Jednak siły go opuściły, bo upadł raz jeszcze i już nie mógł się podnieść. Wtedy wydal przeciągły świst, którym niby biczem przeciął i smagnął powietrze.
– To sygnał Bezimiennego! – zawołał Cep i wyskoczywszy ze swej kryjówki, dopadł słabnącego towarzysza, zarzucił go sobie na ramiona i oddał ludziom siedzącym w rowie.
Sam zaś nic nie mówiąc pobiegł ku barakowi, skąd chyłkiem, sadząc przez rowy, rynsztoki i kamienie, dawną drogą dopadł kryjówki swego oddziału.
– Będzie robota! – szepnął, radośnie pocierając ręce. – Oj będzie…
– Wielki czas! – burknął zgięty w kabłąk człowiek, którego banda z szacunkiem nazywała „Szkarłatnym Pedrem". – Nudno już w tej ciszy… Czas puścić trochę ciepłej posoki!
– A-a, stary zbóju! – cicho zaśmiał się Puchacz. – Będziesz miał używanie… Zaczekaj chwilę…
Tłum napastników zbliżył się o pięćdziesiąt kroków do rowu. Banda Cepa pozostała na tyłach atakujących.
– Rozumiem teraz! – szepnął Puchacz, uszczypnąwszy Cepa w ramię.
– Napoleon! – odpowiedział Francuz chełpliwie, cicho uderzając się w czoło. – Ja im tu taki most arkolski urządzę, że o wszystkim zapomną na zawsze, mój bratku. Tylko nie pokpijcie sprawy, wy – ciury!
– Stul gębę, Napoleonie! – syknął Szkarłatny Pedro i zatknąwszy za pas siekierę, zaczął próbować ostrza nawachy, z którą nigdy się nie rozstawał.
Umilkli, bo z rowu rozległ się donośny i groźny głos Olafa Nilsena:
– Stój! Kto idzie? Tłum zatrzymał się.
– Odpowiemy ci, gdy będziesz stal pod szubienicą! -rozległy się krzyki.
– Czego od nas chcecie? – padło nowe pytanie. – Nie pragniemy rozlewu krwi!
– A pewno! – krzyczano ze śmiechem z szeregów napastników. – Nie nasza, lecz wasza poleje się krew!
– No, no, pyskaczu! – szepnął Szkarłatny Pedro. – Moja w tym głowa, żeby ci ubyło posoki…
– Naprzód – doniosła się komenda herszta napastników. – Bierzcie ich!
– Stój! – zawołał Nilsen, i tyle siły było w jego ponurym głosie, że banda się znowu zatrzymała jak wryta. – Czy to wasze ostatnie słowo?
– Nie! Masz odpowiedź! – wrzasnął herszt, wysuwając się naprzód i dając kilka strzałów w stronę rowu.
– Rynka, przemówcie do tego draba jego językiem! – powiedział niewidzialny za okopem kapitan.
Rozległ się pojedynczy strzał, a herszt rozłożywszy ręce padł na wznak.
– Bij! Bij! – wrzasnął tłum i zaczął biec ku okopowi. Wzdłuż nasypu rowu przeleciała ognista wstęga wystrzałów i kilku napastników pozostało na ziemi. Jednak tłum był liczny, więc mógłby wkrótce zalać broniący kotliny okop, lecz w tej chwili z tylu rozległy się głośne krzyki i przekleństwa.
To ruszyła do walki banda Cepa.
Napastujący tłum w popłochu zaczął się ustawiać przeciwko nowemu nieprzyjacielowi, rażony salwami ludzi Nilsena. Spostrzegłszy zamieszanie bandy i przychodzący z pomocą oddział robotników, Nilsen jednym skokiem przesadził nasyp, podbiegł do najbliższego rannego i uniósłszy go, wraz z nim wskoczył do rowu.
– Coście za ludzie! – badał jeńca, przykładając mu lufę do piersi.- Różni – odparł ranny. -Wolni Kozacy, wypuszczeni z więzień aresztanci, zbiegli robotnicy z kopalni złota na Lenie.
– Żołnierzy i policji wśród was nie ma? – dopytywał kapitan.
– Nie ma! My wolni ludzie… – odpowiedział jeniec.
– Wolni bandyci? – poprawił go Norweg.
– Chcieliśmy zarobić, bo nasz człowiek doniósł, że macie dużo złota. Chciał je porwać, lecz go spłoszono. Wtedy ruszyliśmy kupą…
– Leż spokojnie… – mruknął kapitan, ogłuszając go uderzeniem pięści, i zawołał do swoich ludzi:
– Teraz możemy bić ich jak zajęcy! Ognia!
– Nie możemy strzelać, kapitanie! – krzyknął mały, wąsaty Niemiec. Nilsen wyjrzał z rowu i wybiegł na równinę.
