Eliza Orzeszkowa - Marta

Здесь есть возможность читать онлайн «Eliza Orzeszkowa - Marta» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Классическая проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Marta: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Marta»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Marta — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Marta», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Mówił to z trochą ironii i z zupełną niedbałością. Znać w nim było człowieka, dla którego sklep jubilera był tylko stacją na drodze ku miejscom wyższym i zyskowniejszym.

— Tak, tak — rzekł jubiler — wiem o tym, że pan opuścisz mię wkrótce… ależ nie mogę przecie…

— Ile pan płacisz temu panu? — wpadła mu w mowę Marta.

Jubiler wymienił cyfrę zapłaty, jaką codziennie udzielał ufryzowanemu młodzieńcowi.

— Poprzestanę na połowie zapłaty tej — rzekła kobieta.

Tym razem jubiler obydwoma już dłońmi potarł czuprynę.

— Aj! aj! — zawołał przechodząc od jednego stołu do drugiego — toż mi pani dopiero klina wbijasz w głowę.

Spojrzał mimochodem na wyrysowany przez Martę wzór bransolety.

— Ładnie! Nie ma co mówić! Bardzo ładnie!

— Aj! aj! — powtórzył, a sprytne oczy jego biegały niespokojnie po sklepie.

Widocznie walczył z sobą, czyli walczyły w nim chęci posiadania dobrej i bardzo taniej pracownicy z obawą wprowadzenia do zakładu niebywałej dotąd nowości.

Stanął na środku sklepu i patrząc na swych pomocników wymówił pytającym tonem:

— Ha? Co?

Prawdopodobnie lakoniczne pytania te zadawał samemu sobie, ale niby z widomą odpowiedzią spotkał się oko w oko z czterema twarzami siedzących przy stole robotników. Na twarzach tych malowało się trochę zdziwienia, ale daleko więcej szyderstwa. Co zaś do młodzieńca z ufryzowanymi włosami, ten zaśmiał się prawie głośno i jakby w intencji wyśmiania się do woli cofnął się z poskokiem do sąsiedniego pokoju.

Czego ludzie ci uśmiechali się i śmiali?

Trudno by na to odpowiedzieć, a raczej długo by o tym mówić. Jubiler wszakże w uśmiechach tych znalazł znać potwierdzenie obaw swych i wstrętów.

Obu rękami uczynił gest wyrazisty i patrząc na Martę, zawołał:

— Ależ, pani dobrodziejko! Pani dobrodziejka jesteś kobietą!

Wykrzyk ten był w zupełności dobrodusznym. Zadźwięczał w nim nawet żal przemysłowca, który dla względów nie obchodzących go bezpośrednio tracił dobry interes.

Marta uśmiechnęła się.

— Jestem kobietą — rzekła — tak, to prawda. I cóż stąd? Umiem rysować wzory…

— No, tak! Tak! — trąc czuprynę i siadając pomiędzy pomocnikami swymi zawołał jubiler — ale widzisz pani, byłaby to rzecz nowa, całkiem nowa… Ja, przyznam się, nie bardzo lubię wszelkich nowości!… Jak pani widzisz, pracują tu u mnie młodzi ludzie… świat jest złośliwy… rozumiesz pani?

— Rozumiem — przerwała Marta — i dziękuję panu za objaśnienia, które nie są dla mnie żadną nowością. Czy nabywasz pan moją obrączkę?

— Nabywam, pani dobrodziejko, nabywam… Zerwał się z krzesła, pobiegł do innego stołu, wysunął szufladkę i stał nad nią przez chwilę trochę zamyślony.

— Oto są pieniądze — rzekł podając kobiecie dwie asygnaty.

Marta skinęła głową i zmierzała ku drzwiom. Od progu już zwróciła się twarzą ku jubilerowi.

— Mówiłeś mi pan, ze obrączka moja warta rubli trzy i pół, a dałeś mi cztery.

Otrzymałam tedy pół rubla nadto.

— Ależ, pani dobrodziejko — wyjąkał jubiler — myślałem… sądziłem… chciałem… pani dobrodziejka wyrysowałaś mi wzór…

— Rozumiem — przerwała Marta — i dziękuję panu!

Któryż to już raz od czasu, gdy od drzwi do drzwi ludzkich ciągać poczęła biedę swą i gwałtowne potrzeby, w zamian żądanej pracy otrzymała jałmużnę?

Marta opuściwszy sklep jubilera nie płakała, nie przyśpieszała i nie zwalniała kroku.

Bez łzy, bez uśmiechu i bez westchnienia szła prosto ku swemu mieszkaniu krokiem równym, wciąż jednostajnym.

Przed godziną myślała, że po otrzymaniu pieniędzy za sprzedaną obrączkę kupi dziś jeszcze drzewa dla lepszego ogrzania na noc izby, wiktuałów dla sporządzenia dziecku posilnej potrawy. Nie spełniła jednak tych zamiarów swoich, nie poszła do sklepiku z wiktuałami, można by rzec, że albo zapomniała o wszystkim na świecie, albo nie miała siły zajść dalej lub odwagi pójść gdzie indziej, jak tylko do tej wysoko wzniesionej, nagiej i zimnej nory, która była jej mieszkaniem. Do dnia tego, ile razy wracała do domu, biegła zawsze spiesznie po wschodach; teraz wstępowała na nie powoli, parę razy potknęła się o stromy stopień nie widząc go śród zapadającego zmroku lub nie widząc nic przed sobą. Niema i zimna jak grób weszła do izby, przelotne tylko spojrzenie rzuciła na skurczoną przed kominem dziewczynkę, nie przemówiła do niej, zdjęła z głowy chustkę i przystąpiła do leżącego na ziemi posłania. Oczy jej szklanno patrzały w przestrzeń.

