– Najlepiej byłoby oddać ją ludziom – poradziła kuna.
– Ja też uważam, że powinno się ją oddać ludziom – poparła kunę Klementyna. – Nie wiem tylko, jak to zrobić.
Przytulona do pieńka dziewczynka ciągle płakała głośno i coś wołała. Za krzakami mignęła nagle ruda smuga i obok Pafnucego pojawił się lis Remigiusz.
– Co ma być? – spytał niechętnie. – Ptaki oderwały mnie od takiej znakomitej, tłustej kaczki. Co się tu dzieje? Skąd to dziecko?
– O, jak dobrze, że już jesteś! – zawołał z ulgą Pafnucy. – To jest ludzka dziewczynka.
– Tyle to ja sam widzę – skrzywił się Remigiusz. – I co?
– I ona coś mówi – powiedział Pafnucy. – To znaczy, nam się wydaje, że ona coś mówi, i może ty zrozumiesz co. Bo w ogóle nie wiemy, co zrobić.
Remigiusz wzruszył ramionami i słuchał przez chwilę.
– Woła swoją matkę – oznajmił. – Mówi „mamusiu, mamusiu”.
– Och…! – wyrwało się Klementynie z największym współczuciem.
Remigiusz rozejrzał się dookoła.
– Gdzie ta jej mamusia? – spytał gniewnie. – Ptaki coś gadały, ale pędziłem tu jak szalony i nic nie zrozumiałem. Ta mała jest tu sama? Ludzie ją tak puścili do lasu? Co to ma znaczyć?
Klementyna, kuna, sroka i wiewiórka zaczęły mu na wyścigi wyjaśniać całą sprawę. Remigiusz na szczęście był lisem bardzo inteligentnym i doświadczonym, zdołał więc to poczwórne opowiadanie jakoś zrozumieć. Dziewczynka cały czas płakała.
Mała sarenka Perełka w żadnych wyjaśnieniach nie brała udziału. Z wielkim przejęciem i zaciekawieniem, wpatrzona w to ludzkie dziecko, kroczek po kroczku wysuwała się z krzaków. Nawet nie zauważyła, kiedy wysunęła się całkowicie. Dziewczynka uniosła głowę, zobaczyła ją i nagle zamilkła.
Odgłos rzewnego płaczu ucichł w jednej chwili. Wszyscy spojrzeli na polankę. Perełka stała nieruchomo, a dziewczynka patrzyła na nią bez najmniejszego drgnięcia.
– Bambi! – zawołała ze zdumieniem i niedowierzaniem. Nie poruszyła się, ciągle uczepiona pieńka, więc Perełka również stała, nie uciekając. Zdenerwowana Klementyna czujnie przyglądała się im obu.
– Bambi? – powtórzyła niepewnie dziewczynka. – Bambi, to ty?
– Co ona mówi? – spytał Pafnucy Remigiusza.
– Nie mam pojęcia – odparł Remigiusz, zakłopotany. – o ile znam ludzi… Zdaje się, że próbuje rozmawiać z Perełką i nadała jej nowe imię. Bambi. Nie wiem, dlaczego. Nie wymagajcie ode mnie zbyt wiele.
Perełka nie bała się dziewczynki, ale również nie wiedziała, co zrobić. Poruszyła głową i obejrzała się na Klementynę. Klementyna wyraźnie czuła, że żadnego niebezpieczeństwa nie ma, więc nie wzywała córki do siebie, tylko postanowiła też pokazać się na polance. Powoli wysunęła się z krzaków i stanęła obok Perełki.
Dziewczynka puściła pieniek i przykucnęła obok.
– Bambi, to twoja mamusia? – spytała z wielkim zaciekawieniem i zachwytem.
– Jakiś galimatias tu się robi – oznajmił Remigiusz. – Mówi do Perełki „Bambi” i pyta, czy Klementyna jest jej matką.
– Co to jest Bambi? – zainteresowała się kuna.
– A skąd ja mam to wiedzieć? – odparł Remigiusz. – W każdym razie przypuszczenie, że Klementyna jest matką Perełki, ma swój sens. Niegłupie dziecko.
Perełka i Klementyna stały nieruchomo, a dziewczynka wpatrywała się w nie z coraz większym zachwytem. Wiewiórka chciała się temu przyjrzeć lepiej. Na górze zasłaniały jej widok gałęzie, zbiegła zatem niżej po pniu sosny i upuściła wielką szyszkę, z której przedtem wyjadała ziarenka. Szyszka z szelestem i hałasem uderzyła w ziemię. Dziewczynka odwróciła się gwałtownie i zerwała spod pieńka.
– Och, wiewiórka! – krzyknęła.
