– Mój wuj był zdumiony – mówiła matka – lecz zanim zaczął wyciągać jakiekolwiek wnioski, zauważył, że z luf niemieckich strzelb wydobywają się obłoczki białego dymu, a następnie usłyszał serię wystrzałów. Kilku przeklinających w glos Wilków i Tygrysów padło na ziemię, brocząc krwią. Sima Wielkozęby, oceniwszy grozę sytuacji, pośpiesznie wydał rozkaz podwładnym, by zabrali ciała poległych i wycofali się dalej za piaszczysty wał. Grzęznąc w miękkim piasku, żołnierze rozważali kwestię niemieckich kolan. Wrogowie, którzy ich ścigali, nie poruszali się ani trochę bardziej niezdarnie niż Wilki i Tygrysy. Zginające się w wąskich portkach chude kolana były bardzo wyraźnie widoczne. Nasi żołnierze byli przerażeni, Sima Wielkozęby również bardzo się niepokoił, lecz twardo i spokojnie zwrócił się do swoich żołnierzy: „Bracia, nie martwcie się. Nie dopadniemy ich w tym piachu, ale mamy jeszcze nasz drugi sposób w zanadrzu". W tym samym momencie Niemcy, wydostawszy się z piaszczystego terenu, znaleźli się pod soforami, a wtedy wasz pradziad krzyknął: „Ciągnąć!" Kilkudziesięciu członków Oddziału Wilków i Tygrysów posłusznie pociągnęło za wygrzebane spod piasku liny, a pojemniki z odchodami, zawieszone na gałęziach pośród białych i czerwonych kwiatów sofory, runęły w dół, oblewając niemieckie diabły od stóp do głów deszczem moczu i gówna. Kilka słojów nie opróżniło się, lecz trafiło prosto w głowy Niemców i rozbiło im czaszki, na skutek czego ponieśli natychmiastową śmierć. Wrzeszcząc wniebogłosy i szczerząc zęby, Niemcy przystąpili do pośpiesznego odwrotu. Mój wuj twierdził, że gdyby oddział Wilków i Tygrysów od razu rozpoczął pościg, nasi żołnierze byliby jak prawdziwe tygrysy w stadzie wilków – spośród ponad osiemdziesięciu Niemców z pewnością ani jeden nie zdołałby ujść z życiem. Lecz zamiast tego członkowie Oddziału stali bezczynnie, klaszcząc w dłonie i śmiejąc się w głos. Niemcy zdołali tymczasem dobiec do rzeki, gdzie czym prędzej powskakiwali do wody i zmyli z siebie nieczystości. Wilki i Tygrysy cierpliwie czekały, aż niemieckie diabły zarzygają się na śmierć, lecz nic takiego nie nastąpiło – umywszy się do czysta, wrogowie chwycili broń i zaczęli strzelać. Jedna z kul trafiła prosto w otwarte usta Simy Wielkozębego i przeszła na wylot przez czubek głowy – Sima bez słowa pożegnał się z życiem. Niemcy wypalili całe Północno-Wschodnie Gaomi do gołej ziemi. Yuan Shikai [13] Yuan Shikai (1859-1916) – chiński generał; przyczynił się do stłumienia powstania bokserów; od 1912 prezydent Chin, sprawował władzę dyktatorską.
wysłał oddział, który pojmał waszego pradziada Shangguana Dou. W celu zastraszenia innych poddał go najokropniejszym torturom, każąc chodzić boso po rozżarzonej płycie. Kaźń miała miejsce pod największą wierzbą, w samym środku naszej wioski. W całym Północno-Wschodnim Gaomi wrzało; do naszej wioski zeszło się blisko tysiąc ludzi. Moja ciotka widziała to wszystko na własne oczy. Opowiadała, że urzędnicy ułożyli osiemnaście stalowych płyt na kamieniach i rozpalili ogień, a gdy żelazo rozżarzyło się do czerwoności, kat przywlókł waszego pradziadka i wciągnął go bosego na rozpalone płyty. Żółtawy dym unosił się spod stóp pradziadka; kwaśny odór spowodował, że ciotka zemdlała i przez dobrych kilka dni nie mogła dojść do siebie. Opowiadała, że pradziadek był jak ze stali – miał żelazne ścięgna i kości oraz złote zęby. W czasie tortur krzyczał i płakał, lecz ani razu nie błagał o litość. Przeszedł dwa razy tam i z powrotem po rozżarzonym metalu, a jego stopy pod koniec nie przypominały już stóp. Kat ściął mu głowę i wysłał do stolicy powiatu, do Jinanu, gdzie miała być wystawiona na widok publiczny.
– Starszy bracie, to już zaraz – poinformował Simę Ku mężczyzna, który wcześniej proponował mu leczenie oparzeń borsuczym łojem. – Tuż przed świtem będzie przejeżdżał ten pociąg.
Pod mostem leżało bezładnie kilkanaście pociętych palnikiem stalowych podpór; nie gasło niebieskie światło płomienia.
