Pani Weston przekazała natychmiast treść tego listu w krótkim bileciku do Emmy. Frank musi wyjechać, to nieuniknione. Musi wyjechać w przeciągu kilku godzin, choć nie czuje najlżejszego nawet niepokoju o wujenkę, co mogłoby poniekąd złagodzić doznaną przykrość. Znał jej choroby, pojawiały się tylko wówczas, gdy to jej było na rękę.
Pani Weston dodała, że Frank „zdąży zaledwie wpaść do Highbury po pierwszym śniadaniu, pożegnać się z kilku osobami, którym, jak sądził, nie jest całkowicie obojętny i można się go niebawem spodziewać w Hartfield”.
Ten nieszczęśliwy bilecik stał się finale śniadania Emmy. Z chwilą gdy go przeczytała, od razu odbiegł ją apetyt, zdolna była już tylko lamentować
i narzekać. Strata balu, strata młodzieńca i wszystkich uczuć, które młodzieniec ów mógł żywić! To zbyt okropne! A wieczór miał być tak cudowny. Wszyscy czuliby się tak szczęśliwi, ona zaś i jej tancerz najszczęśliwsi ze wszystkich. Powtarzanie w kółko: „A mówiłam, że tak będzie”, było jej jedyną pociechą.
Pan Woodhouse odczuł to we wręcz odmienny sposób. Przejęty był przede wszystkim chorobą pani Churchill, chciał się dowiedzieć, jak ją leczono; jeżeli zaś chodzi o bal, martwił się, oczywiście, że Emmę spotyka taki zawód, ale o ileż lepiej i bezpieczniej dla wszystkich będzie zostać w domu.
Emma już od śniadania była gotowa na przyjęcie gościa, ale dość długo nie mogła się go doczekać, a choć to opóźnienie nie dowodziło zbytniej skwapliwości, jego zasępiona mina i zupełny brak humoru były pewnym zadośćuczynieniem. Odczuł swój wyjazd zbyt głęboko, by o nim mówić. Jego przygnębienie było oczywiste. Siedział zatopiony w myślach przez kilka minut, a gdy się wreszcie otrząsnął, powiedział tylko:
– Ze wszystkich okropnych rzeczy w życiu najokropniejsze jest pożegnanie.
– Ale pan wróci – powiedziała Emma. – Nie będzie to pańska jedyna wizyta w Randalls.
– Ach! – pokręcił głową – ta niepewność, kiedy będę mógł powrócić!… Będę się gorliwie o to starał! Będzie to celem wszystkich moich myśli i wysiłków. I jeżeli wujostwo pojadą do Londynu tej wiosny… ale czy to nastąpi?…
Zeszłej wiosny nie ruszyli się z domu… Mam obawy, że ten zwyczaj został raz na zawsze poniechany.
– Musimy się wyrzec naszego balu.
– Ach, ten nasz bal! Czemuśmy go odkładali? Czemu nie schwyciliśmy w lot tej przyjemności? Jakże często szczęście bywa zepsute przygotowaniami, niedorzecznymi przygotowaniami! Pani przepowiedziała, że tak będzie. Ach, panno Emmo, dlaczego pani zawsze ma rację.
– Istotnie, bardzo żałuję, że miałam rację w tym wypadku. Byłabym wolała być szczęśliwą niż przewidującą.
– Jeżeli będę mógł tu wrócić, bal ma się jednak odbyć. Mój ojciec na to liczy. Niech pani nie zapomina o swojej obietnicy.
Emma spojrzała na niego łaskawie.
– Cóż to były za dwa tygodnie! – ciągnął dalej. – Każdy dzień cenniejszy i milszy od poprzedniego! Z każdym dniem stawałem się mniej zdolny do przebywania gdziekolwiek poza Highbury. Szczęśliwi ci, którzy mogą tu pozostać na stałe!
– Ponieważ oddaje pan nam tak wspaniałomyślnie sprawiedliwość – roześmiała się Emma – odważę się zapytać, czy nie przyjechał pan tu nastrojony dość sceptycznie? Czy nie przeszliśmy trochę pańskich oczekiwań? Jestem pewna, że tak. Jestem pewna, że nie sądził pan, aby mógł nas kiedykolwiek polubić. Nie byłby pan tak zwlekał z przyjazdem, gdyby pan miał lepsze mniemanie o Highbury.
Roześmiał się nieco zawstydzony, a choć się wypierał podobnych uczuć, Emma była przekonana, że je niegdyś żywił.
– I musi pan wyjechać jeszcze dziś rano?
– Tak, ojciec przyjdzie tu po mnie, mamy razem wrócić do domu i zaraz potem wyruszę. Oczekuję go lada chwila.
