— Chodźcie do mnie — odezwał się w końcu Barrion. Jego głos wyrwał ich z odrętwienia. Oderwali się od siebie i zachwiali. Zobaczyli, że śpiewak przewiesza gitarę przez ramię, i udali się za nim do jego domu.
Następne dni były dla Maris okresem smutku i udręki.
Barrion mieszkał w małej chatce obok przystani, niedaleko opuszczonego, niszczejącego nabrzeża.
Nigdy przedtem Coll nie wydawał się Maris taki szczęśliwy. Codziennie śpiewał z Barrionem i nabierał pewności, że w końcu jednak zostanie śpiewakiem. Niepokoił go jedynie fakt, że Russ nie chce się z nim widzieć, ale często zapominał nawet o tej przykrości. Był młody, lecz zdążył się już przekonać, że w oczach wielu rówieśników jest zasługującym na podziw buntownikiem, i rozkoszował się tą świadomością.
Życie Maris nie układało się tak łatwo. Opuszczała chatkę rzadko; od czasu do czasu chodziła na nabrzeże w porze zachodu słońca i obserwowała przypływające kutry rybackie. Potrafiła myśleć jedynie o tym, co utraciła. Była uwięziona i bezradna. Pracowała nad sobą bardzo ciężko, robiła to, co do niej należało, a mimo to odebrano jej skrzydła. Tradycja, niczym szalony, okrutny zwierzchnik, zwyciężyła dziewczynę i skazała ją na los więźnia.
Od zdarzenia na plaży minęły dwa tygodnie. Barrion wrócił do chatki po dniu spędzonym w basenie portowym, dokąd udawał się co ranek, by wysłuchiwać nowych piosenek rybaków z Amberly i śpiewać w nadbrzeżnych gospodach. Jedząc gorący gulasz, spojrzał na Maris i chłopca.
— Załatwiłem łódź — powiedział. — Za miesiąc pożegluję na Wyspy Zewnętrzne.
Coll uśmiechnął się entuzjastycznie.
— My też?
Barrion skinął głową.
— Ty tak, z pewnością. A Maris?
Pokręciła głową.
— Nie.
Śpiewak westchnął.
— Nic nie zyskasz, zostając tutaj. Na Amberly nie będzie ci łatwo. Nawet dla mnie nastają ciężkie czasy. Corm podjudza zwierzchnika, a ten występuje przeciwko mnie, przez co porządni ludzie zaczynają mnie unikać. Na świecie jest jeszcze tyle miejsc do obejrzenia! Płyń z nami. — Uśmiechnął się. — Może nawet ciebie nauczyłbym śpiewać.
Maris leniwie mieszała gulasz.
— Barrion, śpiewam gorzej, niż mój brata lata. Nie, nie mogę wyruszyć w tę podróż. Jestem lotnikiem. Muszę zostać i odzyskać swoje skrzydła.
— Podziwiam cię, Maris — odparł — lecz twoja walka jest skazana na niepowodzenie. Co możesz zrobić?
— Nie wiem. Cokolwiek. Mogę na przykład pójść do zwierzchnika. Zwierzchnik ustanawia prawo i jest zdolny do współczucia. Jeśli przekona się, że tak będzie najlepiej dla ludu Amberly, to może…
— …Może zbuntuje się przeciw Cormowi. To kwestia prawa lotników, a on nie ma nad nim żadnej kontroli. Ponadto… — Zawahał się.
— Co?
— Mam wiadomości. Mówi się o tym w całym porcie. Znaleźli nowego, a raczej starego lotnika. Devin z Gavory właśnie płynie do nas łodzią; zamierza się tu osiedlić i przejąć twoje skrzydła. — Uważnie spojrzał na Maris, Na jego twarzy malowała się troska.
— Devin! — Cisnęła widelcem i wstała. — Czy te prawa całkowicie pozbawiły ich zdrowego rozsądku? — Zaczęła nerwowo spacerować po pokoju. — Devin jest jeszcze gorszym lotnikiem niż Coll. Stracił własne skrzydła, gdy opadł zbyt nisko i musnął wodę. Gdyby nie płynący w pobliżu statek, byłby martwy. Zatem Corm chce mu dać następną parę skrzydeł? Barrion uśmiechnął się z goryczą.
— Jest lotnikiem i postępuje zgodnie z tradycją.
— Kiedy wyruszył Devin?
— Powiadają, że przed kilkoma dniami.
— Taka podróż zajmuje co najmniej dwa tygodnie — orzekła Maris. — Jeśli mam coś zdziałać, muszę zdążyć przed jego przybyciem. Kiedy założy skrzydła, będą do niego należały już na zawsze.
— Ale co możesz zrobić, Maris? — zapytał Coll.
