— Ja się z tobą ożenię — odrzekł żartobliwie, obejmując mnie — jestem bogaty, po śmierci mojej babki, która zapewne niedługo nastąpi, odziedziczę niezliczoną ilość hektarów ziemi, dom na wsi i apartament w mieście. Urządzimy sobie dom jak się patrzy, będziesz zapraszała w określone dni na herbatkę panie z sąsiedztwa, będziemy mieli kucharkę, pokojówkę, powóz albo samochód, a przy odrobinie dobrej woli może odkryjemy nawet pewnego dnia, że jesteśmy szlachtą, i każemy tytułować się markizami lub hrabiami.
— Nie można z tobą poważnie porozmawiać — zawołałam odpychając go. — Stale tylko żartujesz.
Pewnego popołudnia poszliśmy z Minem do kina. W drodze powrotnej wsiedliśmy do zatłoczonego tramwaju. Mino miał jechać ze mną do domu i chcieliśmy zjeść razem kolację w gospodzie za murami. Kupił bilety i zaczął przepychać się do przodu. Próbowałam posuwać się za nim, ale zgubiliśmy się w tym ścisku. Oparta o jedną z ławek, szukałam go wzrokiem, kiedy poczułam nagle, że ktoś dotyka mojej ręki. Obejrzałam się i zobaczyłam siedzącego tuż przy mnie Sonzogna.
Zabrakło mi tchu, poczułam, że blednę i że zmienia mi się wyraz twarzy. On, jak zwykle, wpatrywał się we mnie z natężeniem, po czym unosząc się z miejsca wycedził przez zęby:
— Może usiądziesz?
— Dziękuję — wybełkotałam — niedługo wysiadam.
— Ależ usiądź!
— Dziękuję — powtórzyłam i siadłam.
Stanął obok, jak gdyby mnie pilnował, jedną rękę trzymając na poręczy za moimi plecami, a drugą na oparciu ławki po przeciwnej stronie. Nic się nie zmienił; miał na sobie ten sam ściśnięty paskiem płaszcz nieprzemakalny i policzek podrygiwał mu nerwowo tak jak dawniej. Przymknęłam powieki i usiłowałam przez chwilę skupić rozproszone myśli. Co prawda patrzał on zawsze w taki sposób, ale miałam wrażenie, że tym razem oczy jego miały jeszcze twardszy wyraz. Przypomniałam sobie moją spowiedź i pomyślałam, że jeśli ten ksiądz rzeczywiście zrobił donos, to moje życie wisi na włosku.
Ta myśl nie przestraszyła mnie. Ale jego obecność napawała mnie lękiem, a raczej fascynowała i jakby unicestwiała. Czułam, że niczego nie mogę mu odmówić, że istnieją między nami więzy, oczywiście nie miłosne, ale silniejsze od tych, jakie łączą mnie z Minem. On musiał wywęszyć to instynktownie, bo w jego zachowaniu było coś władczego. Po chwili powiedział: — Idziemy do ciebie. — A ja bez wahania i potulnie odpowiedziałam: — Jak chcesz.
Zjawił się Mino, z trudem przeciskając się przez tłum, bez słowa stanął tuż koło Sonzogna, opierając się ręką o tę samą ławkę co tamten i dotykając prawie długimi, szczupłymi palcami krótkich i grubych palców Sonzogna. Tramwaj gwałtownie zahamował rzucając ich o siebie i Mino grzecznie przeprosił Sonzogna. Widok ich obu stojących obok siebie, nic nie wiedzących jeden o drugim, sprawiał mi cierpienie i nagle powiedziałam spoglądając ostentacyjnie na Mina, żeby Sonzogno nie pomyślał, iż zwracam się do niego:
— Przypomniałam sobie, że umówiłam się z kimś na dziś wieczór. Niestety, musimy się rozstać.
— Mogę cię odprowadzić do domu.
— Nie, dziękuję, ta osoba będzie na mnie czekać na przystanku.
Nie było to żadną nowością. W dalszym ciągu sprowadzałam mężczyzn do domu i Mino o tym wiedział. Odrzekł spokojnie:
— Jak chcesz… wobec tego spotkamy się jutro.
Mrugnęłam porozumiewawczo i Mino odszedł.
Obserwowałam go jeszcze chwilę, przepychającego się przez tłum i nagle ogarnęła mnie rozpacz! Nie wiem dlaczego, ale przemknęło mi przez myśl, że widzę go po raz ostatni.
— Żegnaj — szepnęłam sama do siebie — żegnaj, ukochany. — Miałam ochotę zatrzymać go, krzyknąć, ale głos uwiązł mi w krtani. Tramwaj stanął i wydało mi się, że widzę go, jak wysiada. Tramwaj pojechał dalej.
