– Nie, co się stało?
– Ktoś wysadził się w powietrze pod Bramą Damasceńską w Jerozolimie. Jest dużo ofiar.
– Pod Bramą Damasceńską?
– Tak.
– Ale…
– Wiem, coś jest nie tak. Doszło również do podejrzanego wybuchu w Stambule. Podobno jest wielu zabitych i rannych.
– A co z Hiszpanią?
– Jeszcze nic nie wiadomo.
– Zadzwonię do ciebie, gdy tylko dotrę do Londynu. Spróbuj dowiedzieć się, co się stało. Może ktoś zdradził.
– Uważaj na siebie, przyjacielu.
Salim zamknął walizkę i opuścił pokój, ale wcześniej rozejrzał się raz jeszcze, na wypadek gdyby coś przeoczył.
W recepcji zapłacił za pobyt i poprosił, by przyprowadzono z garażu jego samochód. Na lotnisku przejrzał rozkład lotów do Brukseli: najbliższy samolot był dopiero za trzy godziny, poprzedni odleciał zaledwie dziesięć minut przed jego przyjazdem.
Rozejrzał się za budką telefoniczną. Zadzwonił, podał brukselski adres swojej kochanki i rozkazał: zlikwidujcie ją.
Była dla niego zagrożeniem. Dziś twierdziła, że go kocha, ale co będzie jutro?
Wolał raczej zginąć, niż dać się złapać żywcem, bo razem z nim mogła paść cała europejska siatka Stowarzyszenia. Przeklął kochankę za to, że ściągnęła na niego niebezpieczeństwo.
Ovidio Sagardia wbił wzrok w krzyż na piersi papieża. W tej samej chwili usłyszał wibracje komórki. Dzwonił ojciec Aguirre.
Odszedł za kolumnę, by porozmawiać z sędziwym jezuitą, nie tracąc z oczu papieża, który na środku Bazyliki Świętego Piotra przewodził właśnie liturgii Wielkiego Piątku.
– Terroryści chcą dokonać zamachu na krzyż, a w Rzymie relikwie krzyża znajdują się w…
Ovidio wszedł mu w słowo:
– W bazylice Świętego Krzyża Jerozolimskiego. Mój Boże, przecież to oczywiste!
– Owszem, synu, to od początku było oczywiste, choć nasze zaślepienie i strach nie pozwoliły nam dostrzec tego, co mieliśmy pod samym nosem. Raymond d’Amis postanowił zniszczyć krzyż, więc logika podpowiedziała mu zniszczenie relikwii lignum crucis.
– I co teraz będzie? – szepnął Ovidio do telefonu.
– Panetta i komisarz Moretti zatroszczyli się już o ochronę bazyliki Świętego Krzyża Jerozolimskiego. Udali się tam osobiście.
– Słyszałem już, co się stało w Stambule i w Jerozolimie – powiedział Ovidio.
– Wiele osób straciło życie, przelano dużo krwi. Czuję się winny, bo nie zdołałem temu zapobiec.
– Ależ, ojcze, przecież wyłącznie dzięki ojcu Centrum do Walki z Terroryzmem potraktowało poważnie hrabiego d’Amisa i niebezpieczeństwo, jakie stanowi!
– Postarzałem się, już nie myślę tak sprawnie jak kiedyś.
– Pojadę do ojca zaraz po nabożeństwie.
– Nigdzie się nie ruszaj, za chwilę będę w Watykanie.
Zamek d’Amis, południe Francji
Raymond de la Pallisiere płakał z wściekłości. Dopiero co rozmawiał z Salimem al-Bashirem i nie było już wątpliwości: operacja zakończyła się fiaskiem. Relikwie krzyża pozostały nienaruszone i w Rzymie, i w Jerozolimie, i w Santo Toribio. Naliczono dziesiątki ofiar śmiertelnych i setkę rannych w Jerozolimie i w Stambule, ale cel nie został osiągnięty.
Szef Stowarzyszenia podejrzewał, że eksplozja w Stambule nie miała nic wspólnego z ulatniającym się gazem i Raymond wiedział, że gdy Salim odkryje, że przyłożył rękę do zamachu na relikwie Proroka, każe go zabić.
A jeśli chodzi o zamachowców wysłanych do Santo Toribio, al-Bashir przeczuwał, że coś poszło nie tak. Telewizja i radio nie donosiły o żadnym szczególnym zdarzeniu mającym miejsce w tym zakątku na północy Hiszpanii, więc skoro Santo Toribio nadal istnieje, było jasne, że zamach się nie powiódł.
