Przecież ci mówiłem, że nikogo nie będzie – odezwał się chłopięcy głos. – No, zrobisz to, czy się boisz? – Ja się nie boję! Cicho. Ktoś idzie. Wynośmy się stąd.
Dwaj chłopcy wybiegli ze szkoły, by schować się na skraju lasu. – Popatrz, nikogo nie ma.
– Ale mógł być. Hej, co zrobiłeś z tą lampą?
Chłopiec popatrzył ze zdziwieniem na swoją prawą rękę.
– Chyba ją tam zostawiłem.
– Mimo to idź po nią.
Nie mam zamiaru chodzić tam po nocy
– Nie.
Kiedy mój tata zauważy, że brakuje lampy, po wiem, że to ty ją zabrałeś.
– Ja? Ale z ciebie kłamca!
Chłopcy przyskoczyli do siebie i po chwili turlali się w pyle.
Kotek zauważył otwarte drzwi szkoły i cichutko wszedł do środka. Na podłodze stała lampa, błyskając żółtopomarańczowym światłem, co przyciągnęło uwagę zwierzątka. Przez chwilę kociak przyglądał się niespokojnemu płomieniowi, przekrzywiając łebek, by po chwili wyciągnąć do niego biało nakrapianą łapkę. Stwierdził, że w ten sposób nie da się jednak zapanować nad światłem lampy. Cicho wskoczył na ławkę, przyjrzał się mrugającemu ognikowi i rzucił się do niego, przewracając lampę, której zawartość rozlała się po podłodze.
Ogień osmalił lewą łapę kociaka, więc z wrzaskiem wypadł na chłodne, rześkie powietrze nocy. Wilgotna koniczyna złagodziła ból i kotek przycupnął, by wylizać oparzenie, zadowolony, że tylko osmalił sierść. Odzyskawszy spokój ducha, opuścił to miejsce z godnie wyprostowanym w górę ogonem.
Chłopcy nadal się mocowali, bardziej na żarty niż na serio, gdy nagle zauważyli płomień.
– Patrz! Szkoła się pali!
Drugi z chłopców zamarł z uniesioną pięścią, by popatrzeć na błyskający przez okna ogień.
– Ty to zrobiłeś – powiedział, opuszczając rękę. – To ty zostawiłeś lampę.
– Ale to ty mi ją dałeś.
– No dobrze, wszystko jedni, i tak obaj dostaniemy w skórę.
– Żebyś wiedział! Ale przecież to tylko szkoła, w środku nie ma nikogo. Nawet jeśli się spali, przez kilka dni nie będzie lekcji, może nawet nigdy.
Jego towarzysz popatrzył na niego zachwycony.
– Racja. Szkoła się spali i nie będzie lekcji. Lepiej stąd uciekajmy, zanim ktoś przyjdzie, bo nas oskarżą o podpalenie.
A to przecież tylko wypadek.
Squire pierwszy zobaczył ogień i uderzył w dzwon na ganku swego domu. Dzwonu tego używał tylko w przypadku poważnego niebezpieczeństwa.
– Co się dzieje? znowu ci Indianie? – Butch Gather biegł w stronę domu Squire'a.
– Szkoła się pali! Sprowadź ludzi z wiadrami.
– Hmm mruknął Butch, patrząc znacząco na Squire'a. A może dać sobie spokój? Wtedy nie będzie kłopotów z tą nauczycielką.
Ogień objął już jedną ścianę budynku. Długie, pomarańczowe języki lizały już okna, chwilami sięgały dachu. Najwyraźniej wielu mieszkańców Spring Lick podzielało opinię Butcha i wahało się, czy gasić pożar. Nie chcieli, by szkoła odrywała ich dzieci od pracy, nikt nie żałował tego budynku. Tylko determinacja Squire'a i jego zdecydowany głos wydający im rozkazy nakazały im biec po wiadra.
Drzwi szkoły otworzyły się nagle, ukazując buzujący wewnątrz ogień i niektórzy stwierdzili, że niewiele da się ocalić.
Linnet ruszyła biegiem w stronę szkoły. Dopadła Squire'a wparła dłonie w jego ramię, uniemożliwiając mu podawanie wiader.
– Miranda! Nie mogę znaleźć Mirandy! – Starała się przekrzyczeć panujący tu zgiełk.
Odepchnął ją.
– Nie mam czasu na poszukiwania. Ustaw się w rzędzie i podawaj wiadra.
Linnet popatrzyła na ogień. Tańczące błyski oświetlały jej zaczerwienioną, podpuchniętą twarz. Szkoła nie była dla niej ważna. Bała się tylko o dziecko. Odwróciła się od ludzi usiłujących ugasić pożar.
