– A ty co będziesz robił, Travis? – zapytała młodszego syna z odcieniem niepokoju. Leith rozpoznała ten nastrój z czasów, gdy jej matka usiłowała być równie taktowna wobec Sebastiana.
Niecierpliwie czekała na odpowiedź. Miała wielką ochotę zaprosić Travisa, by towarzyszył jej i Naylorowi, ale jedno spojrzenie na partnera wystarczyło, by przekonać ją, że jeśli to zrobi, gorzko pożałuje.
– Coś tam będę robił – odpowiedział Travis.
– A… będziesz na kolacji? – ostrożnie zagadnęła matka.
– Chyba się o mnie nie martwisz, mateczko? Cicely zaśmiała się wesoło.
– Idę na górę – oznajmiła. – Muszę się przebrać. Leith pomyślała, że to pomysł godny naśladowania, jeśli Naylor rzeczywiście chce ją zabrać na spacer.
– Przepraszam – bąknęła i wraz z gospodynią opuściła pokój.
Przebrała się w spodnie, lekki sweter i buty na płaskim obcasie. Jak dotąd sprawy toczyły się lepiej, niż przypuszczała. Och, nie przeoczyła ani jednego spojrzenia, które posyłał jej Naylor, gdy zwracała się do Travisa… no, ale chyba nie sądził, że będzie go ignorować.
Kiedy w dwadzieścia minut później zeszła ze schodów, Naylor już na nią czekał. Objął wzrokiem całą jej postać, kończąc dopiero na czubkach miękkich pantofli. Z pewnością ma zamiar wywlec ją na jakąś potworną, dziesięciomilową wędrówkę. Dziwne, że serce zatrzepotało jej tak nagle… Owszem, to prawda, sporo czasu upłynęło od dnia, kiedy po raz ostatni przeszła dziesięć mil… a nawet pięć – usprawiedliwiała to trzepotanie.
– Gotowa? – zapytał raczej uprzejmie, a jej serce wykonało kolejny dziwny skok.
– Czy mówimy komuś do widzenia? – zapytała.
– Jeśli masz na myśli Travisa, to możesz o nim zapomnieć – burknął gniewnie.
Bez słowa wyminęła go i pomaszerowała naprzód. Zrównał się z nią już po paru krokach.
– Miniemy stajnie, skręcimy i przetniemy pole – oznajmił.
– Wspaniale!
Następne dziesięć minut upłynęło w całkowitym milczeniu. Leith zatopiła się we własnych myślach. Naylor doskonale zna te tereny, zapewne bawił się tu, kiedy był dzieckiem. Wchodził na drzewa, pływał w rzece… nagle przypomniała sobie coś. Jego rodzice zginęli, kiedy miał zaledwie dziesięć lat. Wrogość w jej sercu rozpłynęła się w nagłej fali współczucia. Po śmierci rodziców chyba raczej nie czuł pociągu do wspinania się na drzewa, ani do pływania.
– Naylor – zwróciła się do niego i na moment jego ból stał się jej własnym.
– Ona wie, jak mam na imię! – zauważył złośliwie. Leith w tej samej chwili zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy zwróciła się do niego po imieniu.
– „Proszę pana" wymknęło mi się wtedy – wyznała.
– Tak myślałem – odparł. – Nagle uśmiechnął się do niej jednym kącikiem ust… i od razu poczuła się cudownie lekko i radośnie.
Speszona, szukała tematu, który otrzeźwiłby ją nieco.
– Z-zapomniałam zapytać o Palmera & Pearsona…- wykrztusiła.
– Nie rozmawiam o sprawach służbowych poza godzinami pracy – uciął, zanim dokończyła.
Obejrzała się na niego z półotwartymi ustami. Naylor beznamiętnie zniósł jej niedowierzające spojrzenie. Na litość boską, czyżby nie pamiętał, że sprawę Palmer & Pearson przyniósł jej poza godzinami pracy, o sprawie Norwood & Chambers dyskutował z nią poza godzinami pracy, groził, że ją wyrzuci, poza godzinami pracy…
– Więc – Leith przełknęła przynajmniej cztery sprzeczności, które mogłaby mu wytknąć – o czym u licha chcesz mówić?
Spodziewała się, że jej sarkastyczne pytanie zostanie zignorowane, a w najlepszym wypadku dowie się -w ów rozkosznie bezpośredni sposób – że na spacerze rusza się nogami, a nie językiem. Dlatego zmyliła krok, kiedy zaproponował:
– A może porozmawiamy o tym, gdzie byłaś w czwartek, kiedy czekałem na ciebie przed domem?