Al-Bashir nie chciał dzwonić do Omara, wolał zaczekać. Szef hiszpańskiego Stowarzyszenia sam powinien się z nim skontaktować, jeśli tego nie zrobi, będzie to oznaczało, że go aresztowano lub że stało się coś jeszcze gorszego.- Nie wiem, gdzie popełniliśmy błąd, ale się dowiem – obiecał hrabiemu al-Bashir.
– Straciłem mnóstwo pieniędzy – skarżył się Raymond.
– Wiem.
– Żądam wyjaśnień, nie zamierzam tego tak zostawić.
– Wyjaśnię panu wszystko, gdy zbadam, co się stało. Tymczasem będzie pan musiał uzbroić się w cierpliwość.
– Żądam rezultatów! – wrzasnął Raymond.
– Czy pan oszalał?! Teraz możemy tylko i wyłącznie przyczaić się i zachować spokój. Chce pan, żeby nas wszystkich aresztowano? Mam nadzieję, że dzwoni pan z bezpiecznego połączenia…
– Korzystam z nowej karty SIM.
– Musimy bardzo uważać, może ktoś nas wydał, moi ludzie byli przygotowani…
W mózgu Raymonda pobrzmiewały wciąż słowa Salima al-Bashira: „Może ktoś nas wydał…”. Ale kto? Nikt nie znał szczegółów planu, członkowie zarządu fundacji Pamięci o Katarach nie mieli pojęcia o etapach całej operacji, od rana wydzwaniali do niego zaniepokojeni tym, co usłyszeli w telewizji.
Odezwał się jeden z telefonów komórkowych hrabiego. Ten odebrał natychmiast i wzdrygnął się, słysząc głuchy głos Łącznika:
– Hrabio, gdzie jest pańska córka?
Raymonda zaskoczyło pytanie Łącznika. Co go obchodzi Catherine?
– Dlaczego pan pyta?
– Bo to osoba niezwykła, potrafi się teleportować.
– Do czego pan zmierza?
– Pańska córka od trzech tygodni przebywa w Kalifornii u przyjaciółki, dość znanej malarki, i próbuje dojść do siebie po depresji, w którą wpędziła ją śmierć matki. A ponieważ jest to dziewczę nietuzinkowe, jednocześnie urzęduje tutaj, razem z panem, poznając miejsca, gdzie spędziła młodość jej mamusia.
– Co pan wygaduje? – Raymond czuł, że zaczyna brakować mu powietrza.
– Prosiłem, by był pan bardzo ostrożny. Zepsuł pan wszystko, jest pan skończonym durniem. To przez pana operacja się nie powiodła. Pański przyjaciel al-Bashir nie będzie zadowolony, gdy usłyszy, że Stowarzyszenie wyłożyło się z powodu lekkomyślności żałosnego sentymentalnego starucha. Al-Bashir stracił wartościowych ludzi. Stowarzyszenie nie wybacza błędów, a pan, hrabio, popełnił błąd najstraszniejszy.
– Zaraz rozmówię się z Catherine.
– Proszę się nie ośmieszać. Co jej pan niby powie? Myśli pan, że powie, dla kogo pracuje? Każdy z nas powinien wiedzieć, kiedy wybije jego godzina, a pana godzina, hrabio, już wybiła. Do widzenia.
Hrabia d’Amis nalał sobie kieliszek calvadosu, po czym wypił go duszkiem. Usiadł na kilka sekund, by uporządkować myśli. Nie było dla niego żadnego ratunku. Żadnego.
Wstał, usiadł za biurkiem i wezwał Edwarda. Po niecałych dwóch minutach majordomus zapukał do drzwi.
– Edwardzie, powiedz mojej córce, że chcę z nią porozmawiać. Widział, jak wchodzi beztroska, z uśmiechem na twarzy. Nie, nie była podobna ani do Nancy, ani do niego, ale była wesoła i piękna, dni, które razem spędzili, wydały mu się podarkiem od niebios.
– Chciałeś mnie widzieć? Byłam u siebie, czytałam po raz kolejny Kronikę brata Juliana. No proszę, dostałam na jej punkcie hopla prawie jak ty – rzuciła, siadając naprzeciwko niego.
Uśmiechnął się do niej, sięgnął do pierwszej szuflady biurka i wyciągnął rewolwer. Gdy do niej celował, Catherine spojrzała na niego z niedowierzaniem, ale nie zdążyła się uchylić. Wypalił do niej z bliska, prosto w głowę. Dziewczyna runęła na ziemię z twarzą zalaną krwią.
Raymond patrzył, jak pada, aż w końcu łzy przesłoniły mu widok. Potem włożył sobie rewolwer do ust i nacisnął spust.
Читать дальше