— Bardzo miło z waszej strony. W takim razie proszę bez kofeiny. Albo czekoladę.
— Mam to i to — oświadczyła Leda.
— W takim razie czekoladę.
Podała gorącą czekoladę dla całej trójki, a potem wyjęła z lodówki pudełko z resztką lodów waniliowych. Każde z nich wrzuciło sobie gałkę lodów do gorącej czekolady, a potem wszyscy troje brali do ust łyżeczki na których gorący, czekoladowy płyn z wolna rozpuszczał lodowato zimną, białą masę. Delektując się tymi pysznościami Quentin rozglądał się po kuchni, w której królowały łabędzie we wszelkiej postaci. Łabędzie z wikliny, z porcelany, z materiału, z drewna. Malowane na dzbankach, drukowane na oprawionych reprodukcjach, wyszywane na serwetkach, a nawet tworzące deseń na tapecie.
— Leda i łabędź — odezwał się Quentin. — Domyślam się, że ten łabędź to ty, Mike?
— Bóg, który przybywa w przebraniu i uwodzi piękną bogdankę — potwierdził Bolt. — Zeus. Pan błyskawicy i grzmotu.
— Uwaga — ostrzegł Quentin. — Hera może być zazdrosna.
— Tyle, że nie ma żadnej Hery — powiedział Bolt. — Kobieta, która wstaje nocą do moich dzieci, jest dla mnie jedyną kobietą na świecie.
Żona posłała mu uśmiech, który na jej zmęczonej twarzy wydał się blady, ale mimo wszystko promieniujący zadowoleniem z tego, co powiedział Mike.
— Widzisz pan, jakiego mam w domu romantyka — wskazała na męża. — Myślę, że łabędź, który byłby w stanie mnie podnieść, nie zdołałby polecieć. Na całym bożym świecie nie ma tak wielkiego łabędzia.
Żona Bolta umyślnie nadawała swoim słowom przesadnie mocny akcent z Bronxu, nieśmiało odrzucając mężowskie hołdy. Słodka, dobra kobietka. Widać było, że Bolt naprawdę ją kocha. Szkoda, że został zauroczony przez wiedźmę, której córka miała kontrolę nad nią samą i nad mężczyzną, jakim przypadkiem zdołała zawładnąć. Gdyby Rowena tego zapragnęła, Mike zostawiłby Ledę nawet się nie oglądając. Ale w pełni zdawałby sobie sprawę ze swego postępku. Czy byłby w stanie to przeżyć? Roz to nie obchodziło. A Rowenę?
Wypili czekoladę. Quentin nie chciał mówić o swoich planach. Nie miał bowiem żadnych planów. Nie było go stać na planowanie. Nie wiedział nawet czy ma jechać do domu spokojnej starości, czy może czekać na Roz?
Leda wymyła kubki i poszła z powrotem do łóżka. Bolt pokazał Quentinowi swój pokój. Nie było tam kanapy, ale ładnie zaścielony, rozkładany tapczan. Telewizor z pilotem.
— Nie jest to Ritz — stwierdził krytycznie Bolt.
— Ale Motel Six bije na głowę — powiedział Quentin.
— A więc dobrej nocy. Myślę, że nie będziesz potrzebował budzika. Drzwi będą zamknięte, ale przypuszczam, że delikatne stąpanie dziecięcych stopek zabrzmi w twoich uszach jak początek drugiej wojny światowej.
— Mnie to nie przeszkadza.
Bolt odwrócił się żeby wyjść z pokoju.
— Mike. Czy będzie to strata czasu, jeśli poproszę cię o pożyczenie mi broni?
— Nie potrzebujesz broni. Broń może wypalić i zrobić krzywdę innym ludziom.
— Wiesz przeciwko komu walczę.
— Nie da się ustrzelić kobiety, która nie zostawia śladów, Quentinie.
— Te, z którymi mam się spotkać, zostawiają ślady.
— Czy kiedykolwiek strzelałeś z broni? — spytał Bolt.
— Obiecuje ci, że nie użyję jej przeciwko innym ludziom.
— Cóż może powstrzymać ich od zabrania go tobie i ustrzelenia cię?
— Muszę coś mieć ze sobą, Mike.
— Załatwię ci jakiś sprzęt do samoobrony. Ale nawet nie myśl o ostrym strzelaniu. Kiedy trzeba będzie strzelać, ja się tym zajmę.
— Planujesz tam przyjść?
— Nie mógłbym sobie tego darować.
— Ale czy będziesz wtedy wolnym człowiekiem, Mike?
— Co chcesz przez to powiedzieć?