– Łatwo poszło z tym cholerstwem – orzekł Sima Ku. – Jesteś pewien, że ciężar pociągu wystarczy, żeby rozwalić ten most?
– Bracie, jeśli przetniemy choć trochę więcej, most padnie jeszcze przed pociągiem!
– No dobra. Techniku, schodźcie już stamtąd! – zawołał Sima Ku. – A wy – zwrócił się do pozostałych – pomóżcie zejść tym dzielnym chłopakom i niech każdy dostanie po flaszce wódki.
Niebieski płomień zgasł. Członkowie oddziału pomogli technikowi i jego pomocnikowi zejść na dół, a następnie wgramolić się na sanie. W półmroku, tuż przed zachodem słońca, ustał wiatr, ustępując miejsca zimnu przenikającemu do szpiku kości. Mongolskie kuce ruszyły powoli w ciemności, ciągnąc sanie po lodzie. Ujechali nie dalej niż dwa li, gdy Sima Ku polecił oddziałowi zatrzymać konie.
– Pół nocy przepracowaliśmy – oznajmił – a teraz posiedzimy sobie i popatrzymy, co będzie.
Gdy wreszcie nadjechał pociąg towarowy, niebo dopiero zaczynało się czerwienić. Skuta lodem rzeka lśniła, migotały drzewa na obu brzegach, jakby były pokryte złotą i srebrną emalią. Most stał w ciszy. Sima Ku nerwowo zacierał ręce, mamrocząc przekleństwa. Potężna masa parła w ich kierunku, a gdy zbliżyła się do mostu, przeciągły gwizd wypełnił przestrzeń między niebem a ziemią. Z lokomotywy unosił się czarny dym, biała para buchała spod kół, ogłuszający rumor wzbudzał dreszcze, drgała lodowa pokrywa. Członkowie drużyny obserwowali pociąg z niepokojem, mongolskie kuce położyły uszy tak płasko, że dotykały grzyw. Pociąg zuchwale wtoczył się na most, który mimo bezczelnego wtargnięcia stał nadal nieporuszony. W ciągu paru sekund twarze Simy Ku i jego ludzi poszarzały, lecz po chwili wszyscy zaczęli skakać po lodzie i krzyczeć z radości. Najgłośniej wołał Sima Ku, skakał też najwyżej ze wszystkich, mimo poważnie poparzonych pośladków. Most zawalił się niemal w jednej chwili; drewniane podkłady, szyny, piach i błoto runęły w dół razem z lokomotywą, która uderzyła w jeden z filarów, obalając go. Rozległ się ogłuszający huk, na kilka zhangów w górę wystrzeliła fontanna piachu i kawałków lodu, które migotały w słońcu; pogięte kawały metalu i połamane podkłady rozprysły się dokoła. Kilkadziesiąt załadowanych towarem wagonów spiętrzyło się za lokomotywą, niektóre powpadały do rzeki, inne wykoleiły się tylko i stały krzywo na torach. Zaczęły się wybuchy. Pierwszy eksplodował wagon wyładowany materiałami wybuchowymi, następny był pełen amunicji i pocisków artyleryjskich. Pokrywa lodowa na rzece pękła; ze szczeliny trysnęła woda pełna ryb, krewetek i nielicznych żółwi o zielonych skorupach. Ludzka noga w wielkim skórzanym bucie wylądowała na głowie jednego z mongolskich kuców; zamroczone zwierzę uklękło przednimi nogami na lodzie, mocząc długą sierść. Ważące tysiąc funtów stalowe koło uderzyło w lód – w górę wystrzelił słup wody, która opadając, gęstniała w lepki syrop. Fala uderzeniowa ogłuszyła całkowicie Simę Ku, który bezradnie patrzył, jak mongolskie kuce rozbiegają się w panice po lodzie, ciągnąc za sobą sanie. Członkowie drużyny stali lub siedzieli, kompletnie ogłuszeni, z uszu niektórych sączyła się ciemna krew. Sima krzyczał coś z całej siły, lecz nie słyszał własnego głosu; pozostali mieli otwarte usta, jakby również krzyczeli, lecz odgłos ten był dla Simy tak samo niesłyszalny.
Sima Ku po długich wysiłkach doprowadził swoją drużynę na saniach z powrotem na miejsce, gdzie poprzedniego ranka wycinano przeręble biało-niebieskim płomieniem. Moja Druga, Trzecia i Czwarta Siostra znów poszły po wodę i na ryby, lecz wczorajsze przeręble w ciągu nocy zamarzły, pokrywając się grubą na cal warstwą lodu. Druga siostra musiała ją rozbić swoim żelaznym młotkiem i dłutem. Gdy ludzie Simy Ku dotarli na miejsce, mongolskie kuce od razu podbiegły do przerębli, by napić się wody. Po kilku minutach zaczęły dygotać, nogi ugięły się pod nimi i zwierzęta padły na lód, zdychając w ciągu paru sekund. Lodowata woda sprawiła, że ich rozdęte do granic możliwości płuca popękały.
Читать дальше