Ktoś krzyknął za plecami Watkinsa.
Ujrzał, jak istota będąca kiedyś Sholnickiem zmierza do niego. Wystrzelił trzeci pocisk, a potem czwarty, trafiając w klatkę piersiową i żołądek.
Policjant zwalił się na podłogę i zaczął pełznąć do hallu.
Neil Penniworth leżał zwinięty w kłębek przy łóżku.
Zawodził, ale nie o żądzy krwi czy wolności; raz za razem wypowiadał imię matki, jakby chciał uchronić się przed złem, które miało nim zawładnąć.
Serce Lomana waliło, aż wydawało mu się, że ktoś uderza w bębny w innym pokoju. Jak przez mgłę docierało do niego, że całe ciało pulsuje i w takt tych uderzeń dokonuje się w nim nieznaczna, ale okropna zmiana.
Ruszył za Sholnickiem i przycisnął mu lufę do pleców na wysokości serca. Pociągnął za spust. Sholnick przeraźliwie wrzasnął czując dotyk karabinu, ale nie zdołał przekręcić się i odepchnąć broni. Zamilkł na zawsze.
W pokoju parowała krew, a jej słodka woń zastąpiła uwodzicielskie zawodzenie Mike’a, popychając Lomana do regresji.
Oparł się o komodę i zacisnąwszy powieki próbował zapanować nad sobą. Mocno przywarł do strzelby dłońmi, nie po to, by w razie potrzeby obronić się, gdyż nie miał już naboi. Po prostu broń była narzędziem, wytworem cywilizacji, przypomnieniem, że on wciąż jest człowiekiem, i nie wolno mu ulec pokusie odrzucenia wszystkich narzędzi i wiedzy w zamian za najbardziej pierwotne przyjemności i rozkosze, jakie odczuwa bestia. Ale zapach krwi tak nęcił i wabił…
Rozpaczliwie przypominał sobie, jak bardzo niegdyś kochał Grace. Ale teraz nie czuł miłości, tak jak wszyscy Nowi Ludzie, więc myśli o żonie nie mogły go uratować. Wspomniał niedawną, zwierzęcą kopulację. Tak naprawdę żona była dla niego po prostu samicą i to wspomnienie tylko podnieciło go, wzmagając regresję.
Wydawało mu się, że znajduje się w jakiejś kipieli i pomyślał, że tak zapewne czuł się nowo narodzony wilkołak, gdy patrzył nocą w niebo i widział się nad horyzontem księżyc w pełni. W jego wnętrzu wrzało:
…krew…
…wolność…
– nie. Umysł, wiedza
…polować…
…zabijać…
– nie. Odkrywać, poznawać
…żreć…
…biec…
…kopulować…
…zabijać…
– nie, nie! Muzyka, sztuka, język
Podniecał się coraz bardziej.
Nie mogąc oprzeć się dzikiej sile pomyślał o synu. Musi trwać przy człowieczeństwie, choćby ze względu na Denny’ego. Próbował wskrzesić w sobie ojcowską miłość, by wreszcie ją wykrzyczeć, ale pozostało jedynie wrażenie tego uczucia, głęboko ukryte w zakamarkach umysłu. Zdolność do miłości opuściła go tak samo, jak materia opuściła centrum istnienia, gdy Wielki Wybuch stworzył wszechświat. Miłość do Denny’ego była tak odległa w czasie i przestrzeni, że przypominała gwiazdkę gdzieś na krańcach wszechświata. Jednak nawet dla tak nikłego uczucia warto zachować siebie jako człowieka, człowieka przede wszystkim i zawsze człowieka, nie przemieniać się w istotę, która biegała na czworakach albo wlokła kłykcie po ziemi, ale człowieka, człowieka.
Jego ogłuszający oddech uspokoił się nieco i rozszalałe tętno spadło może do stu dwudziestu uderzeń na minutę. Oprzytomniał, choć nie do końca, ponieważ zapach krwi wciąż wabił jak dobre perfumy, od których trudno uciec.
Odepchnął się od komody i chwiejnym krokiem podszedł do Penniwortha, który wciąż leżał skulony na podłodze, ze śladami zwierzęcia na dłoniach i twarzy, ale nie stracił zupełnie ludzkiego wyglądu. Imię matki widać poskutkowało, podobnie jak kruche wspomnienie miłości do syna w przypadku Lomana.
Wypuściwszy ze skurczonej dłoni broń, chwycił go za ramię.
– Dalej chłopcze, wynośmy się stąd, wydostańmy się z tego smrodu.
