Peyser wydawał się nieświadomy ich obecności. Wpatrując się w dłonie skomlał przerażony.
Naraz te ręce zaczęły zmieniać się.
– Patrzcie – krzyknął Loman.
Nigdy nie obserwował transformacji. Był zaciekawiony, zdumiony i wystraszony zarazem. Szpony zanikały. Ciało zaś teraz giętkie jak ciepły wosk pęczniało, wybrzuszało się i pulsowało, nie w rytm przepływającej w arteriach krwi, ale dziwacznie, wręcz obscenicznie.
Przybierało nową formę niczym pod ręką niewidzialnego rzeźbiarza. Loman słyszał jak kości trzeszczą i rozłupują się, jakby je łamano i składano od nowa. Ciało roztapiało się i tężało, z przyprawiającym o mdłości bulgotem. Dłonie stały się niemal normalne. Po chwili nadgarstki i przedramiona zaczęły nabierać trochę ciała, również twarz Mike’a łagodniała. Najwyraźniej ludzki duch chciał odpędzić dziką istotę. Wydawało się, że ten biedak w postaci bestii był jedynie odbiciem w tafli wody, z której właśnie wyłania się normalny człowiek.
Loman nie był naukowcem ani geniuszem mikrotechnologii, a tylko policjantem ze średnim wykształceniem, lecz wiedział, że tak głęboka i szybka transformacja to coś więcej niż udoskonalony metabolizm Nowych Ludzi. Bez względu na to, jak dużo hormonów, enzymów i innych biologicznych substancji ciało Peysera wytwarzało na zawołanie, kości i tkanki nie mogły przybrać nowego kształtu w tak krótkim czasie. Owszem, w kilka dni czy tygodni, ale nie w parę sekund. Z pewnością było to niemożliwe, a jednak działo się. A zatem Mike posiadał jakąś tajemną i przerażającą moc.
Wtem transformacja ustała. Loman widział, że Peyser za wszelką cenę chce wrócić do ludzkiej postaci, zaciskając już w połowie człowiecze, jednak wciąż wilcze szczęki i zgrzytając zębami, z wyrazem desperacji i żelaznej determinacji w swych dziwnych oczach, ale na próżno. Wydawało się, że lada moment przekroczy granicę, za którą reszta metamorfozy dokonałaby się niemal automatycznie, z łatwością, z jaką strumień spływa ze zbocza. Ale zabrakło mu siły.
Penniworth westchnął ciężko, jakby podzielał rozpacz Mike’a. Po twarzy spływały mu strużki potu.
Spojrzawszy na zastępcę Loman uświadomił sobie, że on też jest zlany potem. W domu co prawda było ciepło, gdyż grzał piecyk olejowy, ale ich oblał zimny pot strachu, i jeszcze coś. Watkins czuł również ucisk w klatce piersiowej i zgrubienie w gardle, utrudniające przełykanie. Oddychał gwałtownie, jakby wbiegł na schody liczące setki stopni.
Z przenikliwym, pełnym udręczenia krzykiem Peyser znów ulegał regresji. Z trzaskiem zmieniających kształt kości i bulgotem rozdzieranego i zrastającego się ciała, rodziła się dzika istota, przypominająca diabelską bestię, potwora obdarzonego niezwykłą mocą oraz swoistym, dziwnym i strasznym pięknem.
Milczeli.
Peyser skulił się na podłodze.
W końcu odezwał się Sholnick:
– Mój Boże, on jest uwięziony.
Choć ten przypadek wskazywał zapewne na jakiś błąd w programie Przemiany, Loman podejrzewał, że Mike nie wykorzystuje całej mocy, aby powrócić do ludzkiej postaci, że mógłby stać się znowu człowiekiem, gdyby tego naprawdę chciał. Po prostu uznał stan regresywny za bardziej podniecający i satysfakcjonujący niż życie ludzkie.
Peyser uniósł głowę i spojrzał kolejno na przybyłych. Rozpacz i przestrach już zniknęły z jego oczu. Wykrzywiając pysk jakby w uśmiechu, znów stawał się bestią.
– … polować, polować, ścigać, polować, zabijać, krew, krew, potrzebować, potrzebować.
– Jak, u diabła, wziąć go żywcem? – odezwał się Penniworth dziwnie grubym i bełkotliwym głosem.
Mike podrapał się po genitaliach, lekko i jakby od niechcenia, spojrzał ponownie na Lomana, a potem w ciemność za oknami.
– Czuję… – Sholnick nie dokończył zdania.
