Ale już następne słowa na monitorze przekonały go, że powrót do motelu równa się oddaniu w łapy podejrzanych i zapewne powiększyłby statystyki wypadków.
Znali jego adres domowy, więc Scott również był w niebezpieczeństwie. Może nie teraz, ale w przyszłości…
WYWOŁANIE DIALOGU:
WATKINS: SHOLNICK, CZY MASZ WŁĄCZONY TERMINAL?
SHOLNICK: TAK.
WATKINS: SPRAWDŹ COVE LODGE.
SHOLNICK: JADĘ.
Wersja, jaką podał recepcjoniście, że jest maklerem z Los Angeles, rozważającym możliwość przejścia na wcześniejszą emeryturę i osiedlenia się w jakimś nadmorskim mieście – była spalona.
WATKINS: PETERSON?
PETERSON: JESTEM.
Nie musieli nawet wystukiwać nazwisk. Końcówka zainstalowana w samochodzie przekazywała ich dane do głównego komputera, więc nazwiska automatycznie pojawiały się przed krótkim sygnałem wejściowym. Proste rozwiązanie.
WATKINS: DOŁĄCZ DO SHOLNICKA.
PETERSON: ZROBIONE.
WATKINS: NIE ZABIJAĆ, PÓKI GO NIE PRZESŁUCHAMY.
W całym Moonlight Cove policjanci w radiowozach porozumiewali się przez komputer, a więc wyeliminowano podsłuch. Sam zdawał sobie sprawę, że występuje przeciwko potężnemu wrogowi, niemal tak wszechwiedzącemu, jak Bóg.
WATKINS: DANBERRY?
DANBERRY: JESTEM W KOMENDZIE.
WATKINS: ZABLOKUJ OCEAN AVENUE DO AUTOSTRADY.
DANBERRY: TAK JEST.
SHADDACK: CO Z DZIEWCZYNKĄ FOSTERÓW?
Sam z lękiem odczytał nazwisko Shaddacka na ekranie. Jego komputer również zareagował na wydarzenia, może zbudził go alarmem dźwiękowym?
WATKINS: WCIĄŻ NA WOLNOŚCI.
SHADDACK: NIE MOŻNA RYZYKOWAĆ JEJ SPOTKANIA Z BOOKEREM.
WATKINS: MIASTO OTOCZONE POSTERUNKAMI. ZŁAPIĄ JĄ JAK PRZEKROCZY GRANICĘ MIASTA.
SHADDACK: WIDZIAŁA ZBYT DUŻO.
Sam czytał o Thomasie Shaddacku w prasie. Facet był osobistością, komputerowym geniuszem, ale wyglądał odpychająco.
Zafascynowany rozmową tak sławnego człowieka z przekupionymi przez niego policjantami dopiero po chwili pojął sens wypowiedzi Danberry’ego i Watkinsa.
Dotarło do niego, że Danberry jest tuż obok w komendzie policji i że lada moment może wsiadać do jednego z czterech wozów patrolowych.
– O, cholera – błyskawicznie rozłączył przewody od stacyjki.
Silnik prychnął i zgasł.
W sekundę później Danberry wybiegł z tylnych drzwi budynku władz miejskich na parking.
Gdy umilkły krzyki, Tessa ocknąwszy się chwyciła za telefon. Wciąż głucho. Co z Quinnem? W recepcji nikt nie pracował o tej godzinie, ale czyż właściciel nie mieszkał w sąsiednim apartamencie? Powinien zareagować na awanturę. A może był jednym z tych dzikusów w korytarzu? Mogli wyważyć teraz drzwi do jej pokoju.
Zablokowała je krzesłem.
Już nie wierzyła, że ścigali ją, ponieważ chciała odkryć prawdę o śmierci siostry. To nie tłumaczyło ataku na innych gości, nie mających nic wspólnego z Janice. Byli opętani. Kilku psychopatów, może to wyznawcy jakiegoś dziwacznego kultu, coś w rodzaju rodziny Mansona, albo gorzej – szaleli w motelu. Zamordowali już dwoje ludzi, najwyraźniej dla samej przyjemności zabijania. Jej też groziła śmierć. Czuła się jak w piekle.
Zaraz ściany zaczną wybrzuszać się i płynąć, jak w koszmarach sennych, ale nic takiego nie nastąpiło. Przeżywała koszmar na jawie.
W szaleńczym tempie nakładała skarpetki i buty, przestraszona, że jest na bosaka, tak jak wcześniej czuła się bezbronna w samej bieliźnie, jakby ubranie mogło powstrzymać śmierć.
Znów słyszała te głosy, już coraz bliżej pokoju. Żałowała, że w drzwiach nie ma wizjerka, tylko na dole była szczelina, więc przypadła do podłogi, przycisnęła policzek do dywanu i mrużąc oczy spojrzała na korytarz. Coś szybko przebiegło obok pokoju, lecz w przelocie ujrzała stopy. Struchlała. To nie barbarzyńcy w ludzkiej skórze grasowali w motelu, jak niegdyś w Północnej Irlandii. Tu działo się coś niesamowitego, spoza normalnego świata. Zobaczyła bowiem zrogowaciałe, owłosione, o ciemnej skórze stopy, szerokie i płaskie, zadziwiająco długie, o palcach tak giętkich, że zdawały się pełnić funkcję rąk.
Coś mocno uderzyło o drzwi.
Tessa skoczyła na równie nogi i wybiegła z przedpokoju.
Znowu na korytarzu rozległy się te same chrapliwe, zwierzęce dźwięki, przerywane kaskadą chaotycznych słów.
Zbliżyła się do okna.
Drzwi ponownie zatrzęsły się. Uderzenie było tak silne, że Tessa miała wrażenie, iż siedzi wewnątrz bębna. Nie puściły dzięki krzesłu, ale długo już nie wytrzymają takiego naporu.
Usiadła na parapecie z nogami na zewnątrz i spojrzała w dół. Dwanaście stóp niżej lśnił zroszony mgłą chodnik w przyćmionym blasku lamp, oświetlających przejście służbowe. Łatwy skok. Kolejny, mocny łomot w drzwi, aż posypały się drzazgi. Odepchnęła się od parapetu i bezpiecznie wylądowała na mokrym chodniku.
W pokoju wyważano drzwi.
Znajdowała się blisko północnego krańca budynku. Chyba coś ruszało się w ciemności. Może to jedynie mgła pędzona wiatrem, ale nie chcąc ryzykować pobiegła na południe. Z prawej strony było czarne, rozległe morze. Ciszę nocną zakłóciło echo pękających drzwi i wycie zgrai, która wpadła do środka po ofiarę.
