– Slade nie żyje? – zapytała cicho Phetna.
– Tak, zabił go niedźwiedź. – Linnet nie zauważyła grymasu i bólu na twarzy Phetna. – Agnes zawsze mówiła, że Devon jest bardzo podobny do ojca.
– Obaj byli do niego podobni – powiedziała Phetna. Linnet popatrzyła na nią, zrozumiawszy, co te słowa oznaczają.
– Znałaś ojca Devona? I bliźnięta?
– Tak – odparła Phetna, przechodząc od stołu do krzesła przy posłaniu Mirandy. – Przyjechałam tu ze Slade'em, matką chłopców i całą resztą.
– Georgina – podpowiedziała Linnet, zanurzając myjkę w ciepłej wodzie.
Ale nigdy nie pozwalała nazywać się inaczej niż panią Macalister- stwierdziła zjadliwie Phetna. – Gdzie jest drugi chłopak, ten bardziej do niej podobny? Słyszałam, że wróciła na wschód do jakichś swoich krewnych i zabrała ze sobą jednego z synów.
– Tak, ale ja go nigdy nie widziałam.
Phetna milczała przez chwilę, po czym uśmiechnęła się do odwróconej tyłem Linnet.
– Ten chłopak jest ojcem twojego dziecka?
Linnet popatrzyła na Phetnę i uśmiechnęła się. Już nie dostrzegała jej brzydoty.
– Tak.
– Jeśli jest choć trochę podobny do Slade'a, rozumiem dlaczego zdecydowałaś się na niego bez księdza.
– Agnes powiedziała…
– Agnes Emerson? – zapytała Phetna.
– Tak. Znasz ją?
– Znam ich wszystkich. Byłam odrobinę od nich starsza, w wieku Slade'a, ale mieszkaliśmy razem zgodnie w Północnej Karolinie, razem budowaliśmy domy.
Linnet zmarszczyła czoło.
– Dlaczego opuściłaś Sweetbriar i tu przyjechałaś?
– Jestem starą, brzydką kobietą, a on już nie żyje, więc mówienie o tym nie ma sensu. Kochałam się w Siadzie Macalisterze bardzo długo. Gdy wyjechał na północ i ożenił się z tą… tą kobietą, myślałam, że oszaleję. Pojechałam za nim na zachód, wierząc, że coś się odmieni, ale gdy ona go zostawiła, nadal mnie nie chciał. Przegrałam. Uciekłam z pierwszym mężczyzną, jakiego spotkałam, i zamieszkałam tutaj.
– Mieszkasz z mężem?
Phetna odwróciła się. Linnet zauważyła, że jej blizny na szyi napięły się i Poczerwieniały.
– Zginął w pożarze, ale to on go wywołał, bo za dużo wypił i chciał mnie zabić. Powiedział, że wypali ze mnie całe zło. Wiatr rozniósł ogień i to on zginął, a ja nie. Czasem żałowałam, że…
– Najbardziej poparzone są plecy. – Linnet przerwała wspomnienia, wyczuwając, że nie należy odgrzebywać spraw, o których lepiej zapomnieć.
Phetna uklękła obok łóżka i przyjrzała się oparzeniom.
– Nie wygląda to dobrze, ale mogło być gorzej. Widziałam już ciało wypalone do kości, czarną, odpadającą skórę. Wtedy nie było nadziei. Prześpij się teraz. Rano znów trzeba go będzie myć, a potem zaczniemy go karmić.
– Nie muszę spać. To wszystko znów zaczyna sączyć.
– I tak będzie jeszcze przez kilka dni, a ty to będziesz musiała myć, więc lepiej się prześpij. Wolisz mnie słuchać, czy się ze mną kłócić?
Linnet rozłożyła siennik przyniesiony tu przez Nettie.
– Weź to, a ja prześpię się na podłodze.
– Nie – odparła zdecydowanie Phetna. – Zostanę na krześle. Ktoś musi go pilnować,
– To ja… – Urwała, czując na sobie ostre spojrzenie Phetny. – Dobrze, ty śpisz jutro. – Linnet umieściła swój materac tuż przy posłaniu Devona i położyła się. Zasnęła natychmiast.
Gdy się obudziła, światło dnia przesączało się już przez natłuszczony papier w oknach. Dopiero po chwili przypomniała sobie wydarzenia poprzedniego dnia. Twarz Phetny była jeszcze brzydsza za dnia, ponaciąga-na skóra nadawała jej groteskowy wygląd i Linnet zrozumiała, dlaczego nieszczęsna trzyma się z dala od ludzi Mieszkańcy Spring Lick nie byli na tyle wspaniałomyślni, by zaakceptować osobę, która nie odpowiadała ich wizerunkowi „przyzwoitego" człowieka. Miranda spala spokojnie, wciąż jeszcze lekko zaczadzona.
