Koniec końców, Emma pożegnała pannę Fairfax tak pełna złagodzonych, współczujących uczuć, że w drodze powrotnej robiła w duszy przegląd młodzieńców w Highbury, ubolewając w duchu, że nie ma tu nikogo, kto by był godny zapewnić Jane niezależność, nikogo, czyją kandydaturę do ręki mogłaby postawić nawet w myśli.
Były to uczucia szlachetne, lecz nietrwałe. Zanim Emma zaangażowała się przez publiczne zamanifestowanie wiecznej przyjaźni dla Jane Fairfax, zanim uczyniła cokolwiek, aby zadośćuczynić za minione uprzedzenia i błędy, poza oświadczeniem panu Knightleyowi: „Ona jest naprawdę przystojna, nawet więcej niż przystojna!”, Jane spędziła wieczór w Hartfield z babką i ciotką i wszystko powróciło znowu do pierwotnego stanu. Emma poczuła dawne rozdrażnienie: ciotka była nudna jak zawsze, może jeszcze nudniejsza, gdyż niepokój o zdrowie siostrzenicy przyłączył się do zwykłych zachwytów nad jej zdolnościami i urodą; trzeba było wysłuchać dokładnie, jak niewiele chleba z masłem je na śniadanie i jak maleńki kawałek baraniny na obiad, trzeba było również obejrzeć nowe czepeczki i worki do robót wykonane przez nią dla babki i ciotki; Emma znowu zaczęła dostrzegać w Jane same wady. Muzykowano, Emma musiała zagrać na fortepianie, zaś podziękowanie i pochwały, jakie nastąpiły, wydały się jej wygłoszone z udaną szczerością, protekcjonalnie, z wysoka, jak gdyby Jane chciała zaimponować własnym stylem gry i większym artyzmem wykonania. Ponadto, co najgorsze, panna Fairfax była taka chłodna, taka zamknięta w sobie! Nie sposób przeniknąć, co myśli naprawdę. Otulona płaszczem uprzejmości, wydawała się zdecydowana z niczym się nie zdradzić. Powściągliwość jej była odrażająca, podejrzana.
Jeżeli Jane na ogół bywała powściągliwa we wszystkim, to powściągliwość jej wzrastała o kilka stopni, gdy poruszano temat Weymouth i Dixonów. Zdawała się wzbraniać przed jakąkolwiek oceną charakteru pana Dixona, czy jest miły w towarzystwie, oraz wyrazić zdania, czy jest to małżeństwo dobrane. Wygłaszała tylko ogólną aprobatę, nic bliżej nie określając ani nie definiując. Na nic się to jednak nie zdało. Nie pomogła ostrożność. Emma wyczuła, że wszystko jest sztuczne, i powróciła do swych pierwotnych podejrzeń. Musiało być coś więcej do ukrycia niż własna sympatia; pan Dixon prawdopodobnie wahał się, której z przyjaciółek oddać serce, zwrócił się zaś do panny Campbell jedynie z uwagi na dwanaście tysięcy funtów posagu, które miała w przyszłości otrzymać.
Jane zachowała podobną rezerwę i na inne tematy. Bawiła w Weymouth równocześnie z panem Frankiem Churchillem. Wszyscy wiedzieli, że się znają, jednakże Emma nie mogła z niej wyciągnąć ani słówka rzeczowej informacji o nim. – Czy jest przystojny?
– Zdaje się, że uchodzi za bardzo przystojnego młodzieńca.
– Czy jest miły?
– Wszyscy na ogół go za takiego uważają.
– Czy jest inteligentny, wykształcony?
– Trudno o tym wnioskować, gdy się kogoś spotykało u wód albo u wspólnych znajomych w Londynie. Jedyne, o czym można sądzić, nawet po znacznie dłuższej znajomości niż moja z panem Churchillem, to jakie ma maniery. O ile mi wiadomo, wszyscy uważają, że pan Churchill ma bardzo miły sposób bycia.
Emma nie mogła jej przebaczyć tak przesadnej skrytości.
Emma nie mogła przebaczyć Jane, pan Knightley wszakże, który nie dostrzegł rzuconego wyzwania ani doznanej urazy, choć należał do grona gości zebranych owego wieczoru, zauważył jedynie okazywane sobie nawzajem względy oraz uprzejme zachowanie obu stron, toteż nazajutrz rano, wstąpiwszy w jakimś interesie do pana Woodhouse'a, wyraził głośno swoją aprobatę; nie mówił tak otwarcie, jakby to uczynił, gdyby ojca nie było w pokoju, ale dość wyraźnie, aby Emma zrozumiała. Zazwyczaj w jego mniemaniu bywała niesprawiedliwa dla Jane, z wielkim więc zadowoleniem stwierdził poprawę, jaka nastąpiła pod tym względem.
