– Nie…
– Ale nie musisz z nami jadać, jeśli nie chcesz – wtrącił szybko Sam. – Będziesz tu całkiem niezależna.
– Ach, tak. Sam, czy moglibyśmy porozmawiać na osobności?
Wiedziała, że musi odmówić, mimo że ta nowa przychodnia była spełnieniem jej marzeń. Mogłaby wreszcie leczyć tu wszystkie wymagające pomocy zwierzęta i nikt by jej nie przeszkadzał. Miałaby ukochane dzieciaki pod nosem. Nie musiałaby szukać mieszkania. Jednak…
– Nie uda ci się, Sam – powiedziała po cichu. – Nie kupisz mnie z powrotem.
– Bynajmniej nie mam takiego zamiaru.
– Nie uwolnię cię od obowiązków.
– Nikt cię o to nie prosi.
– Ale…
– Cathy, posłuchaj. – Z trudem opanował się, by nie wziąć jej teraz w ramiona. – Kocham cię. Zawsze cię kochałem, a mimo to traktowałem cię okropnie. Wiem, że cię zawiodłem i nie mam nadziei, że mi kiedykolwiek wybaczysz. Ale nadal cię kocham. Dzieciaki też cię kochają i chcą, żebyś była blisko. Uważają cię za członka rodziny. A ci wszyscy ludzie, którzy tu dzisiaj przyszli, oni też ciebie potrzebują.
– Nie zamieszkam z tobą, Sam.
– Przecież mówię, że nie o to mi chodzi. Ale ludzie po rozwodach często decydują się mieszkać blisko siebie ze względu na dzieci. Obiecuję, że nawet się do ciebie nie zbliżę, jeśli sama mnie o to nie poprosisz. Tylko przyjmij tę posadę. Kiedyś byłem dla ciebie okropny, ale teraz chcę ci pomóc, żebyś ty mogła zacząć pomagać innym.
– A jeśli się nie zgodzę?
– Nie będę miał żalu. Wiem, że nie zasługuję na nic lepszego. Tylko że inni też chcą, żebyś tu pracowała.
Popatrzył na nią smutnym wzrokiem.
– Skoro wspomniałeś o miłości…
– Nic nie mów, wiem, że sam ją zniszczyłem.
– Na twoim miejscu nie brałabym sobie tego tak do serca. Jest tyle innych kobiet na świecie.
– Nie dla mnie.
Gdyby tylko mogła, zarzuciłaby mu teraz ręce na szyję i ukoiła ból malujący się na zmartwionej pooranej zmarszczkami twarzy. Ale głos rozsądku podpowiadał Cathy, że nie może mu ufać. Przecież już raz zrujnował jej życie.
Tylko czy wolno jej zawieść tych wszystkich kochających ją ludzi, czekających teraz za drzwiami? Dzieci, Abby, pacjentów?
Coś miękkiego otarło się o jej nogi. Cathy popatrzyła na dół i zobaczyła wpatrzone w siebie, pełne bezgranicznego oddania oczy Jaspera. Przykucnęła i wtuliła twarz w miękkie futro. Przynajmniej jemu może zaufać. I przynajmniej jego nie może zawieść.
– No dobrze – rzekła w końcu, prostując plecy. – Jestem wam bardzo wdzięczna i możesz powiedzieć wszystkim, że z przyjemnością przyjmuję waszą propozycję.
– W takim razie musimy przedyskutować kwestię twojego wynagrodzenia.
– No wiesz…
– Nie przejmuj się. Myślę, że jakoś się dogadamy.
Nowa przychodnia pracowała pełną parą.
Co prawda na początku Steve Helmer zagroził, że pozwie Cathy do sądu, ale gdy całe miasteczko opowiedziało się po jej stronie, szybko porzucił ten niecny zamiar.
Tak więc głównym problemem, z jakim przyszło się Cathy zmierzyć, była niewiarygodna wręcz liczba pacjentów. Lecz i w tym Sam, choć nigdy by się do tego nie przyznał, próbował jej pomoc. Kiedy naprawdę padała już z nóg, wcześniej zapisani właściciele zwierząt dzwonili, przepraszając, że niestety nie mogą się pojawić, albo Rhonda wpadała z nie zapowiedzianą wizytą i przejmowała od Cathy część obowiązków.
Zgodnie ze swą obietnicą, Sam trzymał się z daleka. Właściwie prawie go nie widywała. Czasem tylko mignął jej, gdy bawił się z dziećmi na podwórzu albo wysiadał z samochodu.
I bardzo dobrze, powtarzała sobie bez końca. Powinna czuć się szczęśliwa. Zdążyła już nawet przygarnąć osieroconego oposa. Bliźnięta, Jasper i Sheila traktowali jej domek jak własny, napełniając radością jego jasne wnętrze.
Tylko, mimo że minęły kolejne dwa miesiące, Cathy nie potrafiła przestać myśleć o Samie.
– No i jak? – Charles właśnie wszedł do gabinetu, gdzie Sam i Barbara doprowadzali się do ładu po skończonej operacji. – Już dwa miesiące mieszkacie z żoną na tej samej farmie, więc chyba najwyższy czas, żebyście…
– Cathy nie jest moją żoną.
– Tym gorzej dla ciebie. Spotkałem ją wczoraj w aptece i muszę przyznać, że ledwie ją poznałem. Nieco się zaokrągliła i teraz wygląda wręcz rewelacyjnie. Nie wiem, czy zauważyłeś, że jest grzechu wartą kobietą.
– Owszem, zauważyłem – odparł Sam cierpko.
– To znaczy, że nadal się nią interesujesz? Bo jeśli nie, to nie będziesz miał mi za złe, jeśli spróbuję się z nią umówić?
Barbara omal nie zakrztusiła się ze śmiechu.
– Nic mnie nie obchodzi, z kim chodzisz na randki – wycedził Sam przez zęby.
– W takim razie, kiedy wyjedziesz, zaproszę ją na kolację.
– Nigdzie nie wyjeżdżam.
– Jak to? Doug mówił, że zostałeś zaproszony do udziału w tym wielkim sympozjum w Stanach. Podobno masz być głównym mówcą. Gratuluję.
– Owszem, ale nie pojadę.
– Niemożliwe! – Charles nie wierzył własnym uszom. – Dlaczego?
– Bo mam pod opieką Mickeya, Bethany, Abby, Jaspera, Sheilę i Poppy – wyrecytował Sam jednym tchem.
– Zapomniałeś o Cathy – zauważyła Barbara.
– Nie, nie zapomniałem. Cathy nie potrzebuje opieki.
– Szkoda, że nie jesteście małżeństwem. Mógłbyś pojechać i zostawić jej całe to towarzystwo.
– Wtedy tym bardziej bym nie wyjechał. Tylko że Cathy myśli dokładnie tak samo jak wy: że chciałbym się z nią znów ożenić, żeby ułatwić sobie życie. I właśnie dlatego mnie nie chce.
– Sam, musisz tam jechać – rzekła Barbara, kiedy w czasie wieczornego obchodu spotkali się ponownie. – Rozmawiałam o tym z Dougiem. On też uważa, że to wieki zaszczyt. Przecież zwariujesz, jeśli poświęcisz resztę życia składaniu połamanych kości.
– Tak? To może powiesz mi, z kim zostawię dzieci.
– Zrób to, co robią w takich sytuacjach inni mężczyźni obarczeni rodziną.
– Chyba żartujesz.
– Nie. Rozmawiałam wczoraj z psychiatrą opiekującym się Abby. Uważa, że zrobiła wręcz nieprawdopodobny postęp, więc zastanawiam się…
– Czy nie mógłbym zostawić dzieci na tydzień pod jej opieką? To niemożliwe.
– Wiem, ale Abby z pewnością mogłaby już zostać z dziećmi w hotelu. Zabierz całą trójkę ze sobą do Stanów. Cathy na pewno chętnie przypilnuje ci zwierząt.
– Zwariowałaś?
– Nie. Radzę ci, poważnie się nad tym zastanów.
Może rzeczywiście pomysł Barbary nie jest tak absurdalny, jak mi się z początku wydawało, zastanawiał się Sam. Zapragnął przedyskutować go z dziećmi w czasie kolacji.
– Ale potem tu wrócimy? – zaniepokoił się Mickey.
– Oczywiście. Przecież tu jest nasz dom.
– A będziemy mogli wziąć Jaspera i Sheilę?
– Nie. Zaczekają na nas na farmie. Ale myślę, że moglibyśmy zabrać Abby.
– Mnie? – Oczy gosposi zrobiły się okrągłe.
– Właśnie. Oczywiście, jeśli masz ochotę.
– Chce mnie pan wziąć do Ameryki? Ale dlaczego?
– Przecież należysz do rodziny, prawda? – odrzekł spokojnie Sam.
Abby rozpromieniła się, jakby właśnie zdobyła olimpijski medal.
– Naprawdę nie wiem, jak panu dziękować.
– A ciocia Cathy? Przecież też jest naszą rodziną. – Beth utkwiła w Samie pytające spojrzenie.
– Nie, Beth. Rodziny zwykle mieszkają pod wspólnym dachem. Cathy jest wspaniałą przyjaciółką, ale to wszystko.
Читать дальше