— Ha, ha. Chyba złamiesz mi serce — odparowała. — I nie myśl sobie, że nie jestem dokładnie poinformowana o pożałowania godnych zakusach Babci, która pragnie zniweczyć moje plany. Wiedz, że już się nią zajęłam.
Quentin poczuł jak serce na moment przestało mu bić. Miał rację nie wysilając się na układanie planów, ponieważ wszelkie, nawet cząstkowe plany ułożone przez niego lub przez panią Tyler, zostały przewidziane i uprzedzone. Biedna pani Tyler. Czy słowa Roz oznaczały, że starsza pani została na nowo przykuta do swojego łóżka? Czy też stało się coś gorszego? Czy Roz naprawdę potrafiła zmusić biednego, zauroczonego niewolnika swej matki do popełnienia zbrodni.
— Mogłabym go zmusić do odgryzienia sobie stóp — oznajmiła Roz. — Jedyny powód, dla którego ciebie nie potraktowałam w podobny sposób, to ten, że smok nie wejdzie w ciebie, jeśli nie będziesz wolny.
— A więc bierzmy się do dzieła — powiedział Quentin.
Jakby w odpowiedzi na jego słowa, drzwi do saloniku otwarły się z hukiem, a ich skrzydła trzasnęły o ścianę. Przez chwilę Roz wyglądała na zaskoczoną i zdenerwowaną. Potem odwróciła się do niego z szerokim uśmiechem.
— Rumak może wierzgać, ale w głębi serca pragnie by go dosiąść.
— To chyba najgłupsza rzecz jaką słyszałem w swoim życiu — powiedział Quentin.
— Mów co chcesz, Quentinie. Już niedługo nie będę miała okazji cię posłuchać.
— Gdzie jest Lizzy? — spytał Quentin.
— W samochodzie. Jak tylko skończymy, uwolnię ją.
— Co będzie, jeśli się mylisz? Co będzie jeśli w tej grze stracisz wszystko?
— Wtedy i tak to, co stanie się z Lizzy, nie będzie miało większego znaczenia, prawda?
— Nie zamierzam niczego otwierać, dopóki nie będę miał pewności, że Lizzy odzyska wolność.
Roz zmieniła się w Madeleine. Była słodka i onieśmielona.
— Jeśli tego nie zrobisz, Tin, to obawiam się, że Lizzy nie będzie miała najmniejszej nawet szansy, by wydostać się na wolność. Wszyscy musimy postawić na mój sukces.
Quentin zamknął oczy, nie chcąc oglądać Madeleine.
— Trudniej pozbyć się złudzenia kiedy jestem w środku, prawda, Tin?
Odwrócił głowę.
Roz znowu przemówiła i usłyszał już jej własny głos.
— Skończmy te zabawy. Drzwi są otwarte. Nadszedł czas. Quentin otworzył oczy. Przed sobą znów miał Roz w swojej naturalnej postaci. Dała mu znak ręką, aby pierwszy wszedł do salonu.
Pokój ten nie był tak zapuszczony jak pozostałe pomieszczenia w całym domu. Żadna z szyb nie była wybita. Kurz pokrywał wszystko grubą warstwą, ale nie było żadnych pajęczyn ani najmniejszych śladów po szczurach. W saloniku panowała głęboka cisza. Widać było tylko stare ślady Quentina prowadzące do wnętrza. Szkatułka ze skarbem leżała na swoim postumencie i wydawała się emanować lekkim blaskiem. Pulsować wewnętrznym światłem.
Mike Bolt wyszedł z windy i ruszył korytarzem. Jeden z dwóch policjantów, którzy zaraz po przyjeździe pobiegli w górę schodami, właśnie wychodził z pokoju pani Tyler, zaś drugi truchtem dołączał do swego kolegi.
— Jeszcze go tu nie było.
— O ile w ogóle przyjdzie.
— W każdym razie mamy pełnić wartę przy drzwiach.
— To pogoń za duchem. Tak jak tamtej nocy. Zastanawiam się, dlaczego pozwalają kierować takimi domami siostrom-psychopatkom.
Kiedy tak narzekali, Mike przeszedł dokładnie pomiędzy nimi. W ogóle go nie zauważyli.
Przez otwarte drzwi wszedł do pokoju pani Tyler. Leżała na łóżku z otwartymi oczami. Z całych sił próbowała się podnieść, ale za każdym razem, kiedy wyginała plecy w łuk, opadała z powrotem na prześcieradło. Zaprzestała wysiłków i obróciła głowę, żeby spojrzeć na niego.
