Chłopak chwycił go.
Odepchnął syna łagodnie i kontynuował zajęcie.
Scott uderzył go.
Nie zareagował, tylko spojrzał na syna.
Jego twarz pałała czerwienią, nozdrza rozdymały się i w oczach czaiła się wściekłość.
Uśmiechając się, Sam objął go w niedźwiedzim uścisku.
Z początku Scott najwyraźniej nie zrozumiał, co się dzieje. Pomyślał, że ojciec chce go ukarać, więc próbował oswobodzić się. Ale nagle zaświtało mu – Widział, że stary przytula go, na Boga, i to na oczach obcych ludzi. Gdy dotarło to do niego, naprawdę zaczął walczyć, wykręcał się i rzucał, zdesperowany, by uciec, ponieważ to wszystko burzyło jego wiarę w istnienie świata pozbawionego miłości, zwłaszcza teraz, gdy zaczął już odpłacać ojcu pięknym za nadobne.
Na tym polegał problem, tak, do diabła. Sam wreszcie zrozumiał. To był powód wyobcowania Scotta. Strach, że odwzajemni miłość i zostanie odtrącony… albo nie podoła uczuciu.
Przez chwilę chłopiec odwzajemnił czułość ojca i objął go mocniej, jakby prawdziwy Scott, dzieciak ukryty pod pancerzem buntu i cynizmu, wyjrzał na światło dzienne i uśmiechnął się. Przetrwało w nim coś dobrego i czystego, co mogło go uratować.
Ale wówczas chłopiec zaczął przeklinać ojca jeszcze bardziej wulgarnie niż poprzednio. Sam tylko objął go mocniej i mówił, jak strasznie, rozpaczliwie go kocha. Powiedział to inaczej niż wtedy, gdy zadzwonił z Moonlight Cove w poniedziałkowy wieczór. Bez tej rezerwy wywołanej bezradnością, ponieważ nie odczuwał już jej. Tym razem głos załamał się z emocji, uparcie powtarzał, że kocha go, domagając się, by ta miłość została usłyszana.
Rozpłakali się obydwaj, ale Sam nie sądził, że z tego samego powodu. Chłopiec, mimo osłabienia, wciąż próbował uwolnić się, więc przytulił go mocniej i powiedział:
– Słuchaj, dzieciaku, prędzej czy później zaczniesz się o mnie troszczyć. O, tak. I będziesz wiedział, że ja dbam o ciebie, wtedy pomyślisz nie tylko o mnie, nie, przekonasz się, że potrafisz troszczyć się o całą masę ludzi, i że to jest wspaniałe. Pokochasz tę kobietę, która stoi w drzwiach, i zatroszczysz się o tę małą dziewczynkę jak o własną siostrę, nauczysz się tego, musisz wyrzucić z siebie tę przeklętą maszynę i nauczyć się, jak kochać i być kochanym. Odwiedzi nas facet na wózku inwalidzkim, który na przekór wszystkiemu wierzy, że życie jest warte zachodu. Może zostanie z nami jakiś czas, zorientuje się, jak mu się tu podoba i może on pokaże ci to, czego ja nie potrafiłem: że życie jest dobre i wspaniałe. I ten facet ma psa, i to jakiego psa, a ty pokochasz to psisko od razu. – Sam roześmiał się i przycisnął Scotta mocniej. – Nie możesz powiedzieć do psa: „zejdź mi z oczu” i oczekiwać, że posłucha albo przejmie się tym. Po prostu zostanie na miejscu i zniewoli cię do miłości. Ale potem pokochasz mnie, ponieważ ja właśnie stanę się takim wiernym, uśmiechniętym psem, kręcącym się tu i tam, zawsze przy boku, nieczułym na zniewagi starym psem.
Scott przestał się szamotać prawdopodobnie z wyczerpania. Sam był pewien, że tak naprawdę nie przebił się przez gniew chłopca. Jedynie zarysował nieznacznie jego pancerz. Kiedyś zło zdominowało ich życie; rezygnacja i rozpacz, które przekazał chłopcu. Czeka go bardzo ciężkie zadanie. Mieli przed sobą długą drogę, miesiące, może nawet lata szamotaniny, mnóstwo przytulania i powstrzymywania niechęci.
Ponad ramieniem syna Sam zobaczył, że Tessa i Chrissie weszły do pokoju. One również płakały. Zrozumiały, że walka o Scotta dopiero zaczęła się.
Nie, już zaczęła się. I to było wspaniałe. Już.
***