Tego samego cudownego wieczoru, gdy siedzieliśmy zasłuchani w historię Północno-Wschodniego Gaomi, wyobrażając sobie Simę Wielkozębego, Shangguana Dou i operację zbierania odchodów, prawnuk Simy Wielkozębego, Sima Ku, przejeżdżał właśnie pod mostem na Rzece Wodnego Smoka, oddalonym o trzy li od naszej wioski, otwierając niniejszym nowy rozdział w historii naszego powiatu. Most kolejowy należał do linii Jiaoji, tej samej, którą budowali Niemcy. Bohaterscy żołnierze z Oddziału Wilków i Tygrysów walczyli mężnie w krwawej bitwie, stosując najróżniejsze metody sztuki wojennej, byle tylko opóźnić zakończenie budowy kolei, lecz mimo ich wysiłków twarde tory kolejowe w końcu przecięły miękki brzuch Północno-Wschodniego Gaomi na dwoje, tak jak w słowach Simy Urny: „Do diabła, to tak, jakby rozkroili nożami brzuchy naszych żon!" Gigantyczny żelazny smok pluł gęstym dymem, pędząc przez Północno-Wschodnie Gaomi, a my czuliśmy się tak, jakby tratował nasze własne piersi. Teraz kolej była w rękach Japończyków, którzy wywozili nasz węgiel i naszą bawełnę, a przywozili strzelby i proch, żeby mieć czym do nas strzelać. Działalność Simy Ku, który zamierzał zniszczyć most kolejowy, była w pewnym sensie kontynuacją dzieła przodków, wielkim przedsięwzięciem ku chwale naszej wioski, lecz obecne metody były niewątpliwie skuteczniejsze od tych, jakimi posłużył się jego pradziad.
Trzy Gwiazdy Szczęścia wędrowały na zachód, sierp księżyca zawisł nad czubkami drzew. Zachodni wiatr bezlitośnie smagał rzekę i żelazny most, który jęczał i trzeszczał na mrozie. Noc była wyjątkowo, wręcz nadnaturalnie zimna – pokrywa lodowa na rzece popękała w sieć szczelin z hukiem głośniejszym od wystrzałów. Dowodzony przez Simę Ku oddział na saniach dotarł pod most i zatrzymał się nieopodal brzegu. Sima zeskoczył z sań, czując ból, jakby kot drapał mu pośladki. Niebo wypełniało słabe światło gwiazd, rzeka emanowała bladą, mętną poświatą, przestrzeń między lodem a niebem opanowała ciemność tak gęsta, że nie dało się dojrzeć palców własnej ręki. Sima Ku klasnął w dłonie, odpowiedziały mu inne słabe klaśnięcia. Tajemnicza ciemność napełniała jego serce i umysł podnieceniem i siłą. Pytany później o swój nastrój przed zniszczeniem mostu, odpowiedział: „Czułem się fantastycznie, jak w noworoczną noc!"
Jego podwładni, trzymając się za ręce, po omacku zbliżyli się do mostu. Sima Ku wspiął się na jeden z filarów, wyjął zza pasa mały toporek i uderzył w stalowy dźwigar. Rozległ się głośny brzęk, iskry trysnęły wokoło.
– Na uda starej baby! – zaklął. – Czysta stal!
Duża spadająca gwiazda przecięła nieboskłon, ciągnąc za sobą długi ogon i z sykiem rozsiewając wokół stado błękitnych iskier, które na krótko wypełniły blaskiem przestrzeń między niebem a ziemią. Sima Ku, korzystając z tego tymczasowego oświetlenia, przyjrzał się dokładnie betonowym filarom, stalowym dźwigarom i belkom.
– Panie techniku! – zawołał. – Chodź no pan tu!
Technik, witany entuzjastycznymi pomrukami pozostałych, wspiął się na filar; za nim podążył młody chłopak – pomocnik. Na betonie tkwiły lodowe narośle, przypominające grzyby. Sima Ku wyciągnął rękę, chcąc pomóc chłopakowi się wspiąć, ale poślizgnął się na lodzie. Młodzieńcowi udało się stanąć na filarze, lecz Sima upadł prosto na poparzone pośladki, pokryte grubą warstwą strupów, spod których wciąż sączyła się ropa i krew.
– Matko! – jęknął głośno i rozpaczliwie. – O matko jedyna, umieram z bólu!
Jego podwładni podbiegli i podnieśli swojego dowódcę. Sima nie przestawał wrzeszczeć wniebogłosy.
– Starszy bracie – rzekł jeden z żołnierzy – wytrzymaj jakoś, nie rób z siebie widowiska…
Słysząc to, Sima Ku natychmiast przestał lamentować. Ledwie stojąc na trzęsących się nogach, wydał polecenie:
– Panie techniku, szybko, przetnijcie parę podpór i wystarczy. Ten drań Sha Yueliang dał mi jakieś świństwo. Im dłużej się leczę, tym bardziej mnie boli!
