Eliza Orzeszkowa - Marta
Здесь есть возможность читать онлайн «Eliza Orzeszkowa - Marta» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Классическая проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Marta
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Marta: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Marta»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Marta — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Marta», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
— Jakiż to jest przedmiot? — zapytał powtórnie jubiler i niecierpliwe trochę spojrzenie rzucił na pierwszą swą robotę.
— Obrączka ślubna — odpowiedziała kobieta.
— Obrączka ślubna! — powtórzył przeciągle jubiler.
— Obrączka ślubna — podnosząc głowy szepnęli z cicha pomocnicy jubilera.
— Obrączka ślubna — wymówiła raz jeszcze Marta, wysunęła spod grubej chusty rękę zziębniętą i z cienkiego palca ściągnęła złoty pierścień. Zarazem zachwiała się na nogach i jak osoba bliska omdlenia bezwiednym ruchem szukała czegoś, na czym by wesprzeć się mogła.
— Niech pani siada, niech pani dobrodziejka siada — zawołał jubiler, z którego ust zsunął się bez śladu dobroduszny uśmiech. Jeden z pomocników jubilera podsunął w stronę kobiety taboret. Ale Marta nie usiadła. Przebyła ona jedną z najcięższych, najcięższą może chwilę ze wszystkich, którymi znaczył się mozolny jej pochód po drogach ubóstwa. Gdy ściągała z palca złotą obrączkę, wydało się jej, że raz jeszcze i ostatecznie rozstaje się z jedynym człowiekiem, którego kochała na ziemi, ze szczęśliwą, niezapomnianą przeszłością.
Serce jej ścisnęło się kurczowo, w głowie zaszumiało. Ale chwilę tę już przebyła. Siłą woli pochwyciła umykającą jej przytomność umysłu, wytrzeźwiała całkiem i podała jubilerowi obrączkę.
— Czy to konieczne? mój Boże, czy to konieczne? — zapytał jubiler tonem politowania.
— Konieczne — krótko i sucho odpowiedziała kobieta.
— A! jeśli pani życzysz sobie tego, lepiej już, że zbędziesz przedmiot ten mnie niż komu innemu. Otrzymasz pani przynajmniej całą jego wartość.
Mówiąc to stał już za stołem pokrytym oszklonymi pudłami złotniczych wyrobów i rzucał obrączkę na niewielkie mosiężne szale. Dwa metale spotykając się ze sobą wydały dźwięk czysty i przeciągły.
— Dobre złoto — szepnął jubiler.
Marta odwróciła twarz od kołyszących się szalek. Wzrok jej przylgnął teraz do widoku, na który dotąd nie zwracała uwagi. Był to widok bardzo prosty. Z dwóch stron podłużnego stołu siedziało pięciu młodych mężczyzn, od lat piętnastu do dwudziestu pięciu, z delikatnymi narzędziami w ręku. Jedni z nich szlifowali i polerowali drogie kamienie różnej wielkości; inni topili złoto przy małych płomykach liżących brzegi żelaznych trójnóżków; jeden rysował wzory łańcuszków, bransolet, brosz, kolców, kopert do zegarków i tym podobnych kunsztownych wyrobów. Marta wlepiała wzrok w każdą z kolei parę rąk poruszających się przy podłużnym stole. Oczy jej, zagasłe przed chwilą, zaczęły płonąć silnym ogniem. Odmalowała się w nich gorączkowa ciekawość, chciwa nieledwie żądza. Przez parę minut takiego patrzenia dostrzegła więcej szczegółów jubilerskiej sztuki, pojęła lepiej rodzaj jej i naturę, niżby kto inny w innych okolicznościach zostający dostrzec i pojąć mógł w przeciągu długich godzin.
— Proszę pani dobrodziejki — ozwał się zza stołu jubiler — obrączka pani dobrodziejki warta jest rubli srebrem trzy i pół.
Na głos ten Marta odwróciła twarz od robotników i szybko przystąpiła do stołu, za którym stał jubiler.
— Panie! — rzekła — wszakże panowie ci są pańskimi pomocnikami?
— Tak, pani — zdziwiony trochę niespodzianym pytaniem odpowiedział jubiler.
— I pańskimi uczniami zapewne…
— Tak, pani, po części i uczniami. Marta błyszczący wzrok zatapiała głęboko w twarzy stojącego przed nią człowieka.
— Czy nie możesz pan przyjąć mnie za uczennicę swą i pomocnicę?
Małe oczy jubilera roztworzyły się szeroko.
