Zapach wydzielający się z sukien brunetki odurzał go do reszty.
Przy tym głos Eweliniki, donośny, trochę nosowy, jej śmiech nerwowy, nadto dobrze „ułożonej” panny, wstrząsał mu serce.
Uczuł się bliskim zemdlenia.
Nagle z tego półsnu zbudził go skrzeczący głos Juluśka:
– Czyś pan kiedy kochał?
To wyjątkowe chłopię w ten sposób interpelowało rumianego blondynka, siedzącego obok Ewelinki. Mimo woli rozmowy ucichły. Julusiek miał własność śmieszenia całego towarzystwa, oczekiwano na coś bardzo dowcipnego.
Malec czuł się panem sytuacji.
Potrząsnął żółtą czupryną i rozstawił szeroko nogi.
– No! Powiedz pan, czyś już się kochał?…
– Nie… – wybąknął blondynek – jestem jeszcze za młody…
Julusiek szeroko otworzył oczy.
– Phi! – skrzeknął – a pan Wentzel młodszy od pana, a już się kocha.
Wszystkie oczy zwróciły się ku nauczycielowi, który otworzył usta, jakby chcąc coś powiedzieć, lecz głosu mu zabrakło.
– Ja bym panu powiedział, w kim – ciągnął dalej Julusiek – ale uprzedzam pana, że oni mnie zaraz za drzwi wyrzucą, bo prawdę pawiem. O! Jewelinka i pan Wentzel to się mają ku sobie…
Purpurą oblała się twarz Ewelinki.
– Panie Wentzel! – zawołała, drżąc cała ze złości – proszę Julka wyprowadzić i zamknąć się z nim w dziecinnym pokoju…
Pan Wentzel podniósł się, czepiając poręczy fotela. Żyły mu na skroniach nabiegły, wyglądał jak pijany.
Chciał podejść do Juluśka, lecz malec szedł już ku drzwiom, dumny, zadowolony z uczynionego wrażenia, mrucząc ciągle:
– A co? Nie mówiłem, że gdy powiem prawdę, to mnie za drzwi wyrzucą?!
W dziecinnym pokoju pali się niewielka lampa, przysłonięta zielonym abażurem. Julusiek i Marian, zdaje się, śpią spokojnie w swych łóżkach, ponakrywanych stosem kołder i kołderek.
Koło stołu siedzi pan Wentzel, kurcząc pod stołem nogi w zaplamionych atramentem skarpetkach. Przed nim leżą nożyczki, gruba igła, motek nici i kilka guzików. Pan Wentzel zabrał się do łatania swej codziennej kurtki i jakoś mu idzie niesporo. Kłuje się w palce, ściegi daje monstrualnych rozmiarów! Miał zamiar sprawić sobie nową kurtkę na wiosnę, ale namyślił się – zrobi inaczej. Pieniądze te pośle rodzicom, właśnie matka pisała, że sklepik nic nie przynosi, ojciec coraz słabszy…
Pan Wentzel matce odpisał, guldeny w list włożył i teraz, szyjąc, spogląda z rozrzewnieniem na kopertę, która za parę dni w sczerniałych od pracy rękach matki będzie.
I wśród tej ciszy nocnej w wyobraźni swej widzi pomarszczoną twarz ojca, wybladłe lica matki, którzy z radością się nad listem pochylą i sylabizować literę po literze będą.
Biedni! Biedni starzy!…
Pan Wentzel prawie uśmiechać się zaczyna. Na chwilę zapomina o swej nędzy, ciesząc się, że radość innym sprawia.
Nagle jakby na komendę z dziecinnych łóżek podnoszą się dwie rozczochrane głowy i rozlega się wrzask, od którego pan Wentzel drżeć i blednąć poczyna:
Hopsztynder! Madaliński!
Fiuta!… z kopyta…
Szara, ciach, ciach!… tańczy sobie
Z Barabaszem mazura!
Hej kolęda!… kolęda!…
Gorączkowo Honorka zaczęła spowijać kwilące cichutko dziecko.
A wyciągając długi – na trzy łokcie powijak, mówiła ochrypłym głosem:
– Chodzi! Chodzi! Synulku!… pójdziemy na wesele twojego ojcaszka! Chodzi synulku, pójdziemy mu drużbować, ale nie ołtarz mu sprawimy, ni jakie weselenie, jeno 35 35 jeno (daw.) – tylko. [przypis edytorski]
łaźnię gorącą, że aż mu w piętach postygnie!
Stojąca obok barłogu, na którym leżało dziecko – kuma Kazimierzowa zaczęła nagle szlochać.
– A bezbożnik! Wydziwiacz, rozbijaka! Taką ci uczciwą dziewczynę z dobrej drogi sprowadził i teraz nijakiej pamięci o niej nie ma!…
Honorka szarpnęła silnie powijak.
