Chciał wierzyć, że w rzeczywistości już normalnie wygląda, a uczucie zamknięcia w odmienionej postaci jest czystą halucynacją. Rozpaczliwie pragnął w to uwierzyć, choć nie mógł wyprostować się, miał szponiaste łapy, dziwacznie osadzoną głowę na karku i przedziwnie złączone plecy z biodrami. Musiał wierzyć.
Zapal światło – powiedział sobie.
Nie był w stanie tego zrobić.
Zapal światło.
Bał się.
Musiał spojrzeć na siebie w świetle.
Ciągle trzymał się kurczowo umywalki.
Zapal światło.
Zamiast tego, przesunął się do lustra i wpatrywał się intensywnie w niewyraźne odbicie. Widział bursztynowy blask dziwnych oczu.
Zapal światło.
Jęknął ze strachu. Potwornie cierpiał.
Shaddack, pomyślał nagle. Musi powiedzieć Shaddackowi, on wie co robić. Shaddack był największą, może jedyną nadzieją.
Puścił umywalkę i na czworakach pobiegł prosto do telefonu stojącego na nocnym stoliku w sypialni. Cały czas to skomląc, to charcząc powtarzał jego nazwisko niczym magiczne zaklęcie: Shaddack, Shaddack, Shaddack, Shaddack…
Tessa Lockland schroniła się w czynnej całą dobę, samoobsługowej pralni niedaleko Ocean Avenue. Chciała być w oświetlonym pomieszczeniu. W samotności siedziała na porysowanym plastikowym krześle, wpatrując się w rząd suszarek do bielizny, jakby natchnienie miało na nią spłynąć z jakiegoś kosmicznego źródła, a sygnały przekazywano właśnie przez te szklane okrągłe drzwiczki. Jako dokumentalistka umiała wiązać drobne nawet fakty w logiczną całość, bez trudu więc dostrzegła relacje między ciemnością, śmiercią i nieznanymi siłami w tym niespokojnym mieście. To niesamowite stwory z motelu z pewnością krzyczały wcześniej na plaży i bez wątpienia zabiły jej siostrę, kimkolwiek u diabła były, co poniekąd wyjaśniało naciski władz na Marion, by zgodziła się na kremację ciała Janice. Wcale nie dlatego, że szczątki rozkładały się, czy też na wpół zeżarły je ryby, po prostu dzięki temu uniknięto pytań, które z pewnością padłyby w trakcie obiektywnej sekcji koszmarnie poszarpanych i poranionych zwłok.
Zauważyła także ślady korupcji władz Moonlight Cove. Zbyt wiele wystaw sklepowych świeciło pustkami, a interesy kulały, co było niezrozumiałe w miejscowości, gdzie nie notowano bezrobocia. Zauważyła również, że ludzie na ulicy są jacyś poważni, zdeterminowani i śpieszą się gdzieś, co wydawało się dziwne w pogodnym nadmorskim miasteczku, do którego nie docierały wielkomiejski zgiełk i problemy.
Nie rozumiała jednak, dlaczego policja zataiła prawdę o zabójstwie Janice, dlaczego miasto, mimo prosperity, wyglądało jak pogrążone w ekonomicznym kryzysie i czym, na litość boską, były te stwory z motelu.
Siedziała roztrzęsiona w blasku jarzeniówek, w smrodzie detergentów i niedopałków po papierosach zastanawiając się, co robić dalej. Bała się już odgrywać rolę samotnego detektywa. Potrzebowała wsparcia władz okręgu albo stanowych.
Przede wszystkim jednak musiała wydostać się żywa z Moonlight Cove.
Nie chciała wracać po samochód do Cove Lodge. Te… istoty pewnie wciąż tam grasowały albo obserwowały motel, ukryte wśród gęstych krzewów i drzew. Moonlight Cove zbudowano dosłownie w środku nadmorskiego lasu, podobnie jak Carmel, położone dalej na wybrzeżu kalifornijskim. Tessa kochała Carmel za wspaniałe połączenie dzieł ludzi i przyrody. Natomiast w Moonlight Cove jakby zatracono uroki natury. Tu pod cienkim płaszczykiem cywilizacji kryło się coś dzikiego, pierwotnego. Drzewa, ciemne ulice były siedliskiem nieznanego i śmierci, a nie piękna. Uznałaby Moonlight Cove za miejsce o wiele przyjemniejsze, gdyby aleje, trawniki i parki oświetlało równie dużo lamp, jak pralnię, w której schroniła się.