Przestraszona jej ruchem Perełka w mgnieniu oka skoczyła w las, a za nią skoczyła Klementyna. Dziewczynka odwróciła się ku nim.
– Bambi! – zawołała rozpaczliwie. – Nie uciekaj! Zostań ze mną! Mamusiu!
Znów płacząc, popędziła za sarenkami. Zatrzymały ją gęste krzaki i wysoka trawa. Zaczęła się przez nie przedzierać, powoli i niezdarnie, bo przeszkadzały jej gałęzie, różne dołki i sterczące w trawie pieńki.
– Chce, żeby Perełka z nią została – przetłumaczył Remigiusz. – Wie, że wiewiórka to wiewiórka, i wiewiórki się chyba nie boi. Perełki też nie. W tym tempie daleko nie zajdzie.
– Muszę to wszystko opowiedzieć Mariannie – zdecydował się nagle Pafnucy. – Idę. Naradzę się z nią i wrócę. Jestem pewien, że ona wymyśli coś mądrego!
*
Marianna była już bardzo zniecierpliwiona, bo jej zdaniem Pafnucy przepadł na całe wieki. Ze zdenerwowania przygotowała cały, wspaniały obiad w postaci stosu tłustych, świeżych ryb. Pafnucy zobaczył ten stos z daleka i mocno przyśpieszył kroku.
Bardzo szczęśliwie się stało, że tuż za nim przybiegła kuna, bo inaczej nie wiadomo, kiedy i jak zostałyby przekazane Mariannie wszystkie wiadomości. Pafnucy nie mógłby przecież mówić wyraźnie z pełnymi ustami, a ryby wyglądały tak zachęcająco i apetycznie, że po prostu musiały zostać zjedzone natychmiast. Marianna nie była w stanie czekać ani chwili dłużej, kuna zatem zastąpiła Pafnucego, który tylko od czasu do czasu pomrukiwał potakująco. Skończyli razem, kuna mówić, a Pafnucy jeść.
– Nikt z was nie ma ani odrobiny rozumu – powiedziała Marianna z oburzeniem i zgorszeniem. – Jeżeli ta mała nie boi się Perełki i chce, żeby Perełka z nią została, to dlaczego one obie uciekły? Należało zostać! Niech mi Klementyna nie wmawia, że takie dziecko jest niebezpieczne!
– Myślę, że one wrócą – powiedziała kuna. – Uciekły przez zaskoczenie.
– Powinny wrócić stanowczo! – rozkazała Marianna. – Czy jest tu jakiś ptak? O, dzięcioł! Leć do Klementyny i powiedz, żeby się przestała wygłupiać!
– Wiewiórka też się jej podobała – zauważył Pafnucy, oblizując się i wycierając usta. – Takie mam wrażenie.
– No więc wiewiórka niech też wróci! – uzupełniła polecenie Marianna. – Niech się tam kręci koło niej. Leć i powiedz im to!
Dzięcioł był ptakiem życzliwym i uczynnym, a przy tym rozsądnym. Wiedział, że tę ludzką dziewczynkę należy chociaż trochę uspokoić, żeby nie robiła takiego nieznośnego hałasu, nie płakała głośno i nie krzyczała. Nie odezwał się wcale, tylko od razu poleciał.
– Teraz możemy się zastanowić nad dalszym ciągiem – oznajmiła Marianna. – Widzę tu kilka nieprzyjemności. Największa to, oczywiście, ludzie.
– Myślisz, że przyjdą aż tutaj, żeby odnaleźć swoje dziecko? – spytał Pafnucy.
– A jak to sobie inaczej wyobrażasz? – prychnęła Marianna. – Różnych głupstw szukają, a nie szukaliby dziecka? Boję się, że przyjdzie ich wielka gromada i bardzo mi się to nie podoba. To jedna sprawa. A druga to ta, że dziecko płacze i muszę się przyznać, że też mi go żal. Czy ono coś jadło?
– Klementyna mówi, że ptaki mówiły, że jadło poziomki – przypomniała kuna.
– Poziomki? – zastanowiła się Marianna. – Same poziomki? Nie jest to dużo, ale dziecko też nie jest duże. Może poziomki mu wystarczą?
– Eeee, nie – powiedział z powątpiewaniem Pafnucy, kręcąc głową. – Chyba nie…
– W ogóle chcę to dziecko zobaczyć! – powiedziała Marianna. – Gdzie ono teraz jest?
– Szło od polanki w stronę bobrów – powiedział Pafnucy. – Ale bardzo powoli, więc chyba jest prawie tam, gdzie było.
– Bez sensu – skrytykowała Marianna. – Pcha się w głąb lasu. Trzeba je było namówić, żeby poszło w stronę końca.
Читать дальше