– Mówiłam ci, że jest nieznośny. Inne dzieci sypiają po nocach, on nie. Wykończy bez większego wysiłku i dziesięcioro opiekunów. Nie mogłam już dłużej tego wytrzymać. Może teraz łatwiej mnie zrozumiesz. Zrobiłeś testy?
– Tak. Zrobiłem. – Flynn używał tych samych słów, mówiąc o dziecku, tyle tylko, że wymawiał je z humorem, a ona ze złością.
– Uważałam, że nie ma sensu kontaktować się z tobą, zanim będziesz znał wyniki. Teraz nie możesz się już wykręcać od odpowiedzialności, Flynn. Sam przekonasz się, jak to jest. Tyle pracy, ciągły bałagan i zmartwienia. Nie masz chwili spokoju ani odrobiny czasu dla siebie.
Paluszki malucha zacisnęły się na jego spodniach. Dylan uniósł się i stanął prosto. Wypukła od pieluchy pupka kołysała się na niepewnych nóżkach. Flynn podtrzymał go, zanim Dylan zdążył upaść i narobić krzyku.
– Virginio, czy rozmawiasz ze mną tylko po to, by dowiedzieć się, jak się miewa mały? – zapytał ostrożnie.
– Tak. Raczej tak. – Zawahała się. – Znalazłam pracę i mieszkanie. I poznałam kogoś. Ma przed sobą przyszłość i jest mi z nim dobrze. Ale dziecko… on nie chce być niepokojony przez dziecko.
Flynn poczuł bolesny ucisk w sercu. Od tygodni czekał na telefon od Virginii. Ale był pewien, że odezwie się, by mu zabrać Dylana. Pojawienie się chłopca w jego życiu kazało mu się zastanowić nad takimi rzeczami, jak duma, honor, szacunek. Przez niego stracił też wiele w oczach Molly. To ten maluch zmusił go, by spojrzał na siebie w lustro i zrozumiał, że nie podoba mu się to, co w nim widzi.
Tylko… Nie wiedział, jak to się stało, ale pokochał to nieznośne dziecko nad życie. Na początku bał się, czy będzie dobrym ojcem. Po pewnym czasie spędzonym z Dylanem to uczucie wcale nie minęło, a nawet strach był silniejszy. Ale teraz to nie było już takie ważne. Dylan jest jego synem. Jego potomkiem. Był przerażony na samą myśl, że Virginia mogłaby go zabrać.
– Więc tylko dlatego rozmawiamy. Nie chcesz go zobaczyć.
– Nie słuchałeś mnie? Nie mogę wpaść z wizytą. Jestem w innym stanie. Jeśli chcesz wywołać u mnie wyrzuty sumienia…
– Ależ skąd. – Dylan właśnie zauważył kłębiące się pod biurkiem przewody od komputera i postanowił udać się w tamtym kierunku. Flynn szybko chwycił malca na ręce i posadził go sobie na kolanach.
– Nie mam zamiaru cię krytykować. Zrobiłaś to, co uważałaś za słuszne. Ale za jakiś czas musimy pewne rzeczy ustalić. Dla dobra dziecka. Są różne formy. Można prawnie powierzyć opiekę… Nie wiem, jak to będziesz chciała rozwiązać…
Usłyszał krótki śmiech.
– Ja nic nie muszę robić, by mieć do niego prawo. Jestem jego matką. Na razie taki układ mi odpowiada. Martw się o to sam. Poza tym to ty masz pieniądze. Możesz go zabezpieczyć.
– Podaj mi chociaż swój numer, żebym mógł się z tobą skontaktować w razie potrzeby…
Nagle usłyszał w słuchawce przeciągły sygnał. Virginia rozłączyła się… a Dylan wyciągnął łapkę, nacisnął klawisz komputera i sprawił, że trzygodzinna praca zniknęła z ekranu.
Flynn chwycił go i uniósł wysoko w powietrze, wywołując głośny śmiech malca i potoki śliny.
– Myślisz, że cię chcę? – szepnął. – Myślisz, że będę walczył o ciebie? Jesteś potworem. Wspaniałym, śliniącym się rozbójnikiem.
Dylan machał nóżkami, zachwycony całą zabawą. Wtedy w drzwiach pojawił się Bailey.
– Szefie, spóźniłeś się na zebranie.
– Już idę. – Ale gdy wstał z fotela, trzymając pod pachą Dylana, znowu czuł suchość w ustach.
Jego życie było jak żywioł. Miał dziecko, a nie wiedział, jak być ojcem. Ludzie, którymi kierował, wyprzedzili go, jeśli chodzi o dorobek twórczy. Nie potrafił dogadać się z kobietą, którą spotkał w przeszłości, a która okazała się taką egoistką, że wstyd mu było za nią.