Penniworth zrozumiał i z wysiłkiem podniósł się na nogi. Wsparty o Watkinsa pozwolił wyprowadzić się na korytarz, a następnie do salonu. W pokoju zostali dwaj regresywni.
Odór moczu przytłaczał woń krwi wydostającą się z sypialni. Teraz to nie był odrażający zapach, jak im się poprzednio wydawało, ale cierpki i orzeźwiający.
Loman posadził Penniwortha na fotelu, jedynym całym meblu w pomieszczeniu.
– Dobrze się czujesz?
Penniworth podniósł głowę i przytaknął z wahaniem. Wszystkie ślady zwierzęcia zniknęły z jego dłoni i twarzy, choć dziwnie bryłowate ciało wciąż przekształcało się. Twarz wyglądała jak spuchnięta od uczulenia. Duże, czerwone zgrubienia biegły od czoła aż do brody i uszu, a obok widniały ukośne krwawe pręgi. W miarę jak Loman patrzył na niego objawy te zanikały i Neil stawał się normalnym człowiekiem, przynajmniej z wyglądu.
– Jesteś pewny? – spytał Loman.
– Tak.
– Zostań tutaj.
– Dobrze.
Watkins wyszedł na korytarz i otworzył drzwi wejściowe. Policjant dyżurujący na zewnątrz był tak spięty z powodu strzelaniny i krzyków dochodzących z domu, że niemal wystrzelił do szefa.
– Co jest, do cholery?
– Połącz mnie przez komputer z Shaddackiem. Natychmiast musimy spotkać się.
Sam zaciągnął ciężkie, niebieskie zasłony, a Harry zapalił nocną lampkę. Nawet to słabe i przyciemnione światło zakłuło zmordowaną Tessę w oczy.
Właściwie dopiero teraz zobaczyła skromnie umeblowany pokój. Stały tu: fotel, wysoki stół, teleskop, czarna komoda, dwa identyczne stoliki nocne, mała lodówka w rogu oraz szpitalne łóżko o regulowanej wysokości i królewskich rozmiarach. Bez narzuty, ale z mnóstwem poduszek i pościelą niemal we wszystkich kolorach tęczy, tak pstrokatą jak gigantyczne płótno malowane przez oszalałego i nieczułego na barwy abstrakcjonistę.
Harry, zauważywszy zdumienie Tessy i Sama na widok łóżka, powiedział:
– Słuchajcie, to cała historia. Wyjaśnię wam od początku. Moja gospodyni, pani Hunsbok, wpada raz na tydzień i robi dla mnie większość zakupów. A Moose’a wysyłam codziennie po drobne sprawunki i gazetę. Nosi na grzbiecie… coś w rodzaju juków. Wkładam do toreb kartkę z pieniędzmi i pies biegnie do osiedlowego sklepiku. Nigdy nie pójdzie gdzie indziej, nawet nie pogoni kota, gdy ma na sobie te torby, chyba że jest ze mną. Właściciel sklepu. Jimmy Ramis, zna mnie bardzo dobrze. Czyta listę zakupów, ładuje do pojemników mleko w kartonie, batony czekoladowe, czy co tam potrzebuję, i resztę pieniędzy, a Moose posłusznie wszystko przynosi. To świetnie wyszkolony pies, mogę na nim polegać.
Pies podniósł łeb z kolan Tessy, sapnął i odsłonił zęby, jakby przyjął pochwałę do wiadomości.
– Pewnego dnia wrócił z kilkoma sprawunkami, po które go posłałem, i z tym kompletem pościelowym. Dzwonię więc do sklepu i, rozumiecie, pytam, co to jest, a Jimmy mówi, że nie ma pojęcia i nigdy nie widział na oczy żadnych poszewek. Ale jego ojciec ma przy szosie sklepik z tanimi towarami. Skupuje niechodliwe artykuły za grosze i handluje nimi. Myślę sobie, że tej pościeli nikt nie kupiłby nawet w jego sklepie, a Jim na pewno ją zobaczył, choć wyglądała groteskowo, i wpadł na pomysł, żeby mi zrobić kawał.
Ale przez telefon powiada: – Harry, naprawdę nic nie wiem o tej pościeli.
Więc ja na to: – Chcesz mi wmówić, że to Moose kupił z własnej woli za swoje pieniądze?
A Jimmy: – No, niezupełnie, myślę, że gdzieś zwędził.
Ja: – I osobiście zapakował do toreb?
A Jimmy odpowiada: – Nie wiem, Harry, ale to cholernie cwany pies, choć nie wydaje się, żeby miał dobry gust.
Читать дальше