Dorrel wylądował obok Maris bez najmniejszych kłopotów. Był wstrząśnięty jej nagłym pojawieniem się, ale nie pozwolił, by emocje wpłynęły na jego lot. Nie była to tylko kwestia dumy; odziedziczył tę cechę tak jak swoje skrzydła. Kiedy ją odwiązał, Anitra usiadła mu na ramieniu.
Ruszył w stronę Maris i wyciągnął ramiona. Nie zważając na gderliwe protesty kozodoja, zamierzał objąć dziewczynę, lecz ona nagle rzuciła mu na rozpostarte ręce swoje skrzydła.
— Masz — oznajmiła. — Zwracam je. Ukradłam te skrzydła Cormowi, a teraz oddaję je i samą siebie w twoje ręce. Przyleciałam poprosić cię, żebyś zwołał radę w moim imieniu, gdyż jesteś lotnikiem, ja zaś nie, a tylko lotnik ma prawo ją zwołać.
Dorrel wlepił w nią oczy; wyglądał jak ktoś, kogo nagle wyrwano z błogiego snu. Zniecierpliwił tym Maris. Ogarnęło ją wielkie zmęczenie.
— Och, wszystko ci wytłumaczę — dodała. — Chodźmy do twojego domu, żebym mogła trochę odpocząć.
Szli długo, lecz większość prawie cały czas milczeli oddaleni od siebie. Dorrel odezwał się tylko raz:
— Maris — czy ty naprawdę ukradłaś…
Przerwała mu w połowie zdania.
— Tak. Już ci mówiłam. — Nagle westchnęła i przysunęła się do mężczyzny, jakby zamierzała go dotknąć, lecz stłumiła w sobie ten odruch. — Wybacz mi, Dorrel, nie chciałam… Jestem wyczerpana i chyba przerażona. Nigdy nie sądziłam, że jeszcze cię zobaczę w takich okolicznościach. — Znowu umilkła, a on nie nalegał, żeby się zwierzała. Odtąd nocną ciszę przerywały już tylko wrzaski Anitry, niezadowolonej z przedwcześnie zakończonego połowu.
Kiedy dotarli do domu, Maris opadła na duże krzesło i próbowała się odprężyć, pozbyć wyniszczającego napięcia. Obserwując Dorrela, który wykonywał te same czynności co zawsze, poczuła, że trochę się uspokaja. Posadził Anitrę na grzędzie i zaciągnął zasłony wokół niej (inni ludzie nakładali ptakom kapturki, żeby je uciszyć, ale on nie pochwalał tej metody). Następnie rozpalił ogień i napełnił czajnik wodą.
— Herbaty?
— Tak.
— Zamiast miodu wsypię trochę płatków kem — oznajmił. — Taki napój powinien ci przynieść odprężenie.
Nagle ogarnęła ją wdzięczność dla Dorrela.
— Dzięki.
— Może zdejmiesz to ubranie? Włóż mój szlafrok, jeśli chcesz.
Potrząsnęła głową — ruszenie się z miejsca kosztowałoby ją zbyt wiele wysiłku — lecz spostrzegła, że Dorrel z niepokojem zerka na jej gołe nogi, wystające spod krótkiej spódnicy, i marszczy czoło.
— Zraniłaś się — zauważył. Nalał ciepłej wody z czajnika do miski, a potem wziął ściereczkę i jakąś maść i ukląkł przed dziewczyną. Wilgotny materiał, którym zmywał zakrzepłą krew, przypominał w dotyku miękki język. — Ach, nie jest tak źle, jak myślałem — mruknął, nie przerywając zabiegów. — To tylko kolana. Zadrapania są dość płytkie. Wylądowałaś zbyt gwałtownie, moja droga.
Jego bliskość i delikatny dotyk podnieciły Maris. Nagle zupełnie zapomniała o zmęczeniu, napięciu i bólu. Ręka Dorrela powędrowała do jej uda i już tam została.
— Dorr — powiedziała czule, choć była tak urzeczona, że mówienie przychodziło jej z trudem. Dorrel podniósł głowę, spojrzeli sobie w oczy i w końcu wróciła do niego w pełnym znaczeniu tego słowa.
— To się da zrobić — powiedział Dorrel. — Będą musieli zrozumieć, że nie mogą ci odmówić.
Siedzieli i jedli śniadanie. Podczas gdy Dorrel gotował jajka na miękko i robił herbatę, Maris szczegółowo objaśniała swój plan.
Wreszcie uśmiechnęła się. Skończyła swoje jajko. Czuła się szczęśliwa i pełna nadziei.
— Kto pierwszy pójdzie zwołać radę?
