Wśród robotników w fabryce paszy był pewien sportowiec – skoczek, który potrafił przeskoczyć przez poprzeczkę zawieszoną na wysokości stu osiemdziesięciu centymetrów, posługując się najnowszą techniką przerzutu; rzecz jasna, był prawicowcem. Troszczył się szczególnie o Qiao Qisha, dla mnie też był bardzo życzliwy. Należał do radosnych prawicowców – stanowił zupełne przeciwieństwo tych, którzy narzekali i całymi dniami chodzili skrzywieni. Z szyją owiniętą białym ręcznikiem i w goglach, z radosnym zapałem obsługiwał pylący na wszystkie strony pulweryzator. Szef jego brygady to kolejny skarb – nazywał się Guo Wenhao [27] Imię Wenhao po chińsku oznacza osobę wybitnie utalentowaną literacko.
i nie znał ani jednego ideogramu, lecz nie przeszkadzało mu to w układaniu zgrabnych rymowanek. Jego przyśpiewki były popularne w całym Gospodarstwie Rzeki Wodnego Smoka. Tamtego dnia, gdy po raz pierwszy wieźliśmy ładunek paszy ze słodkich ziemniaków, wyrecytował nam, co następuje: „Pani komendant Ma Ruilian miała niesamowity plan. Eksperymenty z zapłodnieniem skończą się nowym połączeniem. Baran ojczulkiem, matką królica, lecz Qiao Qisha to nie zachwyca. Pani komendant pięścią buch! – i przyłożyła młodej w brzuch. Skoro koń z osłem dają muła, baran z królikiem – to formuła. Lecz inna krzyżówka jest jeszcze lepsza: panią Ma Ruilian wydać za wieprza! Ma z drżącym cyckiem, prawie bez tchu, doniosła wszystko panu Li Du. Dyrektor Li Du, co wielki ma łeb, powiedział: cóż ci on, prawicowy kiep! Qiao Qisha wróci do medycyny, Yu Zheng niech skrobie swe wypociny. Ma Ming u Amerykanów studiuje, Zhang Jie słowniki redaguje. A prawicowca Wanga Meizana, który ma we łbie kupę siana, cóż za kondycja niesłychana, oklaskujemy dziś od rana!"
– Hej ty, prawicowiec! – zawołał Guo Wenhao.
– Prawicowiec melduje się! – odparł Wang Meizan, stając na baczność.
– Załaduj no paszę tej małej Qiao.
– Spokojna głowa, panie kierowniku.
Wang Meizan załadował nam pełen wózek paszy, a Guo Wenhao, przekrzykując pulweryzator, spytał mnie:
– Ty jesteś od Shangguanów?
– Zgadza się. Jestem bękartem od Shangguanów.
– Z bękartów wyrastają prawdziwi mężczyźni. Niezwykli ludzie byli w waszej rodzinie. Sha Yueliang, Sima Ku, Han Ptaszek, Sun Niemowa, Babbitt. No, no, jest się czym chwalić…
Kiedy wracaliśmy do kurzej fermy z paszą, Qiao Qisha spytała mnie:
– Jak się nazywasz?
– Shangguan Jintong. Czemu pytasz?
– Tak sobie. Skoro pracujemy razem, musimy się jakoś zwracać do siebie. Ile masz sióstr?
– Osiem. Nie, siedem.
– A ta ósma?
– Zdradziła – odpowiedziałem ze złością. – Nie pytaj.
Ten sam lis co noc wdzierał się do kurnika, a w co drugą noc ostentacyjnie wynosił w pysku jedną kurę. W pozostałe noce nie kradł kur bynajmniej nie z braku możliwości, lecz dlatego, że zwyczajnie nie miał ochoty. Jego nocna działalność miała dwojaki cel: co drugą noc kradł, by zaspokoić głód, a w pozostałe – dręczył nas. Kobiety pracujące przy hodowli kur noc w noc nie mogły zaznać odpoczynku; były coraz bardziej rozkojarzone. Kierowniczka Long wystrzeliła do lisa już dwadzieścia kul, lecz zwierzak nie zgubił dotąd ani włoska.
– To na pewno lisi demon – orzekła jedna z robotnic. – Zaklęciami odpędza kule.
– Bzdety – sprzeciwiła się postawna dziewczyna, nazywana Dziką Mulicą. – Zwykły śmierdzący lis nie może się zamienić w lisiego demona.
– Jeśli to nie demon, to jakim cudem pani Long, która jest świetnym strzelcem i była w milicji, ciągle chybia? – zaoponowała druga robotnica.
– Mnie się zdaje, że pani Long zwyczajnie go żałuje. Ten lis to przecież samiec! – zaśmiała się frywolnie Dzika Mulica. – Może głęboką nocą, kiedy panuje cisza, przystojny zielony facet wślizguje jej się do łóżka?