Banda Cepa zwarła się z napadającymi i zmieszała się z nimi. Wprawni w bójkach przyjaciele Rudego Szczura szerzyli zniszczenie w szeregach napastującej bandy. Do nich się przyłączył wkrótce Nilsen i swymi mocarnymi rękami zaczął porywać ludzi – niby wilk bezbronne jagnięta. Za nim postępowali milczący, spokojni Anglicy, rozbijając pięściami szczęki i nosy.
Nilsen spostrzegł w szeregach nieprzyjaciół kryjącego się szamana, utorował sobie drogę przez skotłowany, szamocący się tłum i schwyciwszy go w poprzek ciała, z rozmachem grzmotnął o kamień. Olaf Nilsen przypomniał sobie dawne czasy straszliwych bójek i prawdziwych potyczek po szynkach i w portach ze strażą celną i policją, gdy się trudnił przemycaniem towarów zakazanych. Oczy mu płonęły, wysoko podniosła się pierś i potężne ramiona wznosiły się i opadały, zbijając przeciwników z nóg.
Po godzinie bitwy napastnicy zaczęli podnosić ręce i skamłać o litość.
Około pięćdziesięciu ciężko rannych i zabitych zaległo pole bitwy. Wśród nich znaleziono zgiętego w kabłąk Szkarłatnego Pedra i dwóch robotników posłanych na „Witezia" przez Miguela.
– Co będziemy robili, kapitanie, z tą hołotą? – z ciekawością pytał Cep, zręcznie związując ręce jeńcom.
– Odprowadźcie ich do obozu Samojedów i powiedzcie, aby strzegli ich do rana – odparł Nilsen. – Muszę się namyślić.
– Decyzja krótka… – mruknął Cep. – Mamy sznury, a dokoła sporo wysokich drzew. W oka mgnieniu przystroimy nimi choinki, kapitanie! Kapitanie…
Nilsenowi błysnęły oczy złowrogo. Rada była dobra, bo się podobała Norwegowi. Już zamierzał zmienić początkowy rozkaz, gdy nagle wstał przed nim Pitt Hardful i z wyrzutem spojrzał na wzburzoną twarz kapitana.
– Odstawić ich do Samojedów… – powtórzył Nilsen.
– Macie, wisielcy, szczęście – zamruczał Cep i krzyknął:
– Marsz, naprzód!
Tłum jeńców pod eskortą zwycięzców ruszył ku samojedzkim czumom. Nilsen i Polacy ponieśli rannego Bezimiennego do swego obozu.
– Dziękuję wam, żeście uprzedzili nas o napadzie – rzekł do niego kapitan. – Opowiedzcie, co się stało?
– Kapitanie – zaczął opowiadać Bezimienny – nie mogliśmy znieść waszej nieufności. Musieliśmy zrzucić z siebie wszelkie podejrzenie. Wytropiliśmy sprawcę zamachu na skład i doszliśmy do zasadzki tych nicponiów. Dali do nas kilka salw. Moi towarzysze padli, ja dostałem kulę w ramię, lecz zbiegłem… Jak widzicie, śród tych, którzy przybyli za radą Rudego Szczura na wasz statek, nie ma zdrajców! Wszyscy stanęli ramię w ramię z wami – i tak będzie zawsze. Będzie tak dlatego, że wy i Biały Kapitan jesteście prawdziwymi ludźmi, nie burżujami, nie wyzyskiwaczami i zarozumiałymi świętoszkami, dlatego, że nie macie pogardy dla nas i nie boicie się nas…
Z wesołymi okrzykami powracali zwycięscy robotnicy po odprowadzeniu jeńców.
– Dziękuję wam za pomoc, towarzysze! – zawołał, wychodząc na spotkanie ich Olaf Nilsen. – Możecie za to w każdej potrzebie liczyć na mnie! Lecz uciszcie się, bo tam leżą wasi zmarli towarzysze…
– Nic to! – krzyknął Cep. – Oni nie usłyszą nas. Niewielkie nieszczęście, że już nie żyją. Namęczyli się przez cale życie. Teraz wypoczną… Tacy jak my śmierci się nie boją… Bywa ona dla nas nieraz matką i wybawicielką…
Wkrótce na równinie wyrosły dwa kurhany. Pod jednym zakopano zabitych bandytów, pod drugim, z białym krzyżem na szczycie, złożono ciała Szkarłatnego Pedra i jego towarzyszy.
Gdy się rozpoczęły roboty, Nilsen zupełnie zapomniał o jeńcach, ponieważ co chwila przybiegali robotnicy znoszący złoto. Partia natrafiła na nowe „gniazdo", jeszcze bardziej obfite.
Читать дальше