– Bardzo ładne – powiedziała miłej gospodyni, która wprawdzie nie opuszczała mieszkania na stałe, ale wyjeżdżała na północ pod koniec roku i chciała przed wyjazdem uporządkować sprawy. Mieszkanie było małe, położone w dzielnicy, której zupełnie nie znała. Była jednak w przymusowej sytuacji i nie miała wyboru, nawet jeśli odpowiadał jej jedynie czynsz.
– Wezmę je – zdecydowała natychmiast. Nie chciała wracać do swojego ogromnego apartamentu i znowu mieć wątpliwości.
Nad filiżanką herbaty omówiły warunki wynajmu. Później Leith jeszcze raz obejrzała mieszkanie.
Było już po siódmej, kiedy dotarła do eleganckiej dzielnicy, w której mieszkała dotychczas.
Jadąc myślała o tym, że do nowego mieszkania będzie mogła przeprowadzić się dopiero za trzy miesiące. Oznaczało to, że musi skądś zdobyć pieniądze na trzymiesięczną spłatę hipoteki i na pokrycie czeku, którym zapłaciła czynsz za pierwszy miesiąc. Próbowała spojrzeć na to od bardziej optymistycznej strony. Trzy miesiące pozwolą jej na spakowanie rzeczy – swoich i brata – a może przyszły lokator jej mieszkania także zapłaci za miesiąc z góry.
Oczywiście, że zapłaci – pomyślała butnie. Czując nagły przypływ dobrego humoru skręciła na parking przed swoim blokiem i – spostrzegła znajomego jaguara. Za kierownicą siedział mężczyzna.
Ich spojrzenia spotkały się.
A niech to! Leith od razu zauważyła, że jest o coś wściekły. Minęła go i skręciła do garażu na tyłach domu. Jakże chętnie zmieni adres! Był tylko jeden problem: w kadrach Vaseya będzie musiała podać nowy, a wtedy jej pracodawca i tak ją znajdzie!
Wprowadziła wóz do garażu i przez chwilę miała ochotę wejść do domu przez tylne drzwi. Czyżby była aż takim tchórzem? Już nieraz widziała Naylora w ataku furii. Zamknęła garaż, odwróciła się i stwierdziła, że nie musi już nigdzie iść. Naylor stał za nią, wysoki, chmurny i wyglądał raczej niesympatycznie.
Chciała coś powiedzieć, ale uprzedził ją:
– Gdzie byłaś, do cholery? – zapytał, zanim zdążyła otworzyć usta.
Ta jego bezczelność, ta cholerna bezczelność!
– Nie pańska sprawa – rzuciła przez ramię.
– Żebyś wiedziała, że moja! – wybuchnął. – Travis miał roboty na co najmniej trzy tygodnie, ale z twojego powodu musiał chyba pracować jak szalony. Jest już w mieście!
Leith wiedziała dobrze, że ten szalony wysiłek nie był bynajmniej spowodowany myślą o niej i wzruszyła ramionami.
– Pewnie zajrzał, kiedy mnie nie było – oznajmiła beztrosko.
– Nieprawda! Od szóstej siedzę tu i obserwuję wejście.
Wizja dumnego Naylora Massinghama, wysiadującego na czatach przez całą godzinę, wydała się Leith szalenie miła. Tak miła, że omal się nie uśmiechnęła. Powstrzymała się w porę, ale ponieważ on zachowywał się agresywnie, sama też się nie krępowała.
– A co pan tu robi, jeśli wolno zapytać? – syknęła zjadliwie.
– Nie wstydź się… nazywaj mnie Naylorem! – ryknął i wtedy poczucie humoru Leith wzięło górę. Wybuchnęła serdecznym śmiechem, który zaskoczył go całkowicie. Wodził wzrokiem, od jej rozbawionych oczu do ust, z takim wyrazem twarzy, że zaczęła dzielnie walczyć o kontrolę nad sobą, pewna, iż Naylor lada moment rzuci się na nią i udusi. Jednak po kilku sekundach on także dostrzegł komizm sytuacji i… zawtórował jej!
Jak śmiech zmienia twarz – pomyślała Leith. Serce jej zatrzepotało leciutko na widok roześmianych ust, które zawsze lubiła – niezależnie od ich właściciela. Odwróciła się pospiesznie i skierowała ku tylnemu wejściu do budynku. Poszedł za nią, co niezbyt ją zaskoczyło.
– Wejdź… jeśli właśnie nie miałeś zamiaru tego zrobić – zaprosiła.