I w dodatku był jeszcze zakochany. W Molly. Nigdy dotąd tak nie kochał i nie wiedział, że miłość może być tak ważną częścią życia. Molly nie była jego jedynym problemem, ale w jakiś sposób wszystko się z nią łączyło. Zdobycie jej szacunku oznaczało jednocześnie odzyskanie szacunku do samego siebie. Nie chciał zmieniać swego życia dla niej, lecz dla nich obojga. Bał się, że jeśli straci Molly, straci jedyną szansę zostania takim człowiekiem, jakim pragnął być.
Molly włożyła płaszcz i szukała po kieszeniach rękawiczek, gdy usłyszała głos Gretchen dobiegający z gabinetu Rynna. Była szósta i większość pracowników już wyszła. Gretchen stała na progu ubrana w dżinsową kurtkę, jakby i ona zamierzała iść do domu. Molly nie zwróciłaby na nią uwagi, gdyby nie podniesiony głos dziewczyny.
– Bardzo mi przykro, panie McGannon, ale odchodzę.
– Gretchen, widzę, że jesteś niezadowolona, ale naprawdę nie rozumiem, w czym problem…
– W panu. Nie pozwala mi pan pracować. To jest zupełne szaleństwo. Nie mogę siedzieć i nic nie robić. Za każdym razem, gdy próbuję zająć się dzieckiem, pan przychodzi i je zabiera.
– Ależ nie robię tego przez cały czas.
– Robi pan. – Gretchen zaczęła pociągać nosem. – Ja mówię nie, pan tak. Gdy tylko Dylan zapłacze, staje pan w drzwiach i patrzy na mnie, jakbym była morderczynią. Dzieci od czasu do czasu płaczą, proszę pana. Nie wiem, po co mnie pan zatrudnił. I tak nic nie wolno mi robić.
– Wielkie nieba! Nie płacz, proszę. Nie chciałem cię zranić. Porozmawiajmy o tym…
– Już rozmawialiśmy. Trzykrotnie. Pan nikogo nie słucha i nie ufa nikomu. Tylko sobie. Mam już tego dość. Odchodzę. Proszę przesłać mi pieniądze do domu.
Molly widziała, jak dziewczyna odwróciła się i wyszła. Zawahała się przez moment, a potem zajrzała przez otwarte drzwi. Flynn z bardzo głupim wyrazem twarzy siedział przy biurku.
– Widziałaś Gretchen?
– Tak.
– Mol, ona odeszła. Najzwyczajniej odeszła.
– Słyszałam.
– Rozpłakała się. Czuję się jak… Czuję się podle. Wiem, że nie zawsze zachowuję się poprawnie, ale naprawdę nie zamierzałem zranić jej uczuć.
– Nie dlatego płakała, Flynn. Była zdenerwowana. Straciła panowanie nad sobą.
Rozejrzała się. Dylan spał w swoim łóżeczku, ale pokój Flynna wyglądał jak po najeździe kosmitów. Zabawki zajmowały całą podłogę, rzeczy Flynna zostały pochowane, szuflady pozamykane, tylko na biurku piętrzyły się papiery. Było w tym coś nienormalnego.
Flynn też wyglądał jak cień prawdziwego McGannona. Miał na sobie wyprasowaną koszulę i czarne spodnie, a inaczej przystrzyżone włosy sprawiały, że wyglądał jak jakiś idiotyczny biznesmen. Ale najgorszą, najbardziej rzucającą się w oczy zmianą w jego wyglądzie był brak uśmiechu na twarzy.
Od dłuższego czasu nie było słychać ani jego serdecznego, hałaśliwego śmiechu, ani krzyków. Mówił teraz łagodnym głosem, a w jego wypowiedziach pełno było słów: „proszę" i „dziękuję". Nie opowiadał dowcipów, nie miewał dziwacznych pomysłów i zachowywał się, jakby był pod wpływem środków uspokajających. Całe biuro zamartwiało się, że Flynn jest na krawędzi załamania nerwowego.
Molly też się tym martwiła. Widziała, jak bardzo Flynn się stara, ale nie miała pojęcia, dlaczego to robi. Zdawała sobie sprawę, że cała ta metamorfoza zaczęła się od ich wspólnej nocy, ale nie mogła zrozumieć związku.
– Mol… – Flynn wstał z fotela. Widocznie przez cały czas myślał o Gretchen, bo znowu zaczął mówić o niej. – Nie wiem, dlaczego odeszła i czym tak się zdenerwowała.
Читать дальше