— Rowena rzuciła na ciebie urok i ma cię pod kontrolą, Mike. Tak mówi jej matka.
— Jej matka kłamie — powiedział Bolt wesoło. — Mam wobec niej wielki dług wdzięczności, ale kiedy opowiada takie rzeczy o Rowenie, musisz brać poprawkę, kto to mówi.
Nie było sensu się z nim spierać. Być może obecność Mike’a okaże się pożyteczna, a może wręcz przeciwnie. Ale ponieważ Quentin z góry odrzucał wszelkie plany, decydując się na pełną improwizację, nie starał się rozstrzygnąć tej kwestii.
— Nie łam się, Quentin. Pomyśl tylko — zostałeś uwiedziony przez sukuba, ale teraz weźmiesz udział w rozprawie pomiędzy wiedźmami a prawdziwymi macho.
— A więc zaliczasz mnie do macho? To niezwykle miłe z twoje strony — powiedział Quentin.
— Miałem na myśli… dobrych kumpli — zaśmiał się Bolt.
— Ach, więc nie chodziło o twardzieli, ale o kumpli. — Quentin położył dłoń na sercu — Doprawdy, jestem szczerze wzruszony.
Bolt pokręcił głową.
— Pamiętaj, że jeśli któryś z nas miałby zginąć jutro w tamtym domu, mam nadzieję, że będziesz to właśnie ty.
— Jestem pewien, że Leda nie wyobraża sobie innego rozwiązania — powiedział Quentin.
Bolt zamknął za sobą drzwi, wychodząc z pokoju. Quentin rozebrał się i kiedy wpełznął na skrzypiący i zapadający się tapczan, o materacu grubości kartki papieru, wiedział, że będzie to najgorsza noc w jego życiu. Po trzech minutach zapadł w sen.
Rankiem Quentin ubrał się i poczłapał do kuchni, gdzie Leda smażyła naleśniki i z głośnym plaśnięciem zrzucała je po jednym na talerze dzieciaków.
— Nie chcesz pójść do łazienki przed śniadaniem? — spytała.
— Jeśli naleśniki już są gotowe — powiedział — to nie mam zamiaru marnować czasu w łazience i pozwolić, żeby ci faceci wszystko mi zjedli.
Dzieciaki wybuchnęły śmiechem, Leda przedstawiła ich sobie, po czym razem zasiedli do śniadania. Dopiero wtedy, gdy małe brzdące wybiegły z domu do szkoły, Quentin zdał sobie sprawę, że jeszcze nie widział Bolta. Jak mógł go nie zauważyć? To niewiarygodne, że nie zauważył.
Roz, co ty robisz?
— Gdzie Mike? — spytał, ze strachem oczekując odpowiedzi.
— Miał coś do zrobienia, więc wybiegł z samego rana. Kazał mi powiedzieć, że to jedna z owych robótek, którymi musi się babrać każdy, kto tyra na etacie. Miałam ci także wręczyć to — podała mu małą puszeczkę aerozolu. Nie było na niej żadnych fabrycznych napisów, prócz przylepionej etykietki z nazwą: “MixPolDep”. — To mocna rzecz, żadna tam pieprzówka. Prawdziwy gaz łzawiący. Mówił, żebyś nie używał tego na dworze, bo wiatr może dmuchnąć ci prosto w twarz, a kiedy będziesz używał w pomieszczeniu, twoja ręka powinna być nie dalej jak trzydzieści centymetrów od twarzy przeciwnika.
— On naprawdę myśli, że ja mam dwie lewe ręce, prawda?
— Nic o tym nie wiem — powiedziała Leda — ale to samo mówi nowym policjantom, którzy zaczynają z nim pracę.
— Jakoś to przeżyję — powiedział Quentin. — Dzięki za śniadanie. Od tygodnia nie miałem w ustach nic lepszego.
Mówił prawdę. To, co myślał, że jadł w domu Laurentów smakowało lepiej, ale trudno powiedzieć, że miał wtedy cokolwiek w ustach.
— Czy mam poczekać aż wróci? — spytał Quentin.
— Powiedział, żebyś robił co chcesz. Jeśli nie będziesz czekał na posterunku, pojedzie od razu do tamtego domu. Mówił, żebyś nie zaczynał bez niego.
— W porządku — powiedział Quentin.
Nagle poczuł gwałtowne ukłucie strachu. Pomyślał, że nie powinien był spuszczać Bolta z oczu. Muszę go poszukać. Ale Mike wyprzedził mnie już co najmniej o godzinę. Muszę zadzwonić do Sally i ostrzec ją, że Bolt wyrwał się spod mojej opieki.
Читать дальше