– Bardzo przyjemny był wieczór – zaczął z chwilą, gdy naprowadziwszy pana Woodhouse'a na temat, który musiał z nim omówić, i wytłumaczywszy mu rzecz tak przystępnie, że staruszek zrozumiał, o co chodzi, usunął przyniesione papiery – niezwykle przyjemny. Wysłuchaliśmy pięknej muzyki w wykonaniu pani i panny Fairfax. Czy wie pan, że nie potrafię sobie wyobrazić większej rozkoszy duchowej niż taki wieczór spędzony w wygodnym fotelu, gdy dwie tak nieprzeciętne młode kobiety zabawiają nas na przemian to muzyką, to ciekawą konwersacją. Jestem pewien, panno Emmo, że wieczór ten sprawił przyjemność pannie Fairfax. Dbała pani o to, zachęcając ją do popisywania się grą na fortepianie, ona zaś, wobec braku instrumentu u babki, tu mogła dać wreszcie folgę swoim upodobaniom.
– Cieszę się, że zasłużyłam sobie na pochwałę – odparła Emma z uśmiechem – ale mam nadzieję, że nieczęsto zdarza mi się uchybiać naszym gościom w Hartfield.
– Nie, moje dziecko! Stwierdzam to z całym przekonaniem – rzekł pan Woodhouse. – Nie znam nikogo, kto by choć w połowie był taki grzeczny i uprzejmy jak ty. Jeżeli czymkolwiek grzeszysz, to raczej zbytkiem gościnności. Sądzę, że wystarczyłoby, gdyby wczoraj wieczorem obniesiono gorące bułeczki tylko raz.
– Nie – odrzekł pan Knightley niemal równocześnie – nieczęsto uchybia pani komukolwiek, zarówno tonem, jak treścią rozmowy. Dlatego też sądzę, że rozumie pani moje słowa.
Wymowne spojrzenie wyraziło: „Rozumiem pana aż nadto”, choć Emma odpowiedziała tylko:
– Panna Fairfax jest bardzo zamknięta w sobie.
– Zawsze pani mówiłem, że tak jest w pewnym stopniu, ale wkrótce przełamie pani te lody o tyle, o ile je przełamać należy, a więc to wszystko, czego przyczyną jest nieśmiałość. Natomiast to, co wypływa z wrodzonej powściągliwości, winno zostać uszanowane.
– Sądzi pan, że jest nieśmiała… ja tego nie widzę.
– Droga panno Emmo – powiedział przesiadając się na stojące przy niej krzesło – mam nadzieję, że nie powie mi pani, iż nie była pani zadowolona z wczorajszego wieczora?
– Ach, nie, byłam zadowolona z wytrwałości, z jaką zadawałam pytania, bawiło mnie też, jak niewiele otrzymałam na nie odpowiedzi.
– Zawiodłem się – rzekł pan Knightley.
– Zdaje się, że wczorajszy wieczór był przyjemny dla wszystkich – powiedział pan Woodhouse ze zwykłym mu spokojem. – Dla mnie w każdym razie. Przez chwilę ogień w kominku zbyt mocno przypiekał, odsunąłem więc fotel trochę, troszeczkę, i nic mi już nie dokuczało. Panna Bates była bardzo rozmowna i w dobrym humorze jak zwykle, chociaż trochę za prędko mówi. Mimo to jest niezmiernie sympatyczna, tak samo zresztą jak jej matka, choć w inny sposób. Lubię starych znajomych; a panna Jane Fairfax to bardzo ładna młoda osóbka, tak, tak, bardzo ładna i dobrze wychowana młoda osóbka. Ona również spędziła chyba przyjemny wieczór: miała przecież towarzystwo Emmy.
– Rzeczywiście, proszę pana, a panna Emma dlatego, że miała towarzystwo panny Fairfax.
Emma, widząc jego wzburzenie i chcąc je uśmierzyć choćby tylko na razie, odpowiedziała ze szczerością, której nikt nie mógł podać w wątpliwość:
– Jest to osoba tak wytworna, że trudno od niej oczy oderwać. Zawsze ją obserwuję i podziwiam i żal mi jej z całego serca.
Pan Knightley spojrzał na nią tak, jak gdyby odczuł większą wdzięczność, niż chciałby okazać, zanim jednak zdołał odpowiedzieć, pan Woodhouse, który był jeszcze myślą przy paniach Bates, ciągnął dalej:
– Szkoda, że środki ich są tak ograniczone! Wielka szkoda. Często miałem ochotę… ale bałem się zawsze je urazić… najwyżej w prezencie jakiś przysmak. Teraz, na przykład, zabiliśmy wieprza i Emma zamierza posłać im polędwicę albo udziec, to nieduża sztuka i ma bardzo delikatne mięso, takiej wieprzowiny jak w Hartfield nigdzie się nie spotyka, ale to jednak jest wieprzowina i trzeba by mieć pewność, że zrobią z niej steki, z rusztu, tak jak się je u nas smaży, bez odrobiny tłuszczu, a nie upieką; żaden żołądek nie może przecież znieść wieprzowej pieczeni, może więc lepiej posłać udziec, jak myślisz, moja droga?
Читать дальше