– Popłyniecie wy, kapitanie Siwir, a ja tu pozostanę! Jestem właścicielem i szyprem „Witezia" i taka jest moja wola!
– Chciałem, żeby Elza Tornwalsen wypoczęła po bardzo ciężkiej pracy… – szepnął Pitt. -Teraz będzie zmuszona pozostać tu… Tymczasem przed nami. zima polarna, Olafie Nilsen!
– Elza popłynie z wami.,. – także szeptem odpowiedział kapitan. – Tak będzie lepiej dla nas wszystkich. Może czas rozstrzygnie nasze losy…Ten, kto będzie miał cel oczekiwania, będzie czekał, kto go straci… Zamyślił się i zakończył: -… ten już nie będzie nigdy oczekiwał!
– Kapitanie Nilsen – powiedział Pitt – wszystko pozostanie po dawnemu.
– To źle-mruknął Norweg-lecz dziękuję wam!
„Witeź" nazajutrz przed świtem opuścił Jezioro Tajmyrskie i po północy już się kołysał przy dość silnej dmie na oceanie, trzymając kurs na zachód.
Mikołaj Skalny został znów mechanikiem, mając do pomocy Sanickiego i czterech Eskimosów za palaczy; Falkonet był bosmanem i dowodził czeladzią złożoną z Fostera, Rudego Szczura, Crewa i dziesięciu tubylców.
Elza Tornwalsen rządziła w kuchni okrętowej, a jej pomocnikiem pozostał zwinny i sprawny Lark.
Biały Kapitan prowadził „Witezia" dawną drogą, ostrożny i baczny na wszystko. Szturmy dwa razy miotały szonerem, raz lód zastąpił mu drogę, lecz Pitt spostrzegł ruch białych, martwych pól i pomyślnie ominął je, podchodząc tak blisko do brzegu Azji, że widział bałwany wybiegające na piaszczyste, pustynne łachy.
PRZEKLEŃSTWO CZAROWNIKA
„Witeź" spędził siedem tygodni na morzu i w Vardó. Pitt sprzedał część złota i nie tylko napełnił wszystkie rumy szonera towarami i zapasami, potrzebnymi dla tubylców, lecz namyśliwszy się dobrze, zakontraktował statek handlowy, który miał dostarczyć duży ładunek nabytych przez niego zapasów, obliczonych na dwa lata pracy na Tajmyrze. Wieść o tym, że kapitan „Witezia" złożył do stalowych kas banku dużą ilość złota, lotem błyskawicy rozniosła się po mieście, dzienniki zaś całego świata powtórzyły ją i setki przedsiębiorczych i chciwych ludzi zaczęło przybywać do Vardo dla porozumienia się z Pittem Hardfulem.
Biały Kapitan miał do wyboru różnorodnych ludzi. Ci, co przybywali do niego, trawieni „złotą gorączką" ludzie bez żadnej wiedzy i bez pieniędzy, byli często typami nader energicznymi, i Pitt spisał z nimi umowy jako ze zwykłymi górnikami, otrzymującymi od przedsiębiorstwa „Witezia" utrzymanie, narzędzia pracy i część złota zdobytego przez każdego z nich. Ludzi bogatych, życzących wnieść znaczne kapitały do przedsiębiorstwa, namówił do założenia sklepów i składów handlowych na terenie robót, spodziewając się, że wyrastająca w ten sposób osada stanie się zawiązkiem przyszłego miasta.
Gdy rozmawiał o tym z Elza Tornwalsen i towarzyszami, Sanicki zapytał go:
– Powiedzcie, kapitanie, jak myślicie? Przecież obszary przecięte rzeką Tajmyr należą do Rosji. Rząd może nie pozwolić wam na to, potrafi zburzyć miasto i wysiedlić mieszkańców.
– Jeżeli użyje przemocy – wtedy niezawodnie dokona tego. Jeżeli zaś usłucha głosu rozsądku i prawa, nasz plan zostanie urzeczywistniony. Badając sprawy dalekiej północy, dowiedziałem się o bardzo ważnym szczególe. Zbrojny podbój Syberii, rozpoczęty przy Iwanie Groźnym i zakończony w drodze pokojowej dopiero w 1875 roku, nie jest wszędzie dostatecznie prawnie zatwierdzony. Oddzielne szczepy mongolskie podpisały umowy polityczne, przechodząc pod berło carów rosyjskich. Takimi są Ostiaki z Obi, Kirgizi z Irtyszu, Jakuci, Buriaci ze stepów położonych za jeziorem Bajkał i inne drobniejsze ludy. Chińczycy, podpisując aiguński traktat polityczny z Rosją, odstąpili jej wszystkie szczepy zamieszkujące północno-wschodnią część Azji, chociaż nikt nigdy nie pytał o wolę ludności. Jednakże na wszelki protest poszczególnych szczepów Rosja może, opierając się na pewnych traktatach politycznych, odpowiedzieć żądaniem bezwzględnej uległości. Całkiem inaczej przedstawia się sprawa Samojedów. Nigdy nie byli podbici i żadnej umowy z Rosją nie zawierali. Rosjanie narzucili im bezprawnie swoją władzę i swoje rządy, obciążając podatkami naturalnymi. Lecz Samojedzi mogliby prosić świat cywilizowany o zachowanie i obronę ich wolności oraz praw do ziemi i jej bogactw. Zawierając umowy ze starszyzną samojedzką jako z wolnym ludem, postępujemy zgodnie z prawem międzynarodowym i tym prawem będziemy się bronili.
