Nazajutrz Abeer uzupełnił ich plan, proponując szczegółowe rozwiązania.
Tomkowi i Sally, wyruszającym z Nowickim i Patrykiem, podsunął pomysł podróży rządowym statkiem, wyruszającym za kilka dni w górę Nilu.
– Bardzo odpowiednie dla ekstrawaganckiego, bogatego młodzieńca z Europy, zwłaszcza miłośnika Egiptu i kolekcjonera starożytności – przekonywał.
Właściwie bez potrzeby, bo zwłaszcza marynarz tęsknił za wodą.
– Natura ciągnie wilka do lasu, marynarza na wodę, a warszawiaka… – tego ostatniego członu zdania Nowicki nie skończył, ale wszyscy i tak wiedzieli, co miał na myśli…
Smuga natomiast wybierał się najpierw, i to koniecznie z Abeerem, do oazy Al-Fajjum, nie tłumacząc jak zwykle dlaczego. Wilmowski postanowił przyłączyć się do nich, gdyż świetnie odpowiadało to zamiarowi działania w dwóch osobnych grupach. Mogli, znowu za radą Abeera, dołączyć do kupieckiej karawany, wyruszającej z Kairu za dwa dni, bardzo zresztą potrzebne na dokończenie przygotowań. Mimo opóźnienia, które przy tym sposobie podróżowania trudno byłoby dokładnie wyliczyć, druga grupa miała szansę znaleźć się w porę w pobliżu pierwszej dzięki kolejowemu połączeniu między miastem Al-Fajjum, w okolice którego się udawała, a Luksorem ustalonym miejscem spotkania.
Tyle plan, resztę dopowiedzieć miała przygoda.
Abeer miał rzeczywiście dobre informacje. Z Bulak [83]odpływał do Asuanu parowiec rządowy. Portowa dzielnica Kairu z fabryką broni, żelaza i przędzalnią bawełny stawała się coraz bardziej wielkomiejska. Naprzeciwko, na wyspie o tej samej nazwie, w sztucznie urządzonej grocie, mieściło się przepiękne akwarium. W jego 24 basenach pływały wszystkie rodzaje ryb żyjących w Nilu. Obejrzeli wszystko z przyjemnością. Na rządowym parostatku okazało się jednak, że wszystkie miejsca pasażerskie są zajęte. Kapitan zaproponował im krzesła na pomoście, ale przy dłuższej podróży mogło się to okazać zbyt męczące i nie za dobrze pasowało do dystyngowanego Anglika, za jakiego miał uchodzić Tomasz.
– Co teraz zrobimy? – Tomek poczuł się bezradny.
– Spróbujemy wynająć żaglowiec – powiedział Abeer.
– Rzeczywiście, jest ich tu bardzo wiele – zauważyła Sally.
– Te małe, nędzne noszą nazwę kanża [84]– wyjaśnił Abeer – ale wam nie wypada. Powinniście płynąć większą, porządniejszą daabiją, jak choćby ta – wskazał na dość dobrze się prezentujący, dwumasztowy stateczek.
– Całkiem zgrabny – ocenił Nowicki.
– Nie zapomnij, kapitanie, że jesteś lokajem – zaśmiał się młody Wilmowski.
– Niech cię o to, braciszku, lordowska główeczka nie boli. Będę znakomitym sługą – głęboko skłonił się Nowicki, błazeńsko wykrzywiając się w stronę bardzo tym rozbawionej Sally.
– Jak one będą płynąć pod prąd? – spytała po chwili.
– Mają małe zanurzenie, więc w górę rzeki łatwo popycha je wiatr, a w dół podążają same – wyjaśnił Abeer.
Zaraz potem poszedł szukać właściciela lub kapitana “Cheopsa”, bo tak nazywał się wybrany przezeń żaglowiec. Znalazł go łatwo, wykrzykując nazwę statku w pobliskiej tawernie. Reis [85], który przedstawił się jako Abdullach, wyglądał na takiego, który gotowy byłby popłynąć nie tylko do Luksoru, ale samego piekła. Potężnie zbudowany, gruby, w złocistym turbanie, z niesfornie wymykającymi się spod niego kręconymi włosami, obdarzony tubalnym głosem, wyglądał imponująco. Spór o cenę wynajmu trwał długo, chociaż Tomasz gotów był zapłacić bez targowania, bo Egipt był dla Europejczyków tani. Istniało jednak ryzyko, że utracą szacunek załogi z kapitanem na czele. Ekstrawagancki Anglik, który z żoną i lokajem przybył na brzeg, zawzięcie więc dyskutował, przy pomocy tłumacza Araba, o kosztach podróży.
– Pyta, czy chcecie wynająć statek w rejs do miejsca docelowego, czy na określony czas.
– Jaka to różnica? – zdziwił się Tomek.
