– W każdym razie, Natanie, weź osiołki – powiedziałem, poruszony jego słowami. – Dobrze służyły nam w czasie podróży i nawet nie chcę myśleć, że można by je sprzedać komuś obcemu. Wielu ludzi znów pielgrzymuje z Galilei do Jeruzalem. Są wśród nich chorzy i kobiety. Zaprowadź osiołki do apostołów Jezusa Nazarejskiego. Ci święci mężowie z pewnością będą najlepiej wiedzieć, jak wykorzystać osiołki dla dobra najsłabszych, i na pewno nie będą się przy tym spierać!
– Tak, tak, oddajmy je uczniom Jezusa, to słuszne! – rozpromienił się Natan, któremu spodobała się moja propozycja. Zawahał się przed odejściem i spytał: – Czy chcesz, abym cię zawiadomił, gdybym się dowiedział o jakichś istotnych wydarzeniach?
– Nie, Natanie, nie chcę już szpiegować i wypytywać o sprawy, od których mnie odsunięto. Jeśli będzie mi dane, że mam o nich usłyszeć, to i tak się dowiem. Nie musisz się o to martwić. Troszcz się tylko o to, abyś miał skarb w Królestwie.
Rozstaliśmy się. Zachodzące fioletowo słońce zabarwiło niebo i zrobiło mi się smutno, choć Myrina była ze mną. Nie chciałem nawet unieść oczu w stronę olśniewającej żydowskiej Świątyni i w nadchodzącym mroku nocy ogarnęło mą duszę takie samo uczucie jak przed wyjazdem z Jeruzalem do Galilei.
Ogromne miasto było znów przepełnione ludźmi, i to nie tylko z Judei i Galilei, ale ze wszystkich krajów, gdzie Żydzi mieszkają w diasporze. A mimo to czułem wszechogarniającą pustkę. W pokoju gościnnym pod dachem Syryjczyka Karanthesa miałem wrażenie, że bezkresna moc wibruje nad miastem, w każdej chwili może mnie wciągnąć w swój wir i wyrwać z posad ziemię, aby zginęła jak iskra w płomieniach. Ogarnięty złym przeczuciem mocno ścisnąłem dłoń Myriny, ona zaś objęła mnie za szyję i tak siedzieliśmy blisko siebie razem w ciemniejącym pokoju. Ale już nie byłem i nie chciałem być sam.
W pewnym momencie Karanthes przyniósł zapaloną lampę. Zobaczył, że tak siedzimy przytuleni, więc zniżył głos, chodził na palcach i nawet nie próbował jak zwykle pleść głupot. Spytał tylko, czy coś zjemy, lecz oboje potrząsnęliśmy głowami, bo nie zdołalibyśmy przełknąć ani kęsa. Zresztą nie usiłował nas namawiać. Skłonił się przed nami aż do ziemi i w migotliwym świetle lampy patrzył na nas, a w jego spojrzeniu nie było krzty szyderstwa, raczej strach i szacunek. W końcu spytał pokornie:
– Co ci jest, Marku, mój panie? Co się stało i co wam obojgu dokucza? Ciarki mnie przechodzą, gdy patrzę na was. Chyba nadciąga burza, chociaż niebo jest rozgwieżdżone. Kiedy wnosiłem lampę, wasze twarze jaśniały w ciemnościach.
Żadne z nas nie mogło mu odpowiedzieć, więc po chwili wstał i z pochyloną głową wyszedł cichutko z pokoju.
Tej nocy spaliśmy razem z Myriną. Budziłem się wielokrotnie i zawsze po obudzeniu stwierdzałem, że jest przy mnie – i nie bałem się. Przez sen czułem, jak wiele razy dotykała mej twarzy – ona także czuła się przy mnie bezpieczna.
Nazajutrz był żydowski szabat. Widzieliśmy masę ludzi, którzy zdążali pod górę do Świątyni, ale my nigdzie nie ruszaliśmy się z pokoju. Nic nie stało na przeszkodzie, abyśmy wyszli i rozejrzeli się po mieście, przecież nas nie dotyczył szabatowy zakaz chodzenia ulicami. Po prostu nie mieliśmy ochoty opuszczać pokoju. Chwilami rozmawialiśmy, Myrina opowiadała mi o swoim dzieciństwie. W jej ustach moje imię brzmiało jakoś szczególnie ciepło, a i ona rada była, gdy głośno wołałem ją po imieniu.