— Poproszę Gartha — odparł z zapałem Dorrel. — Złapię go w domu, ustalimy, na które z najbliższych wysp polecimy, i rozdzielimy się. Inni też będą chcieli ci pomóc. Żałuję tylko, że ty nie możesz lecieć — dodał i jego oczy posmutniały. — Przyjemnie byłoby znowu być razem w powietrzu.
— Jeszcze się tym nacieszymy, Dorr. Pod warunkiem że…
— Tak, tak, będziemy mieli dużo czasu na wspólne loty, ale… Akurat dziś rano byłoby to szczególnie przyjemne.
— Rzeczywiście, bardzo przyjemne. — Wciąż się uśmiechała i w końcu poszedł za jej przykładem. Nachylił się nad stołem, żeby wziąć dziewczynę za rękę albo dotknąć jej twarzy, lecz niespodziewane, głośne pukanie do drzwi sprawiło, że zastygli w przerażeniu.
Dorrel wstał. Maris nadal siedziała na krześle, skąd doskonale widziała korytarz; ukrywanie się nie miało sensu, tym bardziej że w chacie nie było drugich drzwi.
Na dworze stał Helmer. Na plecach miał złożone skrzydła. Patrzył prosto na Dorrela, udając, że nie zauważa Maris.
— Corm skorzystał z lotniczego prawa do zwołania rady — oznajmił z przesadną służbistością, głosem, w którym wyczuwało się napięcie. — W sprawie byłej lotniczki Maris z Amberly Mniejszej, która ukradła skrzydła innej osobie. Uprasza się, żebyś się stawił.
— Co? — Maris zerwała się z miejsca. — Helmer… To Corm zwołał radę? Dlaczego?
Dorrel zerknął na nią przez ramię, a potem spojrzał na Helmera, który w oczywisty sposób, chociaż z zażenowaniem, ignorował Maris.
— Dlaczego, Helmer? — zapytał, o wiele ciszej niż dziewczyna.
— Już ci powiedziałem. I nie mam czasu na wystawanie pod drzwi i mielenie językiem. Muszę zawiadomić innych lotników, a pochmurna pogoda nie ułatwia latania.
— Zaczekaj na mnie — odezwał się Dorrel. — Podaj mi kilka nazwisk i wysp, na które mógłbym się wybrać. Będziesz miał łatwiejsze zadanie.
Helmer nie mógł opanować lekkiego drgnięcia kącików ust.
— Nie przyszłoby mi do głowy, że zechcesz polecieć z taką misją, i to z takiego powodu. Nie zamierzałem prosić cię o pomoc, ale skoro ją proponujesz…
Podczas gdy Helmer przekazywał Dorrelowi zwięzłe instrukcje, młodszy lotnik pośpiesznie przymocowywał skrzydła. Maris nerwowo krążyła po pokoju. Miała mętlik w głowie i poczucie, że sytuacja jest niezręczna. Helmer najwyraźniej postanowił, że nie będzie jej zauważać, toteż zrezygnowała z dalszych pytań, nie chcąc stawiać i jego, i siebie w kłopotliwej sytuacji.
Przed wyjściem Dorrel pocałował ją i mocno uścisnął.
— Nakarm Anitrę i spróbuj się nie martwić. Wrócę niedługo po zapadnięciu zmroku. Taką mam przynajmniej nadzieję.
Kiedy lotnicy opuścili dom, Maris doznała wrażenia, że się dusi. Oparłszy się o drzwi, stwierdziła, że na dworze również ciężko się oddycha. Helmer miał rację: warunki atmosferyczne nie sprzyjały lataniu; dzień wydawał się niemal bezwietrzny. Zadrżała. Bała się o Dorrela. Uspokajała ją jednak myśl, iż Dorrel jest tak sprawny i inteligentny, że nie należy martwić się na zapas. Przyszło jej też do głowy, że zwariuje, jeśli będzie siedziała cały dzień w domu, i zastanawiała się, jakie niebezpieczeństwa na niego czekają. Już sam fakt, że musiała tutaj czekać, pozbawiona możliwości latania, był dostatecznie przygnębiający. Spojrzała na zasnute jasnymi chmurami niebo. Jeśli rada skaże ją na wieczne bycielądowcem…
Odpędziła od siebie tę myśl. W przyszłości będzie miała mnóstwo czasu na smucenie się. Weszła z powrotem do domu.
Anitra, nocny lotnik, spała za swoją zasłoną. W domku panowała cisza i Maris dotkliwie odczuła jego pustkę. Żałowała, że nie ma przy niej Dorrela, z którym mogłaby się wspólnie zastanowić nad tym, dlaczego Corm zwołał radę. W samotności jej myśli były jak miotające się w klatce ptaki.
Читать дальше