Linnet odwróciła się do Devona i uśmiechnęła się, widząc, jaki jest nagi i bezbronny. Popatrzyła na jego gładkie, jasne pośladki, wciąż jątrzące się pęcherze na plecach. Wstała, chwyciła wiadra i wyszła po świeżą wodę.
– Linnet!
Odwróciła się i zobaczyła Squire'a.
– Dzień dobry.
– Nie taki dobry. Zanosi się na deszcz. Co z… nim?
– Trzyma się jakoś – Opuściła wzrok – Tak naprawdę to nie wiem. Phetna mówi, ze wszystko się wyjaśni za kilka dni i wtedy będzie wiadomo, czy… wyzdrowieje czy nie.
– Radzisz sobie jakoś z Phetną? Wiem, ze czasem potrafi być przykra.
Linnet skrzywiła się. – Uważam, że jest miła. Dużo rozmawiałyśmy.
– Ludzie w Spring Lick nie lubią jej zbytnio. Myślą, że…
Linnet zmierzyła go groźnym spojrzeniem, zdradzającym niesmak.
– Oczywiście, ja nie! Ale przyznaję, że wolałbym nie musieć patrzeć na nią codziennie. Ludzie snują różne przypuszczenia. Kiedyś, kilka lat temu, był tu pożar. Spaliła się cała rodzina. Wyciągnęliśmy ich, ale tylko Phetna przeżyła.
Linnet uniosła brwi.
– Chcesz powiedzieć, że oskarżają Phetne o ich śmierć?
Nie wiem, czy ją oskarżają, ale na pewno jej nie lubią. Za wygląd i sposób bycia. Wszystkim rozkazuje Gdyby choć raz poprosiła…
– Poprosiła! – powtórzyła ze złością Linnet. – Tak jak ja prosiłam tych mężczyzn, by przenieśli Devona do chaty? Prosiłam i odmówili.
– Odmówili?! – zakrzyknął Squire. – Kto to był? Kto ci odmówił?.
– Nieważne. Pomogła mi rodzina Nettie. Teraz nie chcę już słyszeć ani jednego złego słowa o Phetnie. Jest dla mnie dobra i pomaga mi przy Devonie.
Squire wziął od niej wiadra z wodą i ruszyli w stronę chaty.
– Przykro mi, że cię zdenerwowałem, Linnet. Chciałem cię tylko przygotować na wypadek, gdybyś nie mogła sobie z nią poradzić…
– Niepotrzebnie – prychnęła Linnet. – Muszę juz iść, te oparzenia wymagają ciągłego mycia.
Squire otworzył jej drzwi i zatrzymał się na widok Devona. Krew odpłynęła z jego twarzy.
Linnet z trudem pohamowała śmiech.
– Phetna mówi, że trzeba to wietrzyć.
– Tak, pewnie ma rację – Nie mógł patrzeć na zeszpeconą twarz Phetny – Ale nie mogłabyś go przykryć… chociaż częściowo?
Phetna zaśmiała się chrapliwie, przyciągając uwagę Squirre'a.
Był przygotowany na ten widok, ale mimo wszystko ścisnęły mu się wnętrzności.
Linnet zauważyła wyraz jego twarzy i odebrała mu wiadra.
– Mam dużo pracy – powiedziała chłodno. – Jeśli mi wybaczysz…
Squire nie mógł się pogodzić z problemem.
– Linnet, uważam, że powinnaś go czymś przykryć. Pomyśl o Mirandzie.
– Dobro Devona jest ważniejsze niż wstydliwość Mirandy, o ile w ogóle posiada jakąś w tym wieku. Nie będę z niej robiła delikatnego kwiatuszka, który pada porażony na widok nagich męskich pośladków. Teraz przepraszam cię, muszę go umyć.
Squire spojrzał na nią gniewnie i wyszedł trzaskając drzwiami.
Phetna pohamowała śmiech, ale trzaśniecie drzwi obudziło Mirandę, odwróciła się i rozejrzała zaskoczona po zmienionym wnętrzu chaty.
Linnet zobaczyła, jak Phetna zareagowała na obudzenie się dziecka. Kobieta odwróciła twarz, nie chcąc być zauważona. Linnet wzięła głęboki oddech widząc, ze nadszedł czas.
– Phetno, musze zająć się Devonem. Czy mogłabyś zaopiekować się Mirandą? Trzeba ją zaraz zaprowadzić do ubikacji, o ile już nie jest mokra.
– Nie. Nie mogę – odparła z przerażeniem Phetna.
Читать дальше