Podobnie jak za pierwszym razem, snop białego światła szukał białego prostokąta. Ćmy i pasikoniki fruwały na jego drodze, rzucając ogromne cienie na ekran, żołnierze i cywile wydawali zdumione okrzyki. Lecz na tym kończyły się podobieństwa – różnic było znacznie więcej. Sima Ku nie skoczył na równe nogi i promień nie prześwietlił jego ucha, ciemność wokoło była tym razem dużo gęstsza, a snop światła mocniejszy. Wiatr przywiewał wilgotne powietrze prosto z pól i szumiał wśród drzew, niebo wypełniały krzyki nocnych ptaków, znad rzeki niosło się pluskanie skaczących ryb, słychać było także parskanie osłów, na których przybyli mieszkańcy odległych wiosek; z głębi wsi dobiegało szczekanie psów. Szmaragdowa błyskawica rozcięła kurtynę niebios na południowym zachodzie; z miejsca, gdzie zgasła, dobiegł niski odgłos grzmotu. Pociąg naładowany po brzegi amunicją popędził linią Jiaoji; stukot ogromnych żelaznych kół na stalowych szynach zgrywał się idealnie z jednostajnym jak szum wody terkotem projektora. Największa różnica jednak polegała na tym, że dziś byłem znacznie mniej zainteresowany ruchomymi obrazami na ekranie. Tego popołudnia Sima Liang powiedział mi w sekrecie:
– Wujaszku, mój ojciec zamówił na wyspie Qingdao nowy film, w którym są same nagie kobiety.
– Oszukujesz – odparłem.
– Nie, to szczera prawda! Mały Du powiedział, że dowódca oddziału w cywilnych ubraniach pojechał po niego na motocyklu, zaraz powinien być z powrotem!
Oczywiście pokazano nam znowu ten sam stary film. Sima Liang mnie okłamał. Uszczypnąłem go w nogę.
– Wcale nie oszukuję – oburzył się Liang. – Może najpierw pokażą ten stary, a potem nowy. Zaczekajmy.
Scenę po zastrzeleniu niedźwiedzia, tę, w której mężczyzna i kobieta turlali się po trawie, znałem już na pamięć. Gdybym zamknął oczy, obrazy same przesuwałyby się w moim umyśle. Zacząłem się więc rozglądać w otaczającej mnie ciemności; przypatrywałem się ludziom przede mną i wszystkiemu, co się wokół działo. Shangguan Zhaodi, wciąż osłabiona po porodzie, okryta zieloną wełnianą pelerynką, siedziała w specjalnie dla niej przeznaczonym fotelu w kolorze bordo. Po jej lewej stronie spoczywał komendant Sima, także w fotelu, a peleryna zwisała mu z tyłu, za oparciem. Po jego lewicy siedziała Shangguan Niandi na prostym wiklinowym krześle. Miała na sobie białą suknię, lecz nie tamtą z długim trenem – ta dzisiejsza miała wysoki kołnierz i opinała jej ciało jak druga skóra. Z początku wszyscy siedzieli prosto, z wyciągniętymi szyjami, tylko Sima Ku od czasu do czasu pochylał się w prawo, szepcząc coś do Shangguan Zhaodi. Kiedy myśliwy na ekranie zapalił papierosa, Zhaodi rozbolał kark, a potem kręgosłup – całym ciałem zsunęła się w dół, jej głowa zaś spoczęła na oparciu. Dostrzegłem przytłumiony blask bijący od perłowych i jadeitowych ozdób, wpiętych we włosy Zhaodi, doszła do mnie ledwie wyczuwalna woń kamfory, którą wydzielało jej ubranie, doskonale słyszałem też nierówny oddech. Gdy kobieta o dużych piersiach zeskoczyła z wozu i ruszyła biegiem, Sima Ku przekręcił się w fotelu, a Zhaodi niemal zapadła w sen. Shangguan Niandi siedziała wciąż tak samo wyprostowana. Lewa ręka Simy Ku zaczęła się przesuwać, bardzo powoli; ciemny kształt przypominał psi ogon. Zauważyłem, że jego dłoń spoczęła potajemnie na kolanie Niandi, lecz siostra wciąż siedziała prosto, tak jakby to kolano nie należało do niej. Byłem niezadowolony – nie wściekły, nie wystraszony – po prostu mi się to nie podobało. Zaschło mi w gardle, miałem ochotę zakasłać. Zielonkawa błyskawica, przypominająca powykrzywianą gałąź, rozerwała wiszącą nad mokradłami szarą chmurę, podobną do kłębu waty. Ręka Simy Ku błyskawicznie skoczyła dalej, po czym cofnęła się, a jej właściciel zakasłał jak koza. Zakołysał się na boki i odwrócił się twarzą do projektora, a ja uczyniłem to samo. Ten idiota Babbitt cały czas siedział i gapił się w mały otworek w maszynie, z którego wystrzeliwał snop światła.
