Przechyliwszy głowę Klaudia długo patrzyła na Myrinę. Chyba się jej nie spodobała, bo wzruszyła pochyłymi ramionami i powiedziała z gniewem:
– Roczna banicja powinna wystarczyć dla ostudzenia zbyt gorącego amanta, więc znowu będziesz się nadawał dla Tulii. Zdaje się, że w ciągu tego roku jedno małżeństwo udało się jej rozwiązać, a drugie zawiązać, czyli możecie zaczynać od początku. Nikt cię w Rzymie nie będzie prześladował, skoro to ona cię namówiła do wyjazdu.
Chyba mówiła prawdę. W Rzymie nic mi już nie grozi. Poczułem w sercu ból. Nie przez Ciebie, Tulio, tylko przez swój głupi egoizm, bo udało Ci się wmówić mi, że przyjedziesz za mną do Aleksandrii.
– Sądzę, że nigdy już nie wrócę do Rzymu – powiedziałem z goryczą. – Mdli mnie na samą myśl o różach.
– W każdym razie zwiedź Cezareę – kusiła Klaudia Prokula.
– To nowe, cywilizowane miasto, bez porównania wspanialsze od Tyberiady Heroda Antypasa. Odpływają stamtąd statki, dokąd tylko chcesz. Tam też otrzymasz wskazówki, które ci pomogą zorganizować życie. Rzymianinowi nie wystarczą ani piękne Żydówki, ani miniaturowe Greczynki.
Niespodziewanie Myrina zakończyła rozmowę. Podniosła się spokojnie z krzesła i uroczo podziękowała Klaudii Prokuli za zaszczytne przyjęcie u niej. Potem spokojnie poklepała mnie po twarzy, najpierw z jednej, potem z drugiej strony, wzięła za rękę i wyprowadziła. Przy drzwiach odwróciła się jeszcze i rzekła:
– Dostojna Klaudio Prokulo, nie martw się, dokąd Marek pójdzie i czym się w życiu będzie zajmował. Już ja, Myrina, zadbam, aby przynajmniej ta owieczka nie zginęła…
Marek Mezencjusz Manilianus pozdrawia dawnego Marka.
Poprzedni list przerwałem i nie będę go pisał dalej, tego zaś nie adresuję do Tulii, bo nie miałoby to najmniejszego sensu. W głębi ducha wiedziałem, że także poprzednich listów nie pisałem do niej. A teraz już samo jej imię wywołuje we mnie złość i sprawia, że całe wcześniejsze życie wydaje mi się ohydne. Nie chcę tego listu adresować do Tulii także z uwagi na Myrinę.
Pozdrawiam siebie takiego, jakim byłem niegdyś, bo piszę, abym po latach mógł przywołać z pamięci wszystko tak, jak się wydarzyło. Czas i odległość rozprasza dzieje, pamięć zawodzi i – mimo najlepszych chęci – człowiek pamięta fałszywie. W trakcie pisania często ogarniają mnie wątpliwości, czy czegoś nie przesadzam lub nie dodaję od siebie. Oczywiście nie robię tego rozmyślnie. Przecież nawet świadkowie zeznający pod przysięgą opisują te same wydarzenia każdy zupełnie inaczej!
Pisanie jest dla mnie tym ważniejsze, że mówić mi zabroniono. O Królestwie nie mógłbym głosić nic ponad to, że widziałem, jak Jezus umierał i na własne oczy ujrzałem go zmartwychwstałego, żywego tak bezspornie, że nigdy w to nie będę mógł wątpić. Ale nawet to zakazano mi mówić, ponieważ nie jestem Żydem, nawet nie zostałem obrzezany.
Jeśli zatem ktoś inny, lepiej wprowadzony w tajniki Królestwa, opowie wszystko inaczej, uznam, że ma rację, bo wie więcej ode mnie. Mój opis potrzebny będzie mnie samemu, żebym mógł na starość, jeśli jej doczekam, wspominać wszystko równie żywo, jak teraz tkwi to w mej pamięci. Stąd w poprzednich listach znalazło się wiele słów pustych i niepotrzebnych, które tylko dla mnie mają znaczenie.
Podobnie będę pisał nadal, bo wiem z doświadczenia, że jeśli skrupulatnie pamiętam drobiazgi i głupstwa, to równie dokładnie zapamiętałem sprawy istotne.
Przy pisaniu chcę być obnażony. Badając siebie muszę przyznać, że jestem człowiekiem chwiejnym, skłaniającym się ku wszelkim nowinkom i nie ma we mnie niezłomności. Jestem zarozumiały, samolubny, zależny od swej cielesnej powłoki, jak powiada Myrina, i nie ma we mnie niczego, czym mógłbym się chełpić.
