– Więc może w dzień? – podpowiedział Pafnucy.
– W dzień tak – powiedział Pucek. – Ona chyba jakoś wytrzyma do jutra? Czekaj, niech pomyślę…
Pafnucy czekał, a Pucek myślał. Pafnucy wiedział, że w tamtej dalekiej stronie lasu mieszkają wilki, które wielką ludzką gromadą zdenerwują się z pewnością. Będą musiały uciec z własnego domu. Trochę obok zaś mieszka jeden dzik, stary odynieć, bardzo nietowarzyski i awanturniczy, który nie znosi w ogóle nikogo. Może się rozzłościć i nawet tych ludzi zaatakować, a wtedy oni zrobią mu coś złego. Po drodze mieszkają wiewiórki, bo rośnie tam wielki i wspaniały gąszcz leszczyn, na których znajdują się orzechy, i wiewiórki urządziły sobie domy w najbliższych okolicznych dziuplach. Spłoszą się bardzo, a ludzie mogą poniszczyć i połamać leszczyny… Pucek nagle wymyślił.
– Wiem! – zawołał z ożywieniem. – Mam pomysł! Pafnucy, ty się chyba dogadasz z leśniczym?
Pafnucy potwierdził. Owszem, z leśniczym można się było porozumieć.
– Proponuję – powiedział Pucek – żebyś doprowadził leśniczego do dziewczynki. Z pewnością on umie chodzić po lesie szybciej, niż to dziecko. Potem poprowadzisz go w kierunku ludzi, a ja poprowadzę ludzi w to samo miejsce, tak, żeby się spotkali. Ktoś mi będzie pokazywał, gdzie to jest, żebym nie musiał szukać i węszyć. W ten sposób wejdą do lasu tylko mały kawałek i już ja się postaram, żeby nie zniszczyli za wiele. Co ty na to?
Pafnucy już od połowy propozycji kiwał głową. Pomysł Pucka bardzo mu się spodobał.
– Czy mam go od razu zacząć prowadzić? – spytał z zapałem.
– Obawiam się, że nie – odparł Pucek. – Przecież zaraz będzie ciemno. Zrobimy tak: najpierw, o najwcześniejszym świcie, ktoś mnie zaprowadzi do tamtych ludzi. Jestem pewien, że zaczną poszukiwania bardzo wcześnie. A ty w tym czasie popędzisz do leśniczówki i poprowadzisz leśniczego do dziecka. Uzgodnicie jakieś miejsce i ktoś mi o nim powie, na przykład któryś ptak. Zacząć trzeba przed wschodem słońca. To jesteśmy umówieni, wracaj teraz do lasu, a ja muszę skoczyć do tej głupiej krowy, która włazi w cudzą koniczynę. Cześć!
Zostawił Pafnucego i popędził do krowy, a Pafnucy zawrócił i popędził do lasu.
Na pierwszym drzewie czekała już na niego sroka.
– Marianna mówi, że powinieneś zjeść kolację – oznajmiła. – Zostawiła to dziecko i wróciła do domu, już tam czeka na ciebie. Dziecko siedzi, bo się bardzo zmęczyło, a Klementyna z Perełką leżą obok. Dziecko jest głodne.
Pafnucy zmartwił się bardzo. Też był głodny, więc rozumiał to dziecko doskonale. Pędził już w kierunku jeziorka, a sroka leciała nad nim i opowiadała.
– Borsuki też wróciły do domu i położyły dzieci spać – opowiadała. – Wilczęta się tam plączą, te najmniejsze, dziewczynka widziała jedno i wołała do niego „pieseczku”. Ja też wracam do domu, bo dzień się kończy.
W lesie oczywiście było ciemniej niż na łące, ale Pafnucemu nie przeszkadzało to wcale. Dotarł do jeziorka Marianny dość szybko i od razu zobaczył leżące na brzegu ryby.
– Nie! – wrzasnęła Marianna, kiedy już sięgał po pierwszą. – Miej trochę przyzwoitości i najpierw powiedz, co powiedział Pucek! Jeśli zaczniesz jeść, wiem, że nie zrozumiem ani słowa, a moja cierpliwość wyczerpała się kompletnie! To dziecko jest nieznośne i żal mi go, i na samą myśl o tych jutrzejszych ludziach robię się chora! Mów natychmiast!
Pafnucy zdążył przełknąć pierwszą rybę i powstrzymał się przed zjedzeniem drugiej. Pośpiesznie powtórzył Mariannie całą rozmowę z Puckiem. Marianna uspokoiła się trochę i pochwaliła pomysł.
– Owszem, to mi się podoba – rzekła. – Tylko nie wiem, po co w ogóle ludzie mają tu wchodzić.