Przez całą drogę nie otworzyliśmy ust ani ja, ani Sonzogno. Starałam się odzyskać spokój, wmawiając sobie, że to niemożliwe, aby ksiądz nie dotrzymał tajemnicy. Poza tym stwierdziłam po namyśle, że może nawet lepiej się stało, iż spotkałam Sonzogna, w ten sposób bowiem będę mogła uwolnić się raz na zawsze od dręczących mnie po spowiedzi wątpliwości.
Wysiedliśmy na moim przystanku i przez dłuższy czas szłam patrząc wprost przed siebie. Wiedziałam, że Sonzogno idzie tuż obok mnie, wystarczyło lekko odwrócić głowę, żeby go zobaczyć. Na koniec powiedziałam:
— Czego ode mnie chcesz? Po co do mnie idziesz?
Odpowiedział z odcieniem zdziwienia:
— Sama mnie przecież zapraszałaś, żebym jeszcze kiedyś przyszedł.
Była to prawda, ale ze strachu zapomniałam o tym. Przysunął się jeszcze bliżej, ujął mnie pod ramię, przyciskając tak mocno do siebie, jak gdyby chciał mnie podtrzymać. Instynktownie zaczęłam drżeć całym ciałem. Zapytał:
— Kto to był?
— Mój znajomy.
— A z Ginem widziałaś się od tamtej pory?
— Nie, ani razu.
Ukradkiem rozejrzał się dokoła.
— Nie wiem dlaczego, ale od jakiegoś czasu ciągle wydaje mi się, że jestem śledzony… Tylko dwie osoby mogły mnie wydać, ty albo Gino.
— Gino… dlaczego? — szepnęłam. Serce zaczęło mi walić jak młotem.
— Wiedział, że zaniosłem puderniczkę do tego jubilera, powiedziałem mu jego nazwisko, nie wie, że to ja go zamordowałem, ale może się domyślać.
— To nie leży w jego interesie, żeby cię wydać, wydając ciebie, wydałby wyrok na siebie samego.
— Ja też tak myślę — wycedził przez zęby.
— A co do mnie — ciągnęłam dalej jak najspokojniejszym głosem — możesz być pewien, że nic nie powiedziałam, nie jestem taka głupia, bo i ja znalazłabym się w więzieniu.
— Mam nadzieję — odrzekł tonem pogróżki. Potem dorzucił: — Widziałem się przez chwilę z Ginem. Napomknął żartobliwie, że wie o wielu rzeczach, jestem niespokojny… To ścierwo.
— Tamtego wieczoru postąpiłeś z nim brutalnie, na pewno znienawidził cię. — Mówiąc to uświadomiłam sobie, że niemal miałam nadzieję, iż Gino rzeczywiście go wydał.
— To był wspaniały cios — powiedział z dumą — potem przez dwa dni bolała mnie ręka.
— Gino cię nie wyda — oświadczyłam stanowczo — nie byłoby to po jego myśli… A poza tym za bardzo się ciebie boi. Rozmawialiśmy przytłumionymi głosami, idąc i nie patrząc na siebie. Był zmierzch, błękitnawa mgła przesłaniała brunatne mury, białe konary platanów, żółtawe domy, daleką perspektywę alei. Kiedy doszliśmy do bramy, odczułam po raz pierwszy z całą wyrazistością, że zdradzam Mina. Chciałam mieć złudzenie, że Sonzogno jest tylko jednym z wielu, ale wiedziałam, że to nieprawda. Weszłam do sieni, przymknęłam za sobą bramę i dopiero tu w ciemności stanęłam i zwróciłam się do Sonzogna:
— Posłuchaj, byłoby lepiej, żebyś sobie poszedł.
— Dlaczego?
Postanowiłam powiedzieć mu całą prawdę, pomimo strachu, jaki we mnie wzbudzał:
— Bo kocham innego i nie chcę go zdradzać.
— Kogo? Tego, co był z tobą w tramwaju?
Bałam się o Mina i odpowiedziałam szybko:
— Nie… innego… nie znasz go… A teraz proszę cię, zostaw mnie w spokoju… idź już!
— A gdybym nie chciał iść?
— Czy nie rozumiesz, że pewnych rzeczy nie można zdobyć siłą? — zaczęłam, ale nie dał mi dokończyć. Nie wiem, jak się to stało, bo po ciemku nie widziałam Sonzogna, tylko poczułam nagle silne uderzenie w twarz. Potem powiedział:
— Jazda na górę.
Szybko, ze schyloną głową wbiegłam na schody. On znowu schwycił mnie za ramię, podtrzymując na każdym stopniu, tak że miałam wrażenie, iż unosi mnie do góry. Policzek palił mnie i byłam jakby sparaliżowana straszliwym przeczuciem. Czułam, że to uderzenie przerywa rytm szczęśliwych dni i zaczynają się dla mnie znowu koszmarne chwile. Ogarnęła mnie po prostu rozpacz i postanowiłam uciec za wszelką cenę przed tym losem, który przeczułam. Postanowiłam nieodwołalnie, że wyprowadzę się z domu i zamieszkam albo u Gizeli, albo w jakimś wynajętym pokoju.
Читать дальше