Może w motelu już pojawiła się policja, zaalarmowana krzykami i zamieszaniem, ale i tak nie czułaby się tam bezpieczniej. Policjanci pewnie przesłuchiwaliby ją w sprawie morderstw innych gości. Zorientowaliby się, że jest siostrą Janice i interesuje się jej tajemniczą śmiercią. Jeśli uczestniczyli w spisku, mającym na celu ukrycie prawdy, bez wahania zabiliby ją.
Musiała zapomnieć o samochodzie.
Niech to diabli, nie ruszy się stąd w nocy. Może nawet złapałaby jakąś okazję, zatrzymałaby jakiegoś uczciwego kierowcę ciężarówki, a nie zmotoryzowanego psychopatę, ale czy dotarłaby do autostrady w ciemnościach przez opustoszałe przedmieścia, gdzie ryzyko spotkania tych tajemniczych bestii, które wyważyły drzwi do jej pokoju, było z pewnością większe?
Zjawy ścigały ją także w uczęszczanych i oświetlonych miejscach, więc nie miała żadnych złudzeń, że jest bezpieczniejsza w tej samoobsługowej pralni niż w środku lasu. W obliczu prymitywnego okrucieństwa nigdzie nie było bezpiecznie, nawet na stopniach kościoła, o czym przekonała się w Irlandii Północnej.
Pomimo to lepiej pozostać bliżej światła i unikać ciemności. Przekroczyła niewidzialną granicę pomiędzy dobrze znaną rzeczywistością a innym, wrogim światem. W Świetlistej Strefie czuła się jednak spokojniejsza i mniej zagrożona niż w ciemnościach.
Postanowiła więc w pralni czekać na poranek. W świetle dnia zaryzykuje długi marsz do szosy.
Tępym wzrokiem wpatrywała się w suszarkę. Ćma uderzała cicho o mleczną plastikową osłonę jarzeniówki.
Nie mogąc swobodnie wkroczyć do Moonlight Cove, Chrissie wycofała się do lasu. Cicho i ostrożnie przemykała od drzewa do drzewa, by nie usłyszeli jej wartownicy, rozstawieni na skrzyżowaniu.
Po przejściu kilkuset jardów poruszała się już śmielej. W końcu dotarła do jednego z domów, położonych wzdłuż szosy. Willa stała za ogromnym frontowym trawnikiem wśród sosen i świerków, ledwie widoczna w nikłym blasku księżyca. Żadne światła nie paliły się na zewnątrz ani w środku, a wokół panowała cisza.
Potrzebowała czasu do namysłu i miała dość tej zimnej, wilgotnej nocy. Z nadzieją, że nie ma tu psów, pobiegła do garażu omijając żwirowy podjazd, by nie hałasować tenisówkami na kamykach. Weszła do środka małym bocznym wejściem i zamknęła za sobą drzwi.
– Chrissie Foster, tajny agent, przedostała się do wrogiego obiektu sprytnie korzystając z bocznych drzwi – powiedziała cicho. Pobladłe światło zachodzącego księżyca przenikało przez oszklone wejście i dwa wąskie okna na zachodniej ścianie, mimo to w środku było ciemno. Dostrzegała jedynie kilka połyskujących zaokrągleń i przednią szybę, wystarczająco dużą, by rozróżnić dwa samochody.
Ruszyła do pierwszego jak niewidoma z rękoma wyciągniętymi przed siebie, bojąc się, że coś przewróci. Samochód był otwarty. Wśliznęła się za kierownicę nie zamykając drzwi, by nie zgasła żarówka przyjaźnie oświetlająca wnętrze. Ktoś z domu mógł zauważyć blask w oknach garażu, ale musiała zaryzykować.
Przeszukała schowek po stronie pasażera, kieszenie na mapy w drzwiach, zajrzała pod siedzenia łudząc się, że znajdzie coś do jedzenia. Większość ludzi trzymała w samochodzie batoniki, orzeszki, krakersy lub cokolwiek do schrupania w czasie jazdy. Jadła po południu, jeszcze zamknięta w spiżarni i już od dziesięciu godzin nie miała niczego w ustach. Burczało jej w brzuchu. Nie oczekiwała, że znajdzie deser lodowy albo kanapki z szynką, ale miała nadzieję na coś więcej niż nędzna guma do żucia i jeden oblepiony brudem drops, który wyciągnęła spod siedzenia.
Czytała w myślach nagłówek z brukowca: Głód w Krainie Obfitości, współczesna tragedia. Ciało młodej dziewczyny znaleziono w garażu. Szukałam tylko kilku orzeszków – napisała własną krwią.
Читать дальше