– Oj, brachu, brachu… Ogromna! Jeśli do Luksoru, to będzie im zależeć, by dopłynąć jak najszybciej. Jeśli na określoną liczbę dni, to podejrzewam, że bardzo wolno będziemy się poruszać – wtrącił się No wieki.
– Wobec tego do Luksoru – zdecydował Tomasz.
Wrócili do mieszkania, by się spakować. Rano, pożegnawszy Smugę I Wilmowskiego, wyruszyli z bagażami do portu. Tu sporządzili kontrakt na piśmie, potwierdzony przez władze. W ramach pierwszego warunku umowy i na potwierdzenie faktu jej zawarcia Tomasz nabył barana, zwanego przez reisa maruf, którego mieli spożyć na początku podróży, by zapewnić sobie życzliwość dżinów [86]. Wręczyli reisowi zadatek, pożegnali Abeera i weszli na pokład.
Daabija miała dwa maszty, jeden z przodu, a drugi na rufie. Oba uzbrojone były w trójkątne żagle, jakby zbyt duże na tak mały stateczek.
– Chyba raczej pofruniemy – zauważyła Sally.
– Turkaweczko, mylisz się. Stary wilk morski ci powiada: nasz pojazd popycha siła wiatru, która musi pokonać prąd rzeki.
Załoga, oprócz kapitana i sternika, składała się jeszcze z dziesięciu marynarzy. “Gdzie pomieszczą się na tej małej łodzi?” – pomyślał Tomek, widząc, że z tyłu stateczku, naprzeciw budki kucharza są tylko trzy kabiny umieszczone pod sterówką. W tym momencie do trapu podbiegł niechlujnie wyglądający, niski mężczyzna.
– Stójcie! Zatrzymajcie się! – wołał. Tomasz i reis zbliżyli się do burty.
– Kto dowodzi tą łodzią? – nieznajomy zapytał po angielsku i po arabsku. Reis coś odpowiedział i wskazał na Tomka.
– A! To szanowny pan wynajął ten stateczek. Widzę, że niewielu na nim pasażerów. A mnie się diablo spieszy. Nie wzięlibyście mnie wraz z przyjacielem i kilku naszych ludzi?
– Płyniemy do Luksoru… – niepewnie zaczął Tomek.
– No, my trochę dalej, ale zawsze z Luksoru będzie bliżej. Bardzo proszę… Pilnie muszę jechać. Z pewnością się dogadamy.
– Ilu panów jest?
– Razem siedmiu.
– Cóż, mogłaby wchodzić w grę co najwyżej jedna kabina… – zaczął niepewnie Tomek, nie chcąc wydać się nieuprzejmym.
– Dziękuję. To nam w zupełności wystarczy. Dziękuję niezmiernie – rozmówca zareagował natychmiast i już wykrzykiwał coś w kierunku stojącej opodal grupy ludzi. Na pokład weszło dwu Europejczyków w otoczeniu pięciu Arabów. Europejczycy zajęli kabinę, Arabowie rozlokowali się na pokładzie.
– Ho, ho, widocznie jakieś grube ryby – szepnął Nowicki do Tomka. – Nawet się nie przedstawili.
– Mamy czas – odpowiedział młody Wilmowski, mierząc uważnym spojrzeniem nieproszonych towarzyszy podróży. – Chyba nie wykazałem się zdecydowaniem. Wykorzystali moje wahanie, a przecież oni także mogli wynająć jakiś stateczek…
– Właśnie! Podejrzane, że tego nie uczynili. Coś za bardzo chcieli nam towarzyszyć – głośno myślał Nowicki.
– Ech – uśmiechnął się Tomek. – W końcu jest ich tylko siedmiu!
– I to ty mówisz? – zdumiał się marynarz.
Przybyli nie wyglądali zbyt sympatycznie. Niechlujnie ubrani, nie ogoleni. Ten, który rozmawiał z Tomkiem, mógł sprawiać jeszcze niezłe wrażenie, ale drugi wyglądał na typa spod ciemnej gwiazdy. Wysoki, o szerokich barach, pochmurnym spojrzeniu. Niebieskie oczy patrzyły wokół z dystansem i jawną pogardą. W ręku trzymał korbacz [87]i ze sposobu, w jaki to robił, widać było, że umie się nim doskonale posługiwać. Od początku podróży nie wypowiedział ani słowa. Na pokład wszedł bez żadnego powitania, nawet gestu czy skinięcia głową. Strzelił jedynie korbaczem, przejmując jakby stateczek w posiadanie. Pięciu Arabów towarzyszących białym zdawało się ich panicznie bać. Wszyscy byli chudzi, zamknięci w sobie i cisi. Gdy marynarze pokrzykiwali albo śpiewali, ci milczeli i smutnym wzrokiem wodzili dokoła.
Читать дальше