– Nie znajdzie pan nawet pięciu minut, by wstąpić do panny Fairfax i panny Bates? To wielka szkoda! Potężny, logiczny umysł panny Bates byłby dla pana wielkim oparciem.
– Owszem, wstąpiłem tam na chwilę po drodze. Sądziłem, że tak zrobić wypada. To się należało. Wpadłem na trzy minuty, ale musiałem zatrzymać się dłużej, gdyż nie zastałem panny Bates. Wyszła gdzieś, uważałem zaś, że nie sposób nie zaczekać, aż wróci. Jest to osoba, z której musi człowiek czasem się śmiać, ale której nie chciałby nigdy obrazić. Lepiej było złożyć jej wizytę…
Zawahał się, wstał i podszedł do okna.
– Krótko mówiąc – dodał – panno Emmo, może pani…zdaje mi się, że pani musiała chyba odgadnąć…
Patrzył na nią, jak gdyby chciał odczytać jej myśli. Nie wiedziała, co powiedzieć. Słowa te zdawały się zwiastować coś niezmiernie ważnego, coś, czego nie życzyła sobie usłyszeć. Zmuszając się zatem do mówienia, w nadziei, że potrafi temu zapobiec, potwierdziła ze spokojem:
– Miał pan zupełną słuszność, naturalnie, że należało złożyć tym paniom wizytę.
Milczał. Przypuszczała, że patrzy na nią, zastanawia się prawdopodobnie nad tym, co powiedziała, i stara się zrozumieć, dlaczego to zostało powiedziane.
Usłyszała, że westchnął. Zrozumiała, że ma powody, aby wzdychać, uważała, że to bardzo naturalne. Nie zachęciła go przecież do wyznań. Upłynęło parę kłopotliwych chwil, Frank usiadł i zakończył, tym razem bardziej stanowczo:
– I to było coś warte: wiedziałem, że resztę czasu będę mógł spędzić w Hartfield. Mam najgłębszy szacunek dla domu państwa…
Znowu urwał, znowu podniósł się z krzesła, najwidoczniej w wielkiej alternacji. Jest więc bardziej zakochany, niż przypuszczała; kto wie, na czym by się to skończyło, gdyby nie nadszedł pan Weston. Pan Woodhouse ukazał się wkrótce po nim; Frank opanował się z konieczności.
Próba miała trwać jeszcze tylko parę minut. Pan Weston, zawsze pełen energii, gdy należało działać, choć tak samo niezdolny odwrócić nieuniknione, jak przewidzieć wątpliwe, oznajmił: – Komu w drogę, temu czas! – Młodzieniec przeto, choć miał prawo wzdychać i wzdychał, musiał mu przyznać rację i wstał, by się pożegnać.
– Będę miał wiadomości o wszystkich tutaj – powiedział – to mi jest największą pociechą. Będą wiedział dokładnie, co się tu dzieje. Uprosiłem panią Weston, by ze mną korespondowała. Była tak dobra, że mi to przyrzekła. Istnym błogosławieństwem jest korespondować z kobietą, gdy losy nieobecnych naprawdę nas obchodzą! Ona mi doniesie o każdym najdrobniejszym szczególe. Czytając jej listy, znajdę się znowu w miłym Highbury.
Bardzo serdeczny uścisk dłoni, bardzo poważne „Do widzenia” zakończyły rozmowę i drzwi zamknęły się za Frankiem Churchillem. Nagłe było rozstanie, krótka znajomość, odjechał i Emmie było tak przykro żegnać go, przewidywała, jak wielka to będzie strata dla ich szczupłego grona, aż zaczęła się obawiać, że jest jej zbyt przykro i że zbyt żywo odczuwa rozstanie.
Ogarniał ją coraz większy smutek. Od jego przyjazdu widywali się prawie co dzień. Jego obecność w Randalls ożywiła ubiegłe dwa tygodnie, ożywiła wręcz niebywale, myśl o nim, oczekiwanie, że go zobaczy, pewność jego względów miały dla niej tyle uroku. Jakże miły był jego humor, jego niewyczerpany animusz. Przeżyła bardzo szczęśliwe dwa tygodnie, przykro pogrążyć się na nowo w szarzyznę powszednich dni. Jako ukoronowanie wszystkiego, co tak za nim przemawiało, wyznał jej niemal, że ją kocha. Na jaką siłę, na jaką stałość uczuć potrafi się zdobyć, to inna sprawa; chwilowo jednak nie mogła wątpić, że wzbudziła w nim gorące uwielbienie, że wyróżniał ją świadomie, to przekonanie zaś w połączeniu z całym splotem uczuć upewniło ją, że i ona musiała się w nim trochę zakochać, wbrew uprzednim postanowieniom.
Читать дальше