Przez pole przybiegła Nettie, ciągnąc za sobą obie córki.
Och, Linnet. Tak mi przykro z powodu szkoły. Wiem, że byłaś z niej dumna. Ale wygląda na to że już za późno, by cokolwiek uratować.
Tak – potwierdziła nieobecnym głosem Linnet patrząc w nienaturalnie jasne niebo.
– Całe szczęście, że Miranda zdążyła stamtąd wyjść – wtrąciła się Rebeka.
Nettie i Linnet odwróciły się do niej gwałtownie
– Nic złego nie zrobiłam. – Dziesięcioletnia dziewczynka cofnęła się przed przeszywającym spojrzeniem obu kobiet
Linnet chwyciła ją za ramiona.
– Coś ty powiedziała?!
– A nie ma jej tu? – wykrztusiła Rebeka. – Widziałam ją przed chwilą w szkole.
Nettie zerwała zaciśnięte palce Linnet z ramion córki.
– Rebeko, opowiedz wszystko po kolei.
– Szłam właśnie do strumienia, gdy zobaczyłam, że Miranda wchodzi do szkoły. Drzwi były otwarte i myślałam, że panna Tyler jest w środku.
Linnet odwróciła się i zadarłszy spódnicę ruszyła biegiem w kierunku szkoły. Ludzie przestali już polewać budynek wodą, przygotowani gasić teraz padające wokół płonące polana. Jednak tylna część budynku była jeszcze cała.
Linnet biegła prosto przed siebie, nie zważając na żar.
– Linnet! – krzyknął Squire i złapał ją w pasie, próbując zatrzymać. Kopała go, wijąc się jak zwierzę.
– Na Boga! Linnet! Co ci się stało? – Nie mógł uwierzyć, że tak drobna istotka ma aż tyle siły. Trzymał ją obiema rękami w pasie, czując na nogach bolesne uderzenia obcasów. Byli zbyt blisko ognia.
– Miranda – krzyknęła do nich Nettie. – Linneit sądzi, że Miranda jest w środku. Zrozumiał i zasępił się; nawet jeśli dziecko rzeczywiście było w szkole, prawdopodobieństwo, że jeszcze żyje, było niewielkie. Cały przód budynku stał w ogniu.
– Linnet! – Chciał zwrócić na siebie jej uwagę, ale nie udało mu się. Nadal kopała go i drapała.-Linnet! Nie możesz jej uratować. Posłuchaj mnie. Jej życie jest teraz w rękach Boga.
Później mówiono, że krzyk, jaki wydała z siebie Linnet, był bardziej przejmujący niż wszystko, co do tej pory słyszano. Był to przeciągły, przeszywający dźwięk wyrażający ból, udrękę i bezradność. Przebił się przez huk ognia, nawoływania ludzi i odgłosy ciemnej, gęstej nocy. Każde żywe stworzenie, które go usłyszało, zamarło, by po chwili zadrżeć.
Nie wiadomo skąd pojawił się Devon.
– 0 co chodzi? – zapytał Squire'a.
– Miranda – odparł Squire trzymając w skrwawionych ramionach osłabłą, pozbawioną przytomności Linnet. Ruchem głowy wskazał płonącą szkołę.
Devon nie tracił ani chwili. Zdarł z siebie koszulę, zmoczył ją w wiadrze, zwinął i przyłożył do twarzy, wbiegł prosto w płomienie. Tylko Nettie zdążyła zareagować okrzykiem:
– Nie!
Ale on jej nie słyszał.
Mała leżała na podłodze z twarzą ukrytą w sukience. Przed ogniem osłaniało ją biurko. Spała podtruta dymem i żarem. Devon podniósł jej drobne ciałko i owinął swoją koszulą. Nawet się nie obudziła.
Szybko rozejrzał się po pomieszczeniu. Do tyłu, gdzie stało biurko, ogień jeszcze nie dotarł, ale mocna ściana wykluczała możliwość ucieczki. Framugi okien po obu stronach zajęły się ogniem. Zresztą otwory były i tak zbyt małe, by mógł się przez nie przecisną? z córką. Pozostawały drzwi, przez które wszedł, ale już teraz czuł na plecach pęczniejące pęcherze.
Przytulił do piersi nieprzytomne dziecko, starając się osłonić je własnym ciałem. Nabrał w płuca powietrza, przycisnął twarz do zawiniątka i pobiegł w kierunku wyjścia, czując, że mokasyny nie chronią go już przed żarem rozpalonej podłogi.
Читать дальше