Penniworth także nie potrafił wysłowić się.
– Jeśli… no, mogliśmy…
Loman czuł coraz większy ucisk w klatce piersiowej. Miał ściśnięte gardło i wciąż pocił się.
Peyser miękko, płaczliwie krzyknął ze zwierzęcym wyzwaniem rzuconym nocy, potęgą oraz wiarą we własną moc i spryt. To łkanie na pozór nieprzyjemne i chrapliwe w czterech ścianach sypialni wzbudziło w Lomanie tę samą niewypowiedzianą nostalgię, jak przed domem Fosterów, gdy słyszał regresywnych nawołujących się daleko w ciemności. Usiłował oprzeć się temu strasznemu impulsowi, zaciskając zęby aż do bólu szczęk.
Peyser ponownie wrzeszczał:
– biec, polować, wolny, wolny, potrzebować…
Watkins uświadomił sobie, że opuścił strzelbę kierując lufę – w podłogę, zamiast w Peysera.
– … biegać, wolny, wolny… potrzebować…
Za plecami Lomana rozległ się przerażający, orgiastyczny krzyk wyzwolenia. Odwróciwszy się zauważył, że Sholnick rzucił broń. Na jego dłoniach i twarzy pojawiły się nieznaczne zmiany. Ściągnął czarną watowaną kurtkę od munduru i rozdarł koszulę. Kości policzkowe i szczęka zaczęły wysuwać się do przodu. Najwyraźniej pragnął dołączyć do Mike’a.
Harry Talbot skończył opowieść o Zjawach. Sam przesunął teleskop, nastawiając ostrość na pustą posesję za domem Callana, gdzie grasowały Zjawy.
Właściwie nie wiedział, czego szuka… Przecież nie wrócą akurat teraz, by dokładnie je obejrzał. Toteż nie znalazł ich w zaciemnionych miejscach, w trawie czy zaroślach, gdzie czaiły się jeszcze kilka godzin temu. Raczej próbował sobie wyobrazić te stwory w prawdziwym świecie, umiejscowić je w pustej posesji, a tym samym uczynić bardziej konkretnymi, by wreszcie pojąć, czym były.
Siedzieli w ciemnym pokoju, jakby przy wygasłym ognisku słuchali legend o duchach. Harry miał w zanadrzu jeszcze jedną historię. Opowiedział im, jak gliniarze wnieśli bezwładną Ellę Simpson do sypialni, gdzie wstrzyknięto jej potężną dawkę jakiegoś złotego płynu.
Sam, według wskazówek Harry’ego, skierował teleskop na dom Simpsonów po drugiej stronie Conquistador na północ od cmentarza katolickiego. Było tam ciemno i pusto. Tessa leżała na łóżku, wciąż trzymając na kolanach łeb psa.
– To wszystko łączy się w logiczną całość: „przypadkowe” zgony, przemoc na Elli Simpson i… Zjawy – powiedziała.
– Tak – zgodził się Sam – a kluczem jest New Wave Microtechnology.
Zrelacjonował swoje odkrycia z wozu policyjnego za budynkiem władz miejskich.
– Księżycowy Jastrząb? – zastanawiała się Tessa. – Konwersja? Co oni, na Boga, robią z ludźmi?
– Nie wiem.
– Może stąd pochodzą… Zjawy?
– Nie sądzę. Już prawie dwa tysiące mieszkańców poddano temu procesowi, cokolwiek to u licha jest, więc miasto roiłoby się od Zjaw jak zoo w Strefie Mroku.
– Dwa tysiące – powiedział Harry – to dwie trzecie ludzi…
– A pozostałych czeka to przed północą, za niespełna dwadzieścia jeden godzin – dodał Sam.
– W tym i ja? – spytał Harry.
– Tak. Sprawdziłem cię na listach. Jesteś wyznaczony do konwersji w ostatnim etapie, czyli jutro między osiemnastą a północą. Mamy więc około piętnastu godzin, zanim przyjdą po ciebie.
– Nonsens – powiedziała Tessa.
– Tak – zgodził się Sam – kompletna bzdura.
– Niemożliwe – potwierdził Harry – wobec tego, dlaczego jeżą mi się włosy na głowie?
Ten pocisk musiał rozszarpać serce. Ciało uniosło się z podłogi, gdy przeszywała je kula. Monstrualna twarz Mike’a wykrzywiła się, po czym zamarła z szeroko otwartymi i pozbawionymi wyrazu oczyma. Wargi odsłaniały ogromne kły.
Читать дальше