W taki oto sposób w Jeruzalem zaczęliśmy się powoli przyzwyczajać do wspólnego życia. Był to dla mnie akt łaski, jako że trudno by mi było dalej żyć samemu. Nadal jednak nie w pełni rozumiałem, jak wielki skarb otrzymałem w darze od nieznajomego rybaka, gdy posłał mnie, abym znalazł Myrinę w tyberiadzkim teatrze. Tego dnia nie powiedzieliśmy sobie ani jednego złego słowa, wieczorem zaś razem zjedliśmy posiłek, a kiedy zaświtał poranek – obudziliśmy się w żydowskie Zielone Święta, czyli Pięćdziesiątnicę.
Byłem bardzo niespokojny. Tam i z powrotem chodziłem po pokoju na dygoczących nogach, było mi zimno, choć zapowiadał się upalny dzień. I nie mogłem się uspokoić, mimo że Myrina dotykała mego czoła i gładziła mnie po twarzy, natomiast sarkałem:
– Właściwie po co przyjechaliśmy do Jeruzalem? Co mamy tu do roboty? To nie jest nasze miasto, tylko ich. I to święto także nie jest nasze, tylko ich.
– Czy nie potrafisz być cierpliwy? – skarciła mnie Myrina.
– Zaproszono cię, byś jako cudzoziemiec świadczył o zmartwychwstaniu. Czy nie możesz jeszcze trochę poczekać, żeby być świadkiem wypełnienia obietnicy? Oni są gotowi czekać dwanaście lat, a ciebie jeden dzień zmęczył?
– Nie wiem, co im obiecano, ja ani nie biorę udziału w tej obietnicy, ani nie uczestniczę w żadnej tajemnicy – powiedziałem z niecierpliwością. – Wdzięczny jestem za to, co już otrzymałem. Wystarczy mi na całe życie. Po co miałbym prosić o więcej, kiedy dostałem już tyle, że książęta i królowie mogliby mi pozazdrościć?
– Przecież w tym mieście ukrzyżowano Jezusa, tutaj cierpiał, zmarł i zmartwychwstał! Zostanę tu, choćbym miała dwanaście lat czekać – twierdziła z uporem Myrina.
Z powodu narastającego niepokoju nie mogłem usiedzieć na jednym miejscu. Chaotycznie myślałem: Może pójść do fortecy Antonia, żeby spotkać się z setnikiem Adenabarem? Może spróbować pójść z pozdrowieniami do Szymona Cyrenejczyka albo do uczonego Nikodema? W końcu zaproponowałem:
– Przynajmniej wyjdźmy z tego dusznego pokoju. Muszę się spotkać z bankierem Arystenosem, żeby sprawdzić, ile mam pieniędzy. Na pewno jest w domu, bo w święto ma największy obrót.
Myrina nic nie miała przeciwko temu. Wyszliśmy z domu, ale na otwartej przestrzeni niepokój wzrósł tak gwałtownie, że czułem, jakby mi pierś rozrywało, a kości chciały się wyrwać z ciała. Musiałem stanąć i chwycić Myrinę za rękę. Spojrzałem na niebo, czyste, lecz przesłonięte lekką mgłą; słońce świeciło jasną czerwienią. Nie wyczuwałem żadnych symptomów burzy i dzień nie był bardziej upalny niż zwykle o tej porze roku, po skończeniu żniw. Dlatego nie mogłem zrozumieć, skąd się bierze ten mój niepokój.
Za wszelką cenę starałem się uspokoić. Zaprowadziłem Myrinę, ku jej zadowoleniu, na górę do Świątyni, na dziedziniec pogan i do krużganków, gdzie w najlepsze szedł handel i wymiana pieniędzy, choć był wczesny poranek. Chodziliśmy trzymając się za ręce. Potem poszliśmy do wschodniej części Świątyni, aby obejrzeć wielką bramę z korynckiej miedzi, którą Żydzi uważają za jeden z cudów świata. Ale w pobliże murów dolatywał smród ścieków kanalizacyjnych od doliny Cedronu; kiedy tu chodziłem po święcie Paschy i po zimowych deszczach, wcale się go nie czuło. Zawróciliśmy i udaliśmy się w stronę domu Arystenosa.
Właśnie zdążyliśmy dojść do forum, kiedy niespodziewanie usłyszeliśmy jakby potężne uderzenie wichru. Szum był tak silny, że wiele osób odwróciło się i patrzyło w stronę górnego miasta. Na niebie nie było widać nawet chmurki, mimo to wiele osób pokazywało palcami i twierdziło, że widzieli błyskawicę uderzającą w górne miasto. Grzmotu nie było słychać. To niezwykłe uderzenie wichru było czymś tak zagadkowym, że natychmiast przyszedł mi na myśl dom, w którym kiedyś gościłem. Złapałem Myrinę za rękę i pobiegliśmy w tamtym kierunku. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że mnóstwo ludzi biegnie w tamtą stronę; dziwny odgłos roznosił się nad miastem.
Читать дальше