– Możliwe, że taki właśnie miał plan, starszy bracie – wtrącił się jeden z podwładnych – a ty dałeś się nabrać.
– Słyszałeś kiedyś porzekadło, że w chorobie każdy lekarz jest w cenie? – złościł się dowódca.
– Wytrzymaj jeszcze trochę, starszy bracie – uspokajał go mężczyzna. – Kiedy wrócimy, zajmę się tym. Potrzebny ci borsuczy łój. Jest najlepszy na oparzenia. Wszyscy to wiedzą – na oparzenia najlepszy borsuczy łój!
Zzzziu! Oślepiający strumień iskier, błękitny pośrodku, biały na skraju, rozbłysł nagle między podporami żelaznego mostu – zrobiło się tak jasno, że wszystkim zaczęły łzawić oczy. Otwory w moście, filary, żelazne dźwigary, lisie czapy, żółtawe sanie i mongolskie kuce – wszystko w okolicy mostu było doskonale widoczne. Dwóch ludzi, technik i jego młody uczeń, zwisali z żelaznego dźwigara niczym małpy, a plująca zabójczym płomieniem „fajka na opium" cięła stal. Znad dźwigarów unosił się biały dym, nad zamarzniętą rzeką rozchodziła się dziwna woń topionego metalu. Sima Ku patrzył zafascynowany na iskry i podobne do błyskawic światło wyładowań elektrycznych, zapominając całkowicie o bólu pośladków. Iskrzące płomienie wgryzały się w stal jak gąsienice jedwabnika w liście morwy. Po chwili na lodzie wylądował fragment podpory, wbijając się ukośnie w grubą taflę.
– Ciąć, ciąć, ciąć skurczybyka! – pokrzykiwał Sima Ku.
– Wasz pradziad i Sima Wielkozęby, dowódcy w wielkiej bitwie, stoczonej za pomocą ludzkiego gówna i moczu, niechybnie odnieśliby zwycięstwo, gdyby to, co słyszeli na temat ich wrogów, było prawdą – mówiła matka. – Po klęsce ocalali członkowie Oddziału Wilków i Tygrysów zorganizowali pół jawne, pół tajne dochodzenie. Po sześciu miesiącach, przepytawszy setki ludzi, odkryto w końcu, kto pierwszy usłyszał fałszywe informacje o Niemcach pozbawionych kolan i umierających z obrzydzenia po kontakcie z odchodami. Był to nikt inny, tylko dowódca Oddziału Wilków i Tygrysów, Sima Wielkozęby, a źródłem wieści był jego syn, którego miał z niewidomą dziewczyną – kobieciarz Sima Urna. Prowadzący śledztwo wyciągnęli go z łóżka pewnej prostytutki, każąc mu ujawnić, od kogo on z kolei usłyszał owe rewelacje. Sima Urna zeznał, że mówiła mu o tym pewna prostytutka, zwana Pierwszą Klasą, z burdelu „Zapomnij o smutkach". Śledczy przesłuchał Pierwszą Klasę, która zaprzeczyła, jakoby kiedykolwiek poruszała ten temat. „Obsługiwałam wszystkich żołnierzy i inżynierów z niemieckiej brygady budującej kolej" – mówiła. – „Ich wielkie, twarde kolana wbijały się setki razy w moje uda… Jak mogłabym rozsiewać takie bzdurne plotki?" Śledztwo utknęło w martwym punkcie, a ocalali członkowie Oddziału Wilków i Tygrysów wrócili do swoich zwykłych zajęć, czyli łowienia ryb i orania pól.
Matka mówiła, że jej najstarszy wuj, Yu Wielka Łapa, w tamtych czasach był gorącokrwistym młodym mężczyzną; co prawda, nie należał do Oddziału Wilków i Tygrysów, lecz także brał udział w wielkiej bitwie na ekskrementy, uzbrojony w wielkie widły do przerzucania gnoju. Mówiła, że gdy Niemcy przekroczyli most, Sima Wielkozęby wypalił do nich z działka, a Shangguan Dou wystrzelił z muszkietu, po czym wszyscy wycofali się pośpiesznie za piaszczysty nasyp. Niemcy mieli na głowach czarne czapki, ozdobione kolorowymi piórkami, które kołysały się na wietrze, a ubrani byli w zielone płaszcze z mnóstwem lśniących metalowych guzików i białe wąskie spodnie. Mieli długie, chude nogi, które w marszu prawie się nie zginały, jakby rzeczywiście były pozbawione kolan. Gdy Oddział Wilków i Tygrysów znalazł się za piaszczystym wałem, jego członkowie zaczęli wykrzykiwać przekleństwa – jedno za drugim, rytmicznie i do rymu – ułożył je wcześniej Chen Shenglong, prywatny nauczyciel z naszej wioski. Gdy Wilki i Tygrysy rzucały swoje obelgi, niemieckie diabły poklękały na jedno kolano. Jak to możliwe, skoro Niemcy nie mają kolan?
Читать дальше