— Nic — odparł Barrion. — Och, oczywiście moglibyśmy ukraść skrzydła. Corm kazał je naprawić i wyglądają jak nowe. Ale dokąd byś poleciała? Nigdzie nie byłabyś mile widziana. Daj sobie spokój, dziewczyno. Nie zdołasz zmienić prawa lotników.
— Nie? — zagadnęła z nagłym ożywieniem w głosie. Przestała chodzić po pokoju i oparła się o stół. — Jesteś pewien? Czyżby te tradycje n i g d y nie podlegały zmianie? A skąd się wzięły?
Barrion sprawiał wrażenie zakłopotanego.
— Hm, odbyła się rada, tuż po tym, jak zabito Starego Kapitana, kiedy zwierzchnik-kapitan Shotanu Wielkiego przekazał dopiero co wykute skrzydła. Właśnie wówczas postanowiono, że odtąd żaden lotnik nie będzie miał przy sobie broni podczas lotu. Uczestnicy rady pamiętali bitwę i sposób, w jaki starzy gwiezdni żeglarze wykorzystali ostatnią parę gwiezdnych sań do prowadzenia ostrzału z góry.
— Tak — powiedziała Maris. — I pamiętaj, że odbyły się jeszcze dwie rady. Wiele pokoleń później, gdy kolejny zwierzchnik-kapitan zapragnął ujarzmić innych władców i podporządkować sobie całą Przystań Wiatrów, wysłał lotników Shotanu Wielkiego, by za pomocą mieczy pokonali Shotan Mały. Wtedy lotnicy pozostałych wysp zwołali radę i potępili go, gdy zniknęli jego widmowi lotnicy. Był zatem ostatnim zwierzchnikiem-kapitanem, a obecnie Shotan Wielki nie wyróżnia się statusem spośród innych wysp.
— Tak — zawtórował Coll — natomiast podczas trzeciej rady, po tym jak szalony zwierzchnik zabił Lotnika-Który-Przyniósł-Złe-Wieści, lotnicy jednomyślnie uchwalili, że nie będą lądowali na Kennehut.
Barrion kiwał głową.
— Zgadza się, ale od tamtej pory nie zwołano żadnej rady. Jesteś pewna, że mogłoby dojść do zgromadzenia?
— Oczywiście — rzekła Maris. — To przecież jedna z drogocennych tradycji Corma. Każdy lotnik ma prawo zwołać radę. Wówczas mogłabym przedstawić swoją sprawę wszystkim lotnikom Przystani Wiatrów i…
Urwała. Barrion popatrzył na nią, a ona odwzajemniła jego spojrzenie. Oboje pomyśleli o tym samym.
— Każdy lotnik — powtórzył z ledwo dosłyszalnym naciskiem.
— Ale ja nie jestem lotnikiem — dorzuciła Maris. Opadła na krzesło. — Coll zrzekł się skrzydeł, a Russ — nawet gdyby zechciał się z nami zobaczyć — przekazał je komuś innemu. Corm nie zgodziłby się zaakceptować naszej prośby. Nie moglibyśmy powiadomić ludzi o radzie.
— Mogłabyś poprosić Shalli — podsunął Coll. — Albo zaczekać na skale lotników, czy też…
— Shalli jest zbyt młoda w porównaniu z Cormem, a ponadto zbyt wystraszona — odezwał się Barrion. — Wiem, jak wygląda sytuacja. Ona smuci się twoim losem, podobnie jak zwierzchnik, ale nie odważy się złamać tradycji. Corm mógłby spróbować odebrać skrzydła również i jej. A jeśli chodzi o innych — na kogo mogłabyś liczyć? I jak długo byłabyś w stanie czekać? Helmer pojawia się najczęściej, ale jest równie ograniczony jak Corm. Z kolei Jamis jest zbyt młody, i tak dalej. Prosiłabyś ich o podjęcie bardzo ryzykownej gry. — Pokręcił głową z powątpiewaniem. — To się nie uda. Żaden lotnik nie przemówi w twoim imieniu, a przynajmniej nie nastąpi to odpowiednio szybko. Za dwa tygodnie Devin założy twoje skrzydła.
Wszyscy troje umilkli. Maris wpatrywała się w talerz z zimnym gulaszem i rozmyślała. Po raz nie wiadomo który pytała siebie, czy naprawdę nie istnieje żadne wyjście. Wreszcie spojrzała na Barriona.
— Wspominałeś przed chwilą — zaczęła ostrożnie — o wykradzeniu skrzydeł…
Zimny, wilgotny wiatr wściekle smagał fale. Na wschodzie rozpoczynał się sztorm.
— Dobra pogoda do latania — orzekła Maris. Stała w delikatnie kołyszącej się łodzi.
Читать дальше