– On ci pamięci o mnie nie ma, ale ja go za to w pamięci mam i niech mi Pan Jezus i Matka Najświętsza ręce i nogi poułamuje, jeśli ja go do ołtarza dopuszczę!… Beze mnie i bez 36 36 bez (reg.) – przez. [przypis edytorski]
tę dziecinę przejść musi!…
– Prawdę masz! – przytakiwała kuma, obcierając łzy płynące gradem po tłustej i czerwonej twarzy – już ci takiej krzywdeczki to i Trójca Święta nie daruje. Ty się o swoje upomnij, Honorka, w twarz mu napluj – od młodej odciągnij, a swego nie daruj!
– I nie daruję! – powtórzyła zacinając zęby dziewczyna.
Wzięła duży szmat barchanowy 37 37 barchanowy – wykonany z grubej tkaniny bawełnianej. [przypis edytorski]
, który się suszył koło pieca, i przytrzymawszy jeden koniec w zębach, dziecko nim owijać poczęła.
Obracane jak piłka chłopię żałośnie płakać poczęło.
– Cicho, psiakrew, chorobo jedna! A bodajżeś się zadławił własnym ozorem, ty kundlu zatracony! A bodaj cię mór wydusił! – wybuchnęła Honorka, drżąc prawie cała od wewnątrz tłumionej rozpaczy. I wstrząsnęła dzieckiem tak silnie, że aż jęknęło jak zdławione szczenię.
Wówczas kobieta przypadła twarzą do barłogu i gryząc koc, w nadmiarze rozpaczy wołała:
– A nie jęcz ty nad moją biedną głową – sieroto nieszczęśliwa… bo jeszcze mnie w zbrodnię jaką zepchniesz.
Kuma Kazimierzowa pochyliła się nad klęczącą kobietą.
– A dajże spokój, Honorko, dziecku i nie widziwiaj się nad tym robakiem!
– Bez niego to wszystko, bez niego!
Kazimierzowa wzruszyła ramionami.
– Oj, ty oślico! – wyrzekła z powagą – jak to: bez niego te rzeczy się dzieją? Czy to on ci się kazał z tym pędziwiatrem wdawać? A toć jego, robaka, na świecie wtedy nie było, jakeście się złazili to w piwnicy, to w komórkach!
I odebrawszy dziecko z rąk Honorki, sama je spowijać i ubierać zaczęła.
– Nie w tym rzecz, aby nad niewiniątkiem pomstować – ciągnęła nosowym, monotonnym głosem – ale w tym rzecz, ażeby na czas do kościoła trafić i panu młodemu drogę mądrze zajść. – Słyszysz?
Honorka klęczała wciąż koło tapczana, mnąc w wychudłych rękach potargany i zniszczony kocyk. Z małego okienka, umieszczonego wysoko w ścianie tuż nad posłaniem, płynęła jasna struga światła i biła wprost na twarz dziewczyny zniszczonej słabością i zgryzotą, która jej duszę szarpała.
Nie odpowiedziała wprost na zapytanie kumy, lecz ściągając brwi, przez ściśnięte zęby wyszeptała:
– Nie daruję! Nie daruję!…
Kazimierzowa skończyła ubieranie dziecka i zdjąwszy z kołka ciemną chustkę, na plecy Honorki narzuciła.
– Chodzi! – wyrzekła – chodzi, już czas!
Po twarzy dziewczyny przemknął jakby cień przestrachu. Przymknęła oczy i pozostała chwilę nieruchoma, jakby do tapczanu przykuta. Kuma już stała owinięta w chustę, gotowa do drogi, huśtając lekko kwilące dziecko.
– Honorko! Cóżeś tak przykucła? Jak chcesz szkandał zrobić – to duchem 38 38 duchem (daw.) – szybko. [przypis edytorski]
nam iść trza. Już czas!
– Chwilę jeszcze, kumo! – prosiła Honorka – czegosić mnie teraz lęk ogarnia!
Kazimierzowa żachnęła się z gniewu.
– A ty oślico cholerna! – zawołała, kładąc dziecko na tapczan – ty nad tym robaczątkiem nijakiego „litosierdzia” nie masz! Toć na całe już życie przepadło ci wszystko, boć „hunor” i cnotę w oczach ludzkich ten zgniłek ci odebrał, a dzieciaka na rękę ci rzucił i troskać się o niego kazał. Jak się „obżeni”, tyle już prawa do niego nie masz! Już ci ni Bóg, ni ksiądz żadnej sprawiedliwości nie da. Jak żeniaty, to od wszystkiego ochronny! Ale ty od pędraka byłaś oślicą i słusznie cię nieboszczka matka tak przezwała! No! Czy to nie oślica? – kiedy jeszcze może co na swą stronę wyciągnąć… to kuca i mówi, że boja ma! Oj oślica ty! oślica!…
Читать дальше