– Rozumiem! – zawołał Miguel – Teraz tylko czekać, aż dowiemy się, że królem Samojedów został obrany Lundatem, mój przyjaciel, ten, który wycyganił u mnie pudełko zapałek. Gotów jestem pojechać w jego imieniu na posła do Madrytu! Pitt zaśmiał się wesoło.
– Nie śpieszcie się zbytnio, Julianie! – odparł. – Pamiętajcie -tymczasem o hiszpańskiej policji…
– Oj, nie lubię tego słowa! – żachnął się Rudy Szczur.
– Po dziesięciu latach sam będę radził wam, abyście kandydowali na posadę posła samojedzkiego – mówił, klepiąc go po ramieniu, Hardful.
Większość przybywających z różnych krajów na „Witezia" Pitt odrzucił, gdyż był to element niezdyscyplinowany, zbałamucony i niepewny.
Po pięciu tygodniach „Witeź" wypłynął z Vardó, a w kilwaterze za nim szły dwa parowce. Jeden zawierał w swoich magazynach zakupione przez Pitta towary, a na pokładzie wynajętych ludzi; drugi należał do zawiązanej spółki handlowej i był naładowany towarami i materiałami budowlanymi, beczkami dla solenia ryb i worami z mąką i solą.
Pitt Hardful nie podejrzewał, że podczas jego nieobecności na Tajmyrze zdarzyły się nieoczekiwane wypadki.
Złoto napływało coraz obficiej do składu zbudowanego przez Nilsena.
Rynka każdego wieczoru po skończonej pracy przychodził do kapitana i opowiadał mu o bajecznej ilości drogocennego kruszcu, nagromadzonego pod warstwą torfu i zlodowaciałej ziemi.
– Wynajdujemy coraz częściej nieduże zagłębienia w kamienistym gruncie napełnione kawałkami złota. Jest tak czyste, że tylko z rzadka w jego masie spotkać się dają odłamki kamieni. Ponieważ spotykamy bardzo duże bryły metalu, nasi poszukiwacze. Puchacz i Bezimienny, zaczęli podejrzewać, że w górze Numy powinna istnieć złotonośna żyła, którą woda kruszy, wymywając z niej duże masy metalu zawartego w rudzie. Świadczy o tym forma i zewnętrzny wygląd złota. Rozpoczęte wiercenie góry dziś wykryło szeroką na dwa metry żyłę złotej rudy, przecinającej cały masyw Numy i biegnącej dalej przez grzbiet Mgoa-Moa. Jest to niesłychanie doniosłe odkrycie, gdyż odsłania przed nami horyzonty na długi szereg lat wydajnej pracy w tej miejscowości!
Nilsen bardzo się ucieszył z tej wiadomości i zaczął obmyślać budowę składu z cegły, w czym dopomagał mu Rynka. Glina się znalazła w urwistym brzegu rzeki, a ze zwykłego pieca, urządzonego w tymże urwisku, wkrótce zaczęto wydobywać cegłę i budować skład o grubych ścianach i sklepieniu.
Było to zupełnie na czasie, gdyż pewnego razu, obchodząc w nocy teren robót, Olaf Nilsen spostrzegł cień człowieka przemykającego się w krzakach. Kapitan chciał zawołać na niego, lecz zaniechał zamiaru, ponieważ wzbudziło to w nim podejrzenie. Szybko skierował się do składu złota i ujrzał ślady siekiery i świdra, którymi usiłowano wyłamać zamek.
Któż by mógł to uczynić? – myślał Nilsen i podejrzenie jego mimo woli padło na ludzi przyprowadzonych przez Rudego Szczura, a nawykłych do zbrodniczych czynów.
– Pokażę ja wam teraz! – odgrażał się Nilsen, prostując potworne bary i zaciskając pięści. Zawołał Rynkę, opowiedział o swoim odkryciu i kazał postawić na straży przy składzie
Читать дальше