– Jaka miła! – mruknął.
Leith domyśliła się, że powód jego długiego dyżuru pod jej domem pozna dopiero wtedy, gdy wpuści go do środka. Grzeczność nic nie kosztuje.
– Umieram z głodu – powiedziała już w przedpokoju. – Sądzę, że ty też nic nie jadłeś.
Jeśli nawet Naylor był zaskoczony tym niespodziewanym zaproszeniem, nie okazał tego.
– Czy mam nakryć do stołu? – zapytał.
Pół godziny później siedział na kanapie, pogrążony w lekturze prenumerowanego przez Leith czasopisma finansowego. W kuchence mikrofalowej rozmrażał się sernik, a w piekarniku grzało się lasagne domowej roboty. Leith uciekła na chwilę do sypialni, dopiero tam zdała sobie sprawę z tego, co wyprawia. Zaprosiła go na kolację! Na litość boską, można by pomyśleć, że ma ochotę na jego wizytę!
Wiedziała dobrze, że to niemożliwe. Jeśli nawet zapomni o tym, czego już przez niego doświadczyła, to i tak skoczą sobie do oczu, zanim kolacja dobiegnie końca! Wzruszyła ramionami i poszła do kuchni, aby przygotować sałatkę.
Była w trakcie przyprawiania sosu, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. Przez krótki, słodki moment miała nadzieję, że to Sebastian wrócił do domu. Sebastian jednak miał klucz. Rosemary także jeszcze nie wróciła, a skoro Naylor wspomniał, że Travis przyjechał z Włoch… cóż, istniała spora szansa, iż niespodziewanym gościem jest właśnie kuzyn Naylora.
O, niech to! – pomyślała. Dzwonek rozległ się ponownie. Co teraz robić, u licha? Naylor myśli, że Travis jest jej kochankiem, a ona nie może zaprzeczyć, żeby nie wciągnąć w to Rosemary.
Wybiegła z kuchni otworzyć drzwi. Okazało się, niestety, że zastanawiała się zbyt długo, bo kiedy dotarła do przedpokoju, ujrzała Naylora, chmurnego i zimnego jak góra lodowa. On także domyślił się, że nieoczekiwanym gościem jest Travis i zdecydował się otworzyć drzwi osobiście. Leith była w zbyt poważnych opałach, aby jeszcze wściekać się na jego swobodę.
– Dobry Boże! A ty co tu robisz?! – usłyszała i rozpoznała głos zaskoczonego Travisa.
Jeżeli spodziewała się, że Naylor zawaha się albo zrobi unik teraz, kiedy nadeszła chwila realizacji jego planu, spotkał ją gorzki zawód. Udowodnił za to, że rzeczywiście bardzo troszczy się o swoją rodzinę.
– Cześć, Travis – zawołał wesoło. – Chodź, Leith jest w kuchni, przygotowuje mi kolację.
To całkiem niegłupia myśl – doszła do wniosku Leith i cichaczem wróciła do kuchni, równie szybko, jak z niej wybiegła. Nie zdziwiła się także, kiedy po chwili pojawił się Naylor, ciągnąc za sobą Travisa.
– Travis! Jak miło cię widzieć – powiedziała z uśmiechem, nie zwracając uwagi na surową minę Massinghama.
Travis wydawał się niezdolny wymówić słowa, więc, aby przerwać niezręczne milczenie, dodała:
– Chyba uda mi się z tego lasagne wycisnąć trzy porcje, jeśli…
Na szczęście Travis otrząsnął się już z osłupienia.
– Nie, Leith, dziękuję. Jadłem niedawno. Chciałem… chciałem tylko powiedzieć ci, że wróciłem.
O, moje biedactwo – pomyślała Leith, nagle zdając sobie sprawę, że musiał się bardzo stęsknić za Rosemary. Sądził widocznie, że wróciła i pozwoli zaprosić się na filiżankę kawy.
– Czy miałeś… – Leith chciała zapytać go o podróż, ale Naylor widocznie uznał, że dał im dość czasu na ochłonięcie.
– Mam nadzieję, że to nie moje lasagne tak pachnie spalenizną, kochanie – zauważył. Doprawdy, jego tupet zwalał z nóg!
Pobiegła do kuchni po to tylko, żeby przekonać się, że nic się nie przypala.
– Zobaczymy się w czasie weekendu – mówił Naylor do Travisa. My! – Właściwie przyszedłeś akurat w chwili, kiedy miałem zaprosić Leith do Parkwood. Co o tym sadzisz, Leith?
Читать дальше