— Panią! panią! — wyjąkał — jakże to… dlaczego to… ależ to…
— Tak, mnie — powtórzyła kobieta pewnym głosem. — Jestem bez żadnego sposobu do życia… widzę, że robota jubilerska nie ma w sobie nic, co by przechodziło me siły, owszem, zdaje mi się, że spełniałabym ją dobrze, ponieważ trzeba tu dobrego smaku, a ja kiedyś miałam możność wyrobić go w sobie… Wprawdzie, musiałbyś pan mię uczyć z początku, ale nie trwałoby to długo… ręczę panu, że pracowałabym usilnie i pojętnie… przyjęłabym zresztą zapłatę najmniejszą, choćby jakąkolwiek… jakąkolwiek…
Jubiler ochłonął ze zdziwienia. Zrozumiał już, o co szło kobiecie, która przyniosła mu do sprzedania obrączkę ślubną. Niskie jego czoło zmarszczyło się jednak dość wyraźnie, bystre oczy migotały zmieszaniem.
— Widzi pani dobrodziejka — zaczął — ja właściwie uczniów w sklepie moim nie miewam; ci panowie są już usposobieni, wyuczeni…
Marta spojrzała w stronę stołu, przy którym siedzieli robotnicy. Jeden z nich, ten, który rysował, wstał właśnie i wyszedł do sąsiedniego pokoju.
— Umiem rysować — rzekła Marta — to jest — poprawiła się szybko — umiem rysować o tyle, aby móc wykonywać dla jubilerskich wyrobów odpowiednie wzory.
Wymawiając te słowa z rodzajem gorączkowego pośpiechu, postąpiła ku podłużnemu stołowi i usiadła na miejscu tylko co przez jubilerskiego rysownika opuszczonym. Młodzi ludzie przy stole pracujący usunęli się nieco z krzesłami, przerwali swą robotę i patrzyli na zasiadającą śród nich kobietę ze zdziwieniem połączonym z ironią. Bez ironii, ale z wielkim także zdziwieniem patrzał na nią jubiler. Ona nie zważała na nic, nie widziała. Pochwyciła ołówek i na ćwiartce białego papieru, którą przed sobą znalazła, rysować zaczęła.
Cisza zupełna panowała w sklepie. Na pochyloną twarz kobiety występował rumieniec, pierś jej oddychała powoli i głęboko, ręka pewnym ruchem, bez najmniejszego drżenia, rzucała na papier lekkie, krótkie lub powłóczyste rysy.
Rysownik, który przed chwilą wyszedł był do sąsiedniego pokoju, wracał do sklepu, ale ujrzawszy miejsce swe zajętym, zatrzymał się w progu. Był to dwudziestotrzyletni może mężczyzna, starannie ubrany, z ufryzowanymi włosami i wymuskanym wąsikiem. Zapuścił ręce w kieszenie, oparł się niedbale o róg ściany i z uśmiechem na ustach zamieniał wzrokiem z towarzyszami żartobliwe znaki porozumienia.
— Ależ, pani dobrodziejko… — ozwał się zniecierpliwiony trochę jubiler.
— Zaraz, zaraz! — odpowiedziała Marta nie odrywając oczu od swej roboty.
Po chwili wstała i podała jubilerowi kartę, na której rysowała.
— Oto jest wzór na bransoletę — rzekła.
Jubiler wlepił oczy w rysunek. Wzór wykonany był bardzo pięknie. Składał się z wieńca szerokich, kształtnych liści, spiętych klamrą okrągłą, gładką, dwoma tylko krętymi łodygami oplecioną.
Bransoleta według wzoru tego wykonana łączyłaby w sobie dwie główne zalety podobnego rodzaju wyrobów: prostotę i wykwintność.
— Ładnie! nie ma co powiedzieć! bardzo ładnie! — mówił jubiler przechylając głowę na obie strony i z miną zadowolonego znawcy przyglądał się rysunkowi.
— Ładnie, bardzo ładnie! — powtórzył, ale tym razem trochę zmieszany. — Rysunki pani mogłyby mi być bardzo użytecznymi, ale… ale…
Umilkł i biedząc się widocznie nad stosownym wypowiedzeniem swej myśli, potarł dłonią gęstą swą, szpakowatą czuprynę.
Młody człowiek stojący we drzwiach uśmiechał się ciągle.
— O mój Boże! — wymówił wzruszając ramionami — jeżeli pan wstrzymujesz się z przyjęciem tej pani na rysowni… jakże tu powiedzieć… no, na rysownicę…
Siedzący przy stole piętnastoletni chłopak parsknął śmiechem. Młody człowiek z ufryzowanymi włosami mówił dalej:
— Jeżeli tedy wstrzymujesz się pan od spełnienia żądania tej pani przez wzgląd na mnie, nie rób sobie, proszę, żadnej subiekcji. Wiesz pan przecie, że i bez tego nie będę już pracował u pana dłużej nad parę tygodni, mam pewność bowiem, że w tym czasie otrzymam posadę w biurze budowniczego miasta Warszawy…
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Marta»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Marta» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Marta» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.