— Domyślani się, że ma nas oboje, prawda Mike? — zapytała. Podniósł pistolet, wycelował go w jej głowę i wypalił raz, drugi. Za każdym razem siła wystrzału przybliżała ją do krawędzi łóżka. Trzeci strzał. Czwarta kula zwaliła ją na ziemię. Smuga krwi na poduszce znaczyła drogę jej głowy.
Mike odwrócił się i nagle ta obecność, która cały czas trzymała go w swoim wnętrzu, sterując jego ruchami, ulotniła się. Spojrzał na pistolet. Po co trzymał go w ręce? Dlaczego znajdował się w pustej szpitalnej sali? Wyszedł przez drzwi i wyjrzał na korytarz.
Stali tam dwaj policjanci. Mike zawołał do nich.
— Gdzie jest pani Tyler? Czy ona nie powinna być w tym pokoju?
— A ty kim jesteś? Skąd się, u diabła, wziąłeś? Wychodź stamtąd!
Mike cofnął się do pokoju, gdy usłyszał jak biegną w jego stronę. Zobaczył krew na poduszce. Podszedł do łóżka i zajrzał za nie. Leżała na podłodze, martwa, z niemal całkowicie rozwaloną głową. Spojrzał na pistolet, który trzymał w ręce. Przypomniał sobie, że przed chwilą z niego strzelał.
— Pani Tyler — wyszeptał. — Słodki Boże, nie!
— Rzuć broń! Rzuć broń! Natychmiast!
Mężczyźni stojący w drzwiach trzymali w dłoniach wycelowane w niego pistolety.
— Czy ja to zrobiłem? — spytał ich.
— Rzuć broń i ręce na głowę!
Mike pochylił się jakby chciał położyć pistolet na podłodze, ale kiedy opuścił głowę, włożył lufę pistoletu do ust i rozwalił sobie tylną część czaszki, zanim policjanci zdążyli zareagować. Poleciał do tyłu na ścianę, rozrzucając szeroko ramiona. I wtedy tamci odruchowo wystrzelili, faszerując go pociskami. Ale on już ich nie czuł. Już nie żył.
Quentin stanął przed szkatułką.
— Dlaczego stoisz tak daleko ode mnie, Roz? — spytał. — Boisz się?
— Zachowuję właściwą ostrożność — odpowiedziała z uśmiechem.
— Czy nie będziesz miała nic przeciwko temu, jeśli zapytam, co takiego właściwie jest w tej skrzynce?
— Z moich lektur wynika — powiedziała Roz — że może to być serce dziecka, lub jego głowa. Założę się, że to serce. Wątpię, by moja świętej pamięci babka miała na tyle silne nerwy, żeby odciąć głowę własnemu dziecku.
— Przecież ona żyje! — zawołała Rowena.
Quentin odwrócił się, by spojrzeć na kobietę stojącą w cieniu, w najdalszym rogu pokoju. Kuliła się jakby coś ją bolało. Lub jakby chciała uniknąć bólu.
— Już nie, matko — powiedziała Roz. — Użyłam władzy, jaką miałaś nad swoim dawnym chłopakiem. Mam nadzieję, że nie miałaś nic przeciwko temu. Był z niego pierwszorzędny strzelec. Do tej roboty potrzebowałam fachowca.
— Kłamiesz — wyszeptała Rowena. — Jak mogłaś zamordować własną babcię?
— Czy sama mnie nie uczyłaś, że Babcia była wcielonym złem? Dzieciobójczynią. Ja tylko wyrównałam rachunki. Jeśli mi nie wierzysz, spytaj Quentina. On ma jej szczątki. Może ją teraz wezwać. — Roz obróciła się do niego. — Dalej, Quentinie. Wezwij ją po imieniu.
— Pani Tyler — wyszeptał Quentin.
— Mówiłam, po imieniu — powtórzyła Roz.
— Anno Laurent! — zawołał Quentin. — Anno!
Pani Tyler zjawiła się po drugiej stronie skrzynki, tak jak za pierwszym razem.
— Czy to prawda — spytał — że pani nie żyje?
— Tak — potwierdziła. — Biedny Mike. Tak się martwi o swoją rodzinę.
— No proszę, posłuchajcie jej tylko! — zawołała drwiąco Roz. — Udaje, że troszczy się o faceta, który ją zabił. On wcale jej nie obchodzi. Jej nic nie obchodzi. Oprócz tego, że przegrała! Nigdy nie wiedziała, że walczy przeciwko mnie.
Pani Tyler odwróciła głowę i spojrzała na nią beznamiętnym wzrokiem. Nawet jeśli była zaskoczona, Quentin nie był w stanie tego zauważyć. Ale w końcu, cóż może zaskoczyć umarłego?
Читать дальше