Obejrzała się na niego zdumiona. Gdyby ktoś go słyszał, pomyślałby, że mieli randkę i Leith przyszła mocno spóźniona!
– Ja… Ale… – zaczęła, wzięła się w garść i stwierdziła, że nie ma powodu kłamać. – Szukałam mieszkania.
– Dlaczego? – albo jej nie wierzył, albo był przyzwyczajony do bardziej wyczerpujących odpowiedzi.
Leith zatrzymała się gwałtownie.
– Moje obecne mieszkanie bardzo mi odpowiada – oznajmiła wyniośle. – Ale, jak pewnie zauważyłeś, spłacanie hipoteki przekracza moje możliwości finansowe. Szukałam czegoś tańszego…
– Powiedziałem ci, że się tym zajmę! – przerwał ostro, doprowadzając ją do szału.
– Słyszałam, a jakże! – syknęła z urażoną dumą.
– Ha! – mruknął i chyba szybko przeanalizował sobie wszystko, co do tej pory zostało powiedziane. -A więc zdecydowałaś się definitywnie zerwać z Travisem?
Hej, hej, za szybki jesteś dla mnie – pomyślała.
– Nie twoja sprawa! – parsknęła równie agresywnie.
– Och, daj spokój – warknął. Agresja byłaby zbyt delikatnym określeniem dla jego nastroju. – A może masz kogoś innego, kto pomógłby ci spłacić hipotekę?
– Ach, ty…! – wrzasnęła Leith i straciła panowanie nad sobą. Szczupłe ramię zakreśliło w powietrzu łuk. – Skoro tak ciężko ci to zrozumieć – krzyczała pomiędzy jednym ciosem a drugim – musisz mi wierzyć na słowo, że w kolejce do płacenia moich rachunków jesteś dokładnie na szarym końcu!
Odkręciła się na pięcie i pobiegła w stronę domu. Nie zwracała uwagi na jego zdumienie, że ktoś tak drobnej postury może rzucić się na niego z taką siłą, a przede wszystkim, że się na to odważy!
Domyślała się, że jest zdumiony jej atakiem, ale najbardziej bolało ją to, że ma o niej tak niedobre zdanie. Jak w ogóle śmiał myśleć, że bierze pieniądze od Travisa? Jak mógł sądzić, że ma innych mężczyzn, którzy płacą jej rachunki?
Biegła bez tchu aż do samego Parkwood. Wbiegła przez frontowe drzwi i po schodach do swojego pokoju. Uczucia wrzały w niej, jak w kotle piekielnym. Jak on śmiał? – rozpaczała. Spazmatycznie chwytając oddech opadła na łóżko i wiedziała już, że zła opinia w oczach Naylora nie bolałaby jej ani w połowie tak mocno, gdyby nagle nie odkryła, że jest w nim bez pamięci zakochana!
Nie warto było zastanawiać się, jak do tego doszło ani dlaczego tak się stało. Stało się i już! Była po uszy zakochana w Naylorze Massinghamie i nic, ale to absolutnie nic, nie była w stanie na to poradzić!
Uznała, że miłość to niezmiernie bolesne uczucie i natychmiast myśli jej powędrowały ku Travisowi, który okropnie cierpiał z tego samego powodu. Dopiero teraz, kiedy sama także kochała, zaczynała pojmować, przez co przechodzi Travis.
Ani przez chwilę nie przestawała myśleć o Naylorze. Ze zdumieniem przyglądała się swej dłoni. Jakim sposobem, kochając tak mocno, mogła go tak wściekle zaatakować?
Poczuła się przegrana. Nie odnajdzie w sobie dawnej niechęci. Kochała go i nie czuła gniewu. Właśnie to było przyczyną uczucia zagrożenia, którego doznała, gdy Naylor po raz pierwszy oznajmił jej, żem być jego dziewczyną. Teraz już wiedziała, że ten niepokój wywodził się z przeczucia nieuchronnego cierpienia.
Nagle, kiedy wydawało jej się już, że nie istnieje dla świata, niepokój odezwał się znowu. Jak przez mgłę dotarło do niej, że ktoś puka do drzwi. Naylor! To na pewno on! Ale ona nie chce, żeby to był on. Nie jest jeszcze gotowa, by stawić mu czoło… Jeszcze nie…
Pukanie powtórzyło się, tym razem bardziej natrętne. Usłyszała, że ktoś wola ją po imieniu. Travis! Z ulgą podbiegła do drzwi.
Читать дальше