– Nie, wypadło z wózka i umarło.
Catharina poczuła mdłości, szybko pochyliła się nad łóżkiem, by dokończyć ścielenie. Po chwili jednak powiedziała stanowczo:
– Nie wierzę, żeby panienka mogła to zrobić. Jestem pewna, że i tym razem przyłożyła się do tego Agneta Järncrona.
– Mnie się też tak wydaje.
Rozmowa z Catharina najwyraźniej przyniosła dziewczynce ulgę. Gdy sypialnia była już sprzątnięta, Elsbeth łaskawie pokiwała głową wścibskiej służącej. Catharina opuściła pokój przygnębiona. Zrozumiała, dlaczego najbliżsi postanowili roztoczyć nadzór nad dziewczynką w domu. Przecież ona kompletnie nie kontrolowała swego zachowania, nie pojmowała niczego. Czy byłaby w stanie zrozumieć, dlaczego rodzina wysłała ją do okropnego zakładu, w którym panowałby głód i smród, gdzie spotkałaby wyłącznie ludzi chorych psychicznie?
A dziś wieczorem Malcolm zamierza wydać na nią okrutny wyrok! Tylko po to, by Catharina mogła spokojnie żyć w Markanäs.
Serce ścisnęło jej się z bólu, dręczyły ją wyrzuty sumienia.
Wiedziała jednak, podobnie jak i Malcolm, że jeśli wyjdzie na jaw, iż to ona jest tą okropną babą z Norrland, Elsbeth znów uderzy, nie zdając sobie sprawy ze swego czynu.
Uporawszy się szybko z przedpołudniowymi obowiązkami, Catharina postanowiła wybrać się na krótki spacer. Do spotkania z Malcolmem i Joachimem na wzgórzu pozostało jeszcze kilka godzin.
Skierowała kroki do pobliskiego kościółka. Zamierzała wyjaśnić parę spraw związanych z pewną damą, której ponoć tam właśnie należało szukać.
Idąc w stronę kościoła Catharina widziała wokół ślady wichury. Na drodze leżały suche liście i gałęzie, a także słoma i deski z pozrywanych strzech okolicznych chat.
Nie było chłodno. Wiał łagodny wiosenny wietrzyk. Pomyślała o swych rodzinnych stronach. Ciekawe, czy śnieg już stopniał, czy też wciąż pokrywa ocienione zbocza. Nie tęskniła za domem, jeszcze nie. Zamierzała najpierw wyjaśnić do końca tajemnice Markanäs i znaleźć takie wyjście, które byłoby korzystne dla jego mieszkańców, także dla Elsbeth. Tylko czy dziewczynka kiedykolwiek ją zaakceptuje?
Wszystko się w Catharinie buntowało na myśl, że trzeba by tę małą umieścić w zakładzie. Ciągle nie mogła do końca uwierzyć w winę dziewczynki, mimo że fakty zdawały się na to wskazywać. Przychylała się raczej do irracjonalnej wersji, że winę za wszystko ponosi na wskroś zła Agneta Järncrona.
Ale Elsbeth może okazać się bardzo kłopotliwa, głównie z tego powodu, że tak bardzo jest zauroczona Malcolmem i myśli tylko o tym, że go kiedyś poślubi.
Zamyślona Catharina dotarła do kościółka z białego kamienia i nacisnęła klamkę drzwi wejściowych. Było otwarte, weszła więc do środka i rozejrzała się wokół. Kiedyś kościoły budowano w sąsiedztwie wielkich dworów. Jego mieszkańcy mieli zwykle własną ławkę tuż przy ołtarzu i kryptę, w której chowano zmarłych.
Jest! Catharina bez trudu odnalazła w bocznej nawie odgrodzone kratami zejście do podziemi, gdzie znajdowało się miejsce spoczynku przedstawicieli rodu Järncrona.
W pustej świątyni rozlegał się głuchy odgłos jej kroków. Catharina, ogarnięta naraz nieprzyjemnym uczuciem, zapragnęła, by prócz niej ktoś jeszcze był w kościele. Skoro jednak już znalazła się na miejscu, postanowiła wszystko dokładnie obejrzeć.
Podeszła do kraty i rozpoznawszy herb szlachecki Järncronów, pozbyła się ostatnich wątpliwości. Lekko szarpnięta kłódka dała się otworzyć bez trudu. Czy popełniam świętokradztwo, zakłócając spokój tego miejsca? pytała samą siebie. Niech się dzieje, co chce! Wchodzę.