Kazali mi zamilknąć. Podporządkuję się temu i przyznam otwarcie, że jest to słuszne. Nie jestem wewnętrznie wystarczająco mocny: we wszystkim, co robię, jestem jak woda, którą przelewa się z jednego naczynia do drugiego, a ona za każdym razem przybiera inny kształt. Chciałbym być przynajmniej wodą trwale czystą, ona jednak mętnieje i z czasem ulega zepsuciu. Kiedy będę już tylko taką zepsutą wodą, przeczytam wszystko od nowa, aby sobie przypomnieć, że dane mi było widzieć Królestwo.
Dlaczego ja, cudzoziemiec, miałem świadczyć o zmartwychwstaniu Jezusa i poznać jego Królestwo? Tego nie wiem. Nadal jednak jestem w głębi duszy pewny, że nie bez powodu właśnie mnie się to wszystko przytrafiło. Ale znając samego siebie, obawiam się, że ta moja pewność z biegiem lat się rozwieje.
W czasach gdy życie wiodłem rozwiązłe i tylko się domyślałem tajemnicy, czułem – mimo zepsucia wynikającego z mej słabości – że przepowiednia, jaką otrzymałem w nocy nad brzegiem jeziora od samotnego rybaka, zapowiada pomyślność. Ale jak ona ma się ziścić? Nie wiem, lecz mam słabą nadzieję, bo człowiekowi trudno bez niej żyć. Inni są bezgranicznie bogaci, w porównaniu z nimi ja jestem nędzarzem. Mam za to Myrinę; być może dano mi ją, bo jest w niej niezłomność, której mnie brakuje. Myrina powiada, że to ja zostałem jej dany, aby mnie pasła z braku lepszego pasterza, aczkolwiek wymaga to od niej wiele cierpliwości.
Piszę to w Jeruzalem, dokąd mnie przywiodła, ale wrócę jeszcze wspomnieniem do Tyberiady.
Nie potrafię wyjaśnić, od czego zaczął się nasz spór, bo przecież była w nas pełnia szczęścia. Chyba od Klaudii Prokuli. W każdym razie Myrina straciła panowanie, trzasnęła mnie po gębie i wyciągnęła z letniego pałacu Heroda.
Po powrocie do naszego pokoju usprawiedliwiała się, jeśli dobrze pamiętam, że gdy styka się z dostojnymi kobietami, nabiera większej pewności siebie, ponieważ jest taka, jaka jest, i nie zamierza udawać innej. Schwyciła swoje stare ubranie, żeby natychmiast ode mnie odejść. Nie zatrzymywałem jej, bo się obraziłem, a ona mówiła do mnie tak zjadliwie, że tylko Tulia w najgorszych chwilach mogła z nią konkurować. Fanaberie Myriny także nie zostawały daleko w tyle! Twierdziła na przykład, że zdradziłem Jezusa Nazarejskiego wobec Klaudii Prokuli, zgadzając się słuchać jej czczego gadania. Nie uwierzyła w prawdziwość snu Klaudii. Przestałem cokolwiek rozumieć – przecież dotychczas była cicha i potulna. Pomyślałem, że chyba teraz pokazała pazurki i widocznie wcześniej nie poznałem się na niej. Tak złośliwie demonstrowała mi swoje wady, jakby zły duch w nią wstąpił. Przy tym gadała niczym jasnowidz o rzeczach, których o mnie nie mogła wiedzieć. Krótko mówiąc, przenicowała mnie tak dokładnie, że suchej nitki nie zostawiła. We wszystkim, co mówiła, była sama prawda, więc musiałem jej słuchać, ale w myśli postanowiłem sobie, że do końca świata nie odezwę się do niej ani słowem.
W końcu uspokoiła się, usiadła, po czym trzymając się za głowę i patrząc gdzieś przed siebie powiedziała:
– Taki więc jesteś! Postanowiłam już odejść od ciebie! Powinnam zostawić cię dla własnego szczęścia. Ale ze względu na Jezusa Nazarejskiego nie mogę tego uczynić, nie mogę cię porzucić, skoro on mi ciebie powierzył. Przecież jesteś jak owieczka w gromadzie wilków i nie potrafisz się sam obronić. Ani się obejrzysz, a już przepadniesz. Nie cierpię patrzeć, jak cmokasz wspominając Tulię i swoje dawne rozpustne życie. Zdejm natychmiast z palucha ten złoty pierścień i wsadź do sakiewki! – Powąchała mnie i wrzasnęła:
– Śmierdzisz jak aleksandryjski bałamut! Stokroć wolałabym, byś miał głowę pełną rzepów, a nie tych misternych loków! Naprawdę odeszłabym od ciebie, gdybym nie przemierzyła razem z tobą ścieżek Galilei i nie widziała, jak łykasz pył i ocierasz pot z czoła, nie skarżąc się na umęczone nogi.
Читать дальше