Westchnąłem, patrząc znowu w stronę ekranu, lecz obraz do mnie nie docierał. Dłonie miałem mokre od potu. Czy powinienem powiedzieć matce o tym, co widziałem w ciemności? Nie, raczej nie. Nie mówiłem nic o wczorajszych wydarzeniach, a ona i tak wszystkiego się domyśliła.
Szmaragdowe błyskawice, jarzące się jak roztopione żelazo, rozświetlały co chwila piaszczyste wzniesienia, gdzie mieszkali ludzie Hana Ptaszka, tamtejsze drzewa, mury i strzechy lepianek. W migoczącym blasku czarne gałęzie drzew i brunatne domy wyglądały, jakby spływały po nich strugi wody. Grzmoty przypominały odgłosy potrząsanych ogromnych blach. Kobieta i mężczyzna tarzali się po trawie, a ja przypomniałem sobie, co wydarzyło się poprzedniego wieczoru.
Wczoraj Sima Ku namówił naszą matkę i Drugą Siostrę, żeby poszły do kościoła na film. Dokładnie w czasie sceny turlania Sima Ku potajemnie wyszedł, a ja niepostrzeżenie podążyłem za nim. Przemykał się pod ścianami wcale nie jak komendant wojsk, raczej jak złodziej – na pewno kiedyś zdarzyło mu się być złodziejem. Wskoczył na nasze podwórko, przesadzając niski mur od południowej strony, tą samą drogą, z której korzystał Sun Niemowa, mąż Trzeciej Siostry, dobrze znaną także samej Ptasiej Nieśmiertelnej. Ja nie musiałem skakać przez mur – miałem własne tajne przejście. Mama zamykała furtkę na kłódkę, a klucz wciskała w szparę między cegłami – potrafiłem go wymacać z zamkniętymi oczami, lecz nie musiałem. W dolnej części furtki był otwór zrobiony specjalnie dla psów jeszcze w czasach, gdy żyła Shangguan Lü. Psów już nie było, a otwór pozostał. Mogłem się tamtędy z łatwością przecisnąć, podobnie Sima Liang i Sha Zaohua. Raz-dwa – i już byłem w środku, w przejściu prowadzącym do zachodniego skrzydła domu. Jeszcze dwa kroki, i stanąłem przed bocznym wejściem. Wszystko było po staremu – kamień młyński, ośle koryto, mata z trawy – posłanie Laidi. To tutaj moja siostra postradała zmysły i została wariatką. Żeby zapobiec jej awanturom na ślubie Babbitta, Sima Ku przywiązał ją za rękę do ramy okiennej i tak zostawił na trzy dni. Pomyślałem, że oto mąż mojej Drugiej Siostry chce uwolnić Najstarszą Siostrę, żeby też mogła poszerzyć sobie horyzonty na pokazie filmowym. A co się wydarzyło naprawdę?
Sylwetka Simy Ku w mglistym świetle gwiazd wydawała się jeszcze potężniejsza. Wszedł prawie po omacku, nie zauważając mnie – siedziałem w kącie za drzwiami. Gdy znalazł się w izbie, usłyszałem łoskot – potknął się o blaszane wiadro, służące Shangguan Laidi za nocnik. W ciemności rozległ się jej chichot. Zapłonął malutki płomyk, niespodziewany blask oświetlił leżącą na macie Shangguan Laidi: z rozrzuconymi włosami, lśniącymi, śnieżnobiałymi zębami, w czarnej sukni, częściowo odsłaniającej ciało, wyglądała jak prawdziwy, groźny demon. Sima Ku pogłaskał ją dłonią po twarzy – nie okazała ani odrobiny lęku. Zapalniczka zgasła. Kozy zatupotały w zagródce. Sima Ku zaśmiał się.
– Szwagier i szwagierka, cóż w tym złego – powiedział. – Słyszałem, że cierpisz z nadmiaru ochoty. No więc jestem…
Laidi wrzasnęła wariacko, jej krzyk przedarł się przez dach.
– Dokładnie tak, jak powiedziałaś wtedy na łące – cierpię, cierpię, umieram z pożądania… – ciągnął Sima Ku. – Szwagierko, jesteś wzburzoną falą, a ja łodzią, ty jesteś suszą, a ja deszczem. Jestem twoim wybawcą, twoją szczęśliwą gwiazdą.
Oboje wiercili się w miejscu, jak zanurzeni w wodzie, jakby grzebali w dołku pełnym węgorzy.
Читать дальше