W podziemiach zobaczyła ustawione trumny. Kiedyś zostaną tu umieszczone także szczątki Malcolma, pomyślała i odpędziła natychmiast tę przykrą myśl. Wieka trumien zdobiły podobizny zmarłych, na niektórych umieszczono czaszki, symbol ulotności ludzkiego życia. Catharina odczytywała tabliczki z imionami i datami. 1780 rok – zbyt późno, to nie może być trumna Agnety, 1701 – blisko…
Catharina zwolniła kroku, czując nagły dreszcz, i już wiedziała na pewno, że ciemna trumna jest tą, której szukała. Wzięła się w garść i podeszła bliżej. Z trudem odczytała wyryty napis: „Agneta Järncrona, 1608-1675”. A więc tutaj spoczywa ta okrutna dziedziczka.
Catharina zakryła dłonią usta, jakby chcąc powstrzymać słowa, które jej się cisnęły na usta, a potem nie bez pewnych oporów złożyła dłonie jak do modlitwy i wyszeptała:
– Kochana Agneto, błagam, okaż mi łaskę. Jeśli wszystko dobrze się ułoży i będę mogła wprowadzić się do Markanäs, chcę, byś wiedziała, że pragnę jedynie dobra i prawdy. Moim największym marzeniem jest uczynienie Malcolma szczęśliwym. Będę troszczyć się o dwór, o to, by zawsze panował tu porządek, będę czcić twą pamięć. Pozwól żyć mnie i moim bliskim w szczęściu i pokoju, a jeśli to możliwe, spraw, by mała Elsbeth odzyskała rozum.
W pośpiechu omal nie powiedziała: Amen, ale w porę uświadomiła sobie, że to nie jest modlitwa. Wyszła z krypty i uklękła przed ołtarzem, po czym używając prawie tych samych słów skierowała swe prośby do łagodnego, miłującego wszystkich ludzi Pana.
Kiedy opuściła świątynię, odurzył ją zapach wiosny.
Nadeszła pora obiadowa. Catharina czuła się trochę zakłopotana, podając do stołu. W jadalni był już Malcolm, ale nie rzucił nawet jednego spojrzenia w jej stronę. Pozwolono też zejść Elsbeth. Wyczuwało się napiętą atmosferę, tylko panna Inez rozprawiała swobodnie o zwykłych codziennych sprawach.
Pani Tamara z pobladłą twarzą odpowiadała monosylabami. Catharina domyślała się, że przejęła się tym, co poprzedniego wieczoru powiedziała jej siostra, że dłużej tak nie może trwać. Elsbeth jak zwykle była naburmuszona i okropnie grymasiła przy jedzeniu. Catharinę korciło, by nią solidnie potrząsnąć, i zdaje się, że nie ją jedną.
Ukradkiem popatrzyła na Malcolma. Te dłonie obejmowały ją i pieściły, te usta ją całowały.
Czy to możliwe? Teraz wydawał jej się taki obcy, taki nieprzystępny.
Ale przecież miał za sobą ciężkie chwile, a w perspektywie trudną rozmowę z macochą.
Wszyscy byli tacy podminowani. Właściwie Catharinie ulżyło, kiedy pani Tamara wybuchła gwałtownie:
– No nie, Karin! Trzeci raz podajesz drugie danie. O czym ty właściwie myślisz, dziewczyno?
Hmm… Gdyby wiedzieli…
Na twarzy Cathariny pojawił się pełen rozpaczy grymas. Malcolmie, prosiła w duchu, nie mów o niczym pani Tamarze! Nie chcę, by z mojej winy jej jedyne dziecko musiało opuścić ten dom.
Uczyńmy tak, jak proponowałeś. Weźmiemy cichy ślub w Sztokholmie, a ty tu wrócisz. Może kiedy urodzę dziecko, zechcesz nas zobaczyć. Ach, nie, prawda, mam uchodzić za wdowę…
Natychmiast jednak targnął nią gwałtowny żal… Nie, Malcolmie, nie mogę od ciebie odjechać. Jeszcze nie teraz, nigdy! Nic nie jest dla mnie ważniejsze, niż żeby być blisko ciebie…
Catharina i Joachim wspinali się pod górę ścieżką wijącą się stromo wśród brzóz. Co krok natykali się na powalone przez wichurę drzewa. Żal im ściskał serca, gdy patrzyli na delikatne pąki, które już nigdy nie rozwiną się w liście.
Poruszali się powoli, ponieważ chłopiec był dość słaby.
– Popatrz! – zawołał uszczęśliwiony. – Ile tu przylaszczek! Jak okiem sięgnąć rozpościera się błękitny dywan.
– Tak tu pięknie, że aż człowiekowi łzy się kręcą ze wzruszenia – odpowiedziała Catharina.
Читать дальше