– Khy? – powiedział pytająco Pafnucy.
Marianna prychnęła z irytacją, ale zrozumiała pytanie.
– Przecież leśniczy też należy do ludzi – wyjaśniła niecierpliwie. – Może zabrać to dziecko i zaprowadzić je do ludzi bez żadnego wchodzenia. Czy ten Pucek nie może im powiedzieć, żeby po prostu zaczekali?
Pafnucy w ogromnym pośpiechu zdążył zjeść część ryb i na chwilę mógł się zatrzymać.
– Pucek uważa, że oni zaczną strasznie wcześnie – powiedział. – Tak wcześnie, że przedtem nic się nie zdąży zrobić.
– Dobry wieczór – odezwała się nagle nad ich głowami sowa.
Pafnucy przestał jeść, a Marianna przestała nerwowo wskakiwać do wody i obydwoje popatrzyli na sowę. Sowa siedziała na najbliższym drzewie. Przyleciała tak cicho, że nic a nic nie było słychać.
– Dzienne ptaki prosiły, żebym je zastąpiła – powiedziała spokojnym głosem. – Trochę za wcześnie dla mnie, ledwo się zdążyłam obudzić, ale niech będzie. Wiem, o co chodzi, i mam wam powiedzieć, co się dzieje. Chcecie o tym usłyszeć?
– Ależ tak! – wykrzyknęła Marianna. – Witaj, dawno cię nie widziałam. To doskonała myśl, przecież tobie nie przeszkadzają żadne ciemności.
– Przeciwnie – przyznała sowa. – Lubię ciemności. Otóż przystąpię do rzeczy, bo chciałabym jeszcze zjeść śniadanie. Na polance przy szosie siedzi matka tej dziewczynki i cały czas płacze. Właśnie przed chwilą przyjechali także inni ludzie, stoją tam trzy ohydne samochody i razem tych ludzi jest osiem sztuk. Próbowali wchodzić do lasu i świecili sobie takim dość przeraźliwym światłem, ale zrezygnowali.
– To bardzo dobrze, ale chciałabym wiedzieć dlaczego – powiedziała Marianna.
– Uważają, że źle widzą – wyjaśniła sowa. – Jeden człowiek wpadł nogą w dół, a drugi nabił sobie guza gałęzią. Jeżeli w jednym miejscu jest jasne światło, w drugim tym bardziej robi im się ciemno. Tak mówili. Zrezygnowali z szukania w nocy i zaczną o świcie. Ta matka ciągle rozpacza i mówi, że dziecko jest głodne, że jest mu strasznie zimno, umrze z tego zimna, zupełna bzdura. Że z pewnością chce pić, że wpadło do jakiegoś dołu i złamało nogę, że okropnie się boi i ze strachu się rozchoruje i że pożre je dzikie zwierzę. Nie wiem, skąd ona chce wziąć dzikie zwierzę. Jeszcze inne brednie mówi, ale nie wszystko zapamiętałam, bardzo was przepraszam.
– Ty rozumiesz, co ona mówi? – spytał Pafnucy z szacunkiem.
– Ja rozumiem wszystko – odparła sowa pobłażliwie. – Nawet obce języki.
– To świetnie! – ucieszyła się Marianna. – W ten sposób, dzięki tobie, możemy mieć komplet informacji! I co ci ludzie zamierzają zrobić?
– Potworną rzecz – rzekła sowa. – O świcie ma przyjechać więcej samochodów i o wiele więcej ludzi. Mają to być specjalni ludzie, którzy nazywają się policja i wojsko. Wszyscy wejdą do lasu blisko siebie, człowiek obok człowieka, i będą szli, zaglądając pod każdy krzaczek i do każdej dziury. Możecie sobie wyobrazić, jak się wilki ucieszą, kiedy im zaczną zaglądać do nory.
Marianna i Pafnucy aż skamienieli ze zgrozy.
– I przywiozą ze sobą specjalne psy – ciągnęła sowa. – Te psy będą węszyły, aż wywęszą dziecko. Wszystkie małe zwierzątka i ptaki dostaną nerwicy, a Klementyna oszaleje.
Marianna wzdrygnęła się okropnie.
– Och nie! – powiedziała stanowczo. – Do tego nie można dopuścić! Myśmy tu wymyślili znacznie lepszy sposób! Pafnucy pójdzie do leśniczego!
– Leśniczy to niezła myśl – pochwaliła sowa. – Opowiedzcie mi o tym sposobie.
Pafnucy zdążył już zjeść wszystkie ryby i mógł wziąć udział w opowiadaniu. Oboje z Marianną wyjaśnili sowie, na czym pomysł polega. Sowa z uznaniem kiwała głową.
Читать дальше