Kierowniczka Long stała w poszarpanej kurzej wolierze, przysłuchując się po kryjomu rozmowom kobiet. Bawiła się starą „kurzą nóżką", pogrążona w rozmyślaniach. Frywolne śmiechy kobiet przebudziły ją z odrętwienia; pukając lufą pistoletu w daszek roboczej szarej czapki, wkroczyła do kurnika, okrążyła koszyki lęgowe i stanęła naprzeciwko Dzikiej Mulicy, która właśnie wybierała jaja.
– Co mówiłaś przed chwilą? – spytała, obrzucając ją groźnym spojrzeniem.
– Ja? Nic – odrzekła spokojnie Dzika Mulica, trzymając w dłoni spore jajko o brązowej skorupce.
– Przecież słyszałam! – wybuchnęła, postukując „kurzą nóżką" w druciane kosze.
– Co słyszałaś? – spytała Dzika Mulica prowokacyjnie. Twarz kierowniczki pociemniała i nabrała barwy skorupki jaja.
– Nie puszczę ci tego płazem! – parsknęła i odeszła, kipiąc ze złości. Dzika Mulica krzyknęła za nią:
– Jeśli twoje serce jest czyste, diabeł ci nie zagraża! Śmierdzący lisie, nie daj się nabrać na jej skromną minę. Chętna jest… Tamtej nocy… Myślisz, że nie widziałam?
– Pohamuj się trochę, Mulico – odezwała się bardziej doświadczona robotnica. – Skąd bierzesz tyle siły, z tych sześciu liangów klusek dziennie?
– Sześć liangów klusek, sześć liangów klusek! Niech szlag trafi sześć liangów klusek! – Dzika Mulica wyciągnęła szpilkę z włosów i przekłuła jajko na obu końcach, po czym przyłożyła je cieńszym końcem do ust i wyssała zawartość skorupki jednym haustem. Następnie odłożyła opróżnione jajko razem z innymi. – Kto chce na mnie donieść, proszę bardzo. Ojciec znalazł mi męża na północnym wschodzie, za miesiąc już mnie tu nie będzie. Ziemniaków jest tam na kopy. Chcesz na mnie donieść? – zwróciła się do Shangguana Jintonga, który właśnie ze zgiętym grzbietem wymiatał kurze łajno przez okno. – Pasujesz idealnie: pachnący młody kogucik, ulubiony typ naszej jednorękiej kierowniczki. Taka bezzębna krowa musi się paść na najmiększej trawie!
Jintong był kompletnie zaskoczony atakiem Dzikiej Mulicy. W głowie miał chaos.
– Chcesz trochę kurzego łajna? – spytał, unosząc łopatę.
Tamtego popołudnia, gdy z ładunkiem czterech skrzyń jaj mijali dół kompostowy gospodarstwa warzywnego, Qiao Qisha powiedziała:
– Jintong, zatrzymajmy się.
Shangguan Jintong stanął ostrożnie, postawił wózek, odwrócił się i spojrzał na nią.
– Widziałeś? – spytała. – One wszystkie wypijają jajka, nawet kierowniczka Long. Widziałeś Dziką Mulicę, jest w świetnej formie. Wszystkie te kobiety od kur mają więcej jedzenia, niż potrzebują.
– Ale nasze jajka są już zważone – zauważył Jintong.
– Mamy umrzeć z głodu, wożąc jajka? Niedługo się pochoruję z wycieńczenia – powiedziała Qiao Qisha, wzięła dwa jajka i przecisnęła się przez dziurę w siatce, znikając za dwoma czołgami. Po chwili wyłoniła się z powrotem, nadal trzymając w dłoni z pozoru nienaruszone jajka. Włożyła je do skrzynki.
– Qiao Qisha, postąpiłaś jak kot, co zakopuje swoje odchody – rzekł Jintong z obawą. – W administracji zważą to i wszystko wyjdzie na jaw.
– Myślisz, że jestem głupia? – Qiao Qisha roześmiała się i wzięła kolejne dwa jajka. – Chodź ze mną – skinęła ręką na Jintonga.
Shangguan Jintong przeszedł przez ogrodzenie razem z Qiao Qisha. Biały pyłek unosił się w powietrzu nad rozrośniętą bylicą, rozsiewając odurzającą woń. Qiao Qisha kucnęła obok czołgu i ze szczeliny między gąsienicą a kołem wyciągnęła paczuszkę zawiniętą w zatłuszczony papier. Zawierała ona cały zestaw narzędzi zbrodni: małe wiertło, sporą strzykawkę, pokryty klejem materiał ufarbowany na kolor skorupki jajka i małe nożyczki. Wiertłem wywierciła w jajku otworek, w który wetknęła igłę i powoli wyciągnęła strzykawką zawartość. Zdjęła igłę, poleciła Jintongowi: „Otwórz usta!" i wstrzyknęła mu całe płynne jajko do gardła. W ten sposób stał się jej wspólnikiem. Następnie nabrała pełną strzykawkę wody z przewróconego hełmu, który leżał na ziemi obok czołgu i wstrzyknęła ją do pustej skorupki. Odcięła nożyczkami skrawek tkaniny i przykleiła w miejscu otworu. Robiła to z wielką wprawą.
Читать дальше