— Wyrzutek społeczeństwa! — szepnęła, osunęła się na ziemię i legła nieruchoma, z twarzą ukrytą w poduszkę, z rękami splecionymi nad głową.

Jancia przypełzła raczej, niż przyszła ku miejscu, na którym spoczęła milcząca jej matka, usiadła u nóg posłania, chudymi, zziębniętymi ramionami otoczyła swe podniesione kolana i oparła na nich ciężącą widocznie małą główkę.

Milczenie głębokie zalegało izbę, tylko za oknem, nisko, na szerokiej przestrzeni szumiało i gwarzyło wielkie miasto, głuche, falujące odgłosy swych gwarów posyłając w to miejsce, w którym opuszczone, zda się, przez Boga i ludzi kamieniały w objęciach niedoli i zwolna wyziewały ducha — kobieta i dziecię.

Marta leżała na twardej pościeli w nieruchomości kamiennej, bez żadnej myśli w głowie, bez żadnego innego uczucia, jak śmiertelne zmordowanie.

Praca, umiejętnie podejmowana i sprawiedliwie wynagradzana, jest najdzielniejszym, jedynie może dzielnym, higienicznym środkiem przeciw chorobom ciała i ducha. Ale nic tak szybko i do dna nie wyczerpuje sił fizycznych i moralnych, jak rzucanie się na różne drogi pracy, gorączkowe szukanie jej i rozpaczne nieznajdowanie.

Marta nie widziała już teraz przed sobą żadnej drogi. Była wprawdzie jedna, zawsze dla niej otwarta, ale ta zaprowadziłaby ją tam, do owego mieszkania przy Królewskiej ulicy i kazałaby jej, kobiecie owej ze zwiędłym czołem i rozwianymi włosami powiedzieć: «Wracam! mówiłaś prawdę! nie jestem człowiekiem, jestem rzeczą!» Ale w piersi młodej kobiety były instynkty, uczucia, wspomnienia, które ją od drogi tej odwracały, które ją dla niej uniemożebniały.

Nie myślała też o niej, tak jak nie myślała w tej chwili o niczym. Nagle usłyszała jakby przez sen, chrapliwy, zanoszący się kaszel. Odgłos ten wstrząsnął ją dreszczem i w jednym oka mgnieniu wyrwał z kamiennej nieruchomości.

Zerwała się na posłaniu i usiadła wyprostowana:

— Czy to ty kaszlałaś, Janciu?

— Ja, mamo!

Głos matki był drżący i zdławiony, dziecka — cichy i chrapliwy.

Porwała dziecię na ręce i posadziła je na swych kolanach. Dłonią dotknęła czoła, które gorzało, przyłożyła rękę do piersi, w której dziecięce serduszko uderzało mocą spazmatyczną, rozrywającą.

— O mój Boże! — jęknęła kobieta — tylko nie to! Wszystko już, wszystko, tylko nie to!

W głębokim zmroku nie mogła wyraźnie dojrzeć twarzy córki. Zapaliła małą lampkę i czteroletnią dziewczynkę jak drobne niemowlę unosząc w ramionach, wystawiła głowę jej na światło. Na policzkach dziecięcia leżały czerwone piętna gorączki, rozszerzone źrenice patrzały z głęboką, choć niemą skargą. Zakaszlała po raz drugi i w zniemożeniu pochyliła ciężką główkę na ramię matki.

O północy z wysokich wschodów kamienicy zbiegała kobieta w czarnej chustce na głowie. Zupełna prawie ciemność panowała wkoło niej, a jednak nie chwiała się ona jak przed kilku godzinami, nie potykała się o strome stopnie i nie stawała śród drogi dla nabrania oddechu. Można by rzec, że miała skrzydła u ramion, i nie byłaby to wcale metafora próżna. Niosły ją w istocie i nad ziemią prawie podnosiły boleść i przestrach.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Marta»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Marta» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Eliza Orzeszkowa - Wesele Wiesiołka
Eliza Orzeszkowa
Eliza Orzeszkowa - Złota nitka
Eliza Orzeszkowa
Eliza Orzeszkowa - W ogniu pracy i łez…
Eliza Orzeszkowa
Eliza Orzeszkowa - Początek powieści
Eliza Orzeszkowa
Eliza Orzeszkowa - O rycerzu miłującym
Eliza Orzeszkowa
Eliza Orzeszkowa - Czternasta część
Eliza Orzeszkowa
Eliza Orzeszkowa - A… B… C…
Eliza Orzeszkowa
Eliza Orzeszkowa - Zefirek
Eliza Orzeszkowa
Eliza Orzeszkowa - Szara dola
Eliza Orzeszkowa
Eliza Orzeszkowa - Silny Samson
Eliza Orzeszkowa
Eliza Orzeszkowa - Magon
Eliza Orzeszkowa
Eliza Orzeszkowa - Gloria victis
Eliza Orzeszkowa
Отзывы о книге «Marta»

Обсуждение, отзывы о книге «Marta» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x