; byłem podekscytowany i przygnębiony jednocześnie. Na białym prostokącie przed nami kobieta i mężczyzna leżeli objęci pod drzewem, głowa kobiety spoczywała na męskim torsie. Kobieta przyglądała się wiszącym na drzewie owocom; mężczyzna pogrążony w rozmyślaniach gryzł źdźbło trawy. Kobieta podparła się rękami i usiadła, odwracając się twarzą w stronę mężczyzny; dekolt sukni odsłaniał górną część jej piersi – głęboki rowek między nimi miał kolor czerwony i przypominał węgorzowe dołki na płyciznach. Widziałem to gniazdko już po raz czwarty i wciąż marzyłem o tym, by wśliznąć się do środka. Kobieta zmieniła pozycję, rowek zniknął. Szturchnęła mężczyznę i powiedziała coś podniesionym głosem, lecz jej towarzysz dalej żuł źdźbło trawy, nie otwierając oczu. Kobieta spoliczkowała go, po czym wybuchnęła głośnym płaczem. Jej szloch brzmiał całkiem podobnie do płaczu chińskich kobiet. Mężczyzna otworzył oczy i splunął pogryzionym źdźbłem prosto w twarz kobiety. Wiatr targał gałęziami drzewa na ekranie, owoce zderzały się. Szum drzew dobiegał znad brzegu rzeki. Nie byłem pewien, czy to wiatr z ekranu porusza drzewami nad rzeką, czy też wiatr znad rzeki porusza drzewem na ekranie. Kolejna błyskawica rozbłysła zielonkawo, po chwili zagrzmiało. Wzmógł się szum wiatru, wśród widzów zapanowało zamieszanie. W białej smudze światła zalśniły małe kropelki. „Pada deszcz!" – krzyknął ktoś. Mężczyzna właśnie szedł w stronę wozu, niosąc na rękach kobietę – bosą, w przekrzywionej sukni. Następna błyskawica rozdarła niebo – świeciła tak długo i mocno, że przyćmiła nawet białe światło z maszyny. Z nieba spadło kilkanaście lśniących, czarnych przedmiotów, jakby piorun nagle obsypał nas bobkami. Gdzieś w tłumie żołnierzy Simy Ku rozległ się potężny huk eksplozji, któremu towarzyszyły zielone i żółte błyskawice, rozeszła się drażniąca woń prochu. Nie wiem, kiedy usiadłem na czyimś brzuchu; na głowie miałem coś mokrego i gorącego. Dotknąłem twarzy – była lepka, poczułem intensywną woń krwi. Słyszałem krzyki i jęki oszalałych ze strachu lub oślepionych ludzi. W snopie światła z projektora widać było masę drgających pleców, zakrwawionych głów, przerażonych twarzy. Pluszcząca się w amerykańskiej rzece para została rozdarta na strzępy. Błyskawica. Piorun. Zielona krew. Fruwające w powietrzu kawałki ciał. Amerykański film. Granat ręczny. Złote węże ognia wypełzają z luf. Bracia, zachowajcie spokój! Eksplozja. Mamo! Synu! Żywa odcięta ręka. Wnętrzności oplatane wokół nogi. Krople deszczu większe od srebrnych monet. Oślepiający blask. Noc tajemnic. Rodacy, na ziemię! Nie ruszać się! – Oficerowie jednostki dowodzonej przez rodzinę Sima, nie ruszać się! Rzućcie broń, a zostawimy was przy życiu! Rzućcie broń! – krzyczał ktoś coraz bliżej i bliżej…
Zanim przeszła cała fala uderzeniowa, ruszyła na nas chmara pochodni. Żołnierze niezależnego Siedemnastego Batalionu w ciemnych trzcinowych pelerynach, z karabinami o postawionych bagnetach maszerowali nieubłaganie naprzód, wznosząc chóralne okrzyki. Pochodnie nieśli ludzie wyglądający na cywilów, o głowach obwiązanych białymi chustkami, w większości ostrzyżone na pazia kobiety; trzymali je wysoko, oświetlając maszerujących żołnierzy. Zrobione ze starej watoliny i szmat zamoczonych w nafcie pochodnie paliły się wielkimi, mocnymi płomieniami. Od strony wojsk Simów rozległy się strzały; kilkunastu żołnierzy Siedemnastego Batalionu padło na ziemię jak ziarna prosa, lecz po chwili jeszcze większa liczba zajęła ich miejsce. Nadleciało kolejnych kilkadziesiąt granatów; wstrząsy eksplozji były tak silne, jakby niebo spadło nam na głowy, a ziemia się rozstąpiła.
– Poddajcie się, bracia! – zawołał Sima Ku. Rzucana bezładnie na ziemię broń lśniła w świetle pochodni.
Sima Ku zakrwawionymi rękami obejmował Shangguan Zhaodi, lamentując w głos:
– Zhaodi! Zhaodi! Żono ukochana, obudź się…
Czyjaś drżąca ręka złapała mnie za ramię. Podniosłem głowę. W świetle pochodni rozpoznałem bladą twarz Niandi, która leżała na ziemi, przygnieciona przez kilka nie całkiem kompletnych trupów.
– Jintong… Jintong… – wykrztusiła z trudem. – Ty żyjesz? Wyciągnęła do mnie ręce.
– Młodszy braciszku – prosiła – pomóż, weź mnie za rękę…
Ręce miałem całe zielone i śliskie, ona także. Chwyciłem za nie – mimo mocnego uchwytu wyśliznęły mi się, jakbym usiłował złapać pijawki. Wszyscy już leżeli na ziemi, nikt nie odważył się ruszyć; biała smuga wciąż oświetlała ekran, na którym trudny związek dwojga Amerykanów wkraczał w najbardziej burzliwą fazę: kobieta stała z uniesionym nożem nad chrapiącym mężczyzną. Młody Amerykanin Babbitt wołał spod projektora:
– Niandi! Niandi, gdzie jesteś?
– Tu jestem, Babbitt, pomocy! – Szósta Siostra wyciągnęła ku niemu rękę.
Читать дальше