– Charles! – zawołała Helen. – Co za niespodzianka! Chodź, zobacz!
– Jestem pewien, że przed chwilą słyszałem głos mojej ślicznej żony – przerwał jej.
– Ach, hrabina tak mi pomaga! – odpowiedziała mu Sally.
– Mój kominek…
– Co?
Ellie westchnęła i na poważnie zaczęła rozważać możliwość ucieczki przez komin.
– Eleanor! – powiedział Charles ostro. – W tej chwili wyjdź z tego kominka!
Ellie dostrzegła uchwyt, żelazny stopień w kominie, wystarczy krok albo dwa i zniknie mu z oczu.
– Eleanor! – Z głosu Charlesa zniknęło wszelkie rozbawienie.
– Charles, ona tylko… – próbowała łagodzić Helen.
– Dobrze, wobec tego idę za tobą! – Charles byt wyraźnie jeszcze bardziej zły, chociaż Ellie sądziła, że to już niemożliwe.
– Wasza lordowska mość, tam nie ma na to miejsca – zauważyła przerażona Sally.
– Eleanor, liczę do trzech – oświadczył Charles, a Ellie doszła do wniosku, że nie ma już sensu rozważać, do jakiego stopnia jest na nią rozgniewany.
Naprawdę zamierzała wyjść i stanąć z nim twarzą w twarz, naprawdę. Nie była urodzonym tchórzem, ale kiedy powiedział „raz", zmartwiała, na „dwa" dech zaparło jej w piersiach, a „trzy" z całą pewnością nie usłyszała, bo krew dudniła jej w uszach.
Nagle poczuła, że on wciska się obok niej. Przytomność jej wróciła i krzyknęła:
– Charles, co ty, u diabła, wyprawiasz?
– Próbuję wbić trochę rozumu do tej twojej upartej główki!
– Chyba raczej chcesz go z niej wycisnąć – mruknęła Ellie. – Au!
– Co? – burknął.
– Twój łokieć.
– Tak samo jak twoje kolano…
– Czy wszystko w porządku? – dopytywała się zatroskana Helen.
– Zostaw nas samych! – krzyknął Charles.
– Doprawdy, milordzie – zauważyła Ellie ironicznie. – Wydaje mi się, że już jesteśmy tu sami.
– Naprawdę powinnaś się nauczyć, kiedy należy przestać gadać.
– Cóż. – Głos Ellie ucichł, gdy usłyszała trzaśniecie drzwiami. Nagle uświadomiła sobie, że znalazła się z mężem w bardzo ciasnej przestrzeni i że ich ciała przyciskają się do siebie w sposób, który powinien być absolutnie zakazany.
– Ellie?
– Charles?
– Czy zechciałabyś mi powiedzieć, dlaczego weszłaś do kominka?
– Och, nie wiem – powiedziała kpiąco, czując się raczej dumna ze swojego savoir faire . – A czy ty zechciałbyś mi powiedzieć, dlaczego wszedłeś do kominka?
– Ellie, nie igraj z moją cierpliwością!
Ellie była zdania, że fazę igrania mieli już za sobą, ale mądrze zachowała to dla siebie. Zamiast tego oświadczyła:
– W tym nie było nic niebezpiecznego, oczywiście.
– Oczywiście – odparł, Ellie zaś pomimo wszystko z podziwem zauważyła, jak wielką ilością sarkazmu zdołał przyprawić to jedno słowo. To doprawdy prawdziwy talent.
– Niebezpiecznie byłoby wtedy, gdyby na kominku płonął ogień, a tak przecież nie było.
– Któregoś dnia uduszę cię, zanim samą się zabijesz.
– Nie polecałabym takiej kolejności działania – powiedziała słabo, próbując osunąć się w dół. Gdyby udało jej się wydostać stąd wcześniej niż jemu, być może zdążyłaby uciec do lasu. Wśród drzew by jej nie złapał,
– Eleanor, ja… Co ty, na miłość boską, wyprawiasz?
– Próbuję się stąd wydostać – odparła z ustami przy jego brzuchu. Na razie tylko dotąd udało jej się zsunąć.
Charles jęknął. Naprawdę jęknął. Czuł każdy cal ciała żony tuż przy swoim, a jej usta były tak blisko…
– Charles, czy ty jesteś chory?
– Nie – wydusił z siebie, starając się zignorować fakt, że czuł ruchy jej warg, kiedy się odezwała, a przede wszystkim to, że poruszały się w pobliżu jego pępka.
– Jesteś pewien? Masz taki głos, jakby ci było słabo.
– Ellie?
– Słucham.
– Natychmiast wstań. W tej chwili.
Usłuchała, ale żeby wstać, musiała wić się jak węgorz. A kiedy Charles poczuł dotyk jej piersi najpierw na udach, potem na biodrach i na ramieniu, pożałował, że ją o to prosił.
– Ellie – powiedział jeszcze raz.
– Słucham?
Już stała i teraz jej wargi znajdowały się gdzieś w okolicach dolnej partii jego szyi.
– Podnieś głowę, tylko odrobinę.
– Jesteś pewien? Moglibyśmy tu uwięznąć i…
– Już uwięźliśmy.
– Nie, mogłabym spróbować jeszcze raz zsunąć się w dół i…
– Nie zsuwaj się!
– Ach!
Charles odetchnął głęboko, a potem Ellie się poruszyła. Zaledwie odrobinę, tylko lekko zakołysała biodrami. To jednak wystarczyło. Charles musiał ją pocałować. Nie powstrzymałby się nawet, gdyby Francja miała przez to podbić Anglię, nawet gdyby niebo runęło na ziemię i nawet gdyby okropny kuzyn Cecil odziedziczył co do grosza cały jego majątek.
Całował ją i całował, a potem całował jeszcze trochę. W końcu na sekundę uniósł głowę na tyle, żeby złapać oddech, lecz ta sekunda wystarczyła, by ta okropna kobieta zdążyła się odezwać:
– To dlatego chciałeś, żebym podniosła głowę? – spytała.
– Przestań gadać!
Pocałował ją jeszcze raz i z pewnością nie poprzestałby na pocałunkach, gdyby nie byli ściśnięci tak mocno, że nawet gdyby próbował, nie mógłby jej objąć.
– Charles? – odezwała się Ellie, kiedy znów musiał zaczerpnąć oddechu.
– Ależ masz do tego talent!
– Do pocałunków? – spytała bardziej zadowolonym głosem, niż zapewne zamierzała.
– Nie, do wykorzystywania każdego mojego oddechu na gadanie.
– Och!
– Ale w pocałunkach też jesteś dobra. Jeszcze trochę wprawy i staniesz się mistrzynią.
Ellie wbiła mu łokieć w brzuch, co było prawdziwą sztuką, zważywszy na ciasnotę pomieszczenia.
– Nie dam się zwieść pochlebstwom – oświadczyła. – Chciałam powiedzieć, zanim zbiłeś mnie z tropu, że Helen i Sally Evans muszą się o nas okropnie martwić. :
– Och, przypuszczam, że raczej są ciekawe, co tu się dzieje, a nie zmartwione.
– Tak czy owak uważam, że musimy próbować się stąd wydostać. Chyba nie będę śmiała spojrzeć im w twarz. Jestem pewna, że wiedzą, co tu robimy.
– Och, wobec tego gorzej już być nie może – oświadczył i pocałował ją jeszcze raz.
– Charles! – tym razem Ellie nie czekała, aż Charles złapie oddech.
– Co znowu? Przecież próbowałem cię pocałować.
– A ja próbuję się wydostać z tego okropnego komina. -Na dowód prawdziwości swoich słów znów zaczęła ześlizgiwać się w dół, przyprawiając go o te same nieznośne tortury, które musiał znosić kilka minut wcześniej. W końcu osunęła się miękko na podłogę kominka.
– To by było na tyle – powiedziała, na czworakach wychodząc do wnętrza chaty, dając przy tym Charlesowi przyjemny widok wypiętych, choć powalanych sadzą pośladków. Musiał kilka razy głębiej odetchnąć, by nad sobą zapanować.
– Czy masz zamiar stamtąd wyjść? – zawołała Ellie. Jej głos brzmiał obrzydliwie trzeźwo.
– Już za moment, – Zsunął się na dół,teraz kiedy jej nie było, mógł się o wiele łatwiej poruszać, i wyczołgał się z kominka.
– Ojej! – zaśmiała się Ellie. – Zobacz, jak wyglądasz! Usiadł przy niej na podłodze i popatrzył na siebie. Cały pokryty był sadzą.
– Sama nie wyglądasz lepiej – zauważył.
Teraz śmiali się już oboje, aż w końcu Ellie powiedziała:
– Och, zapomniałam cię powiadomić, że odwiedziłam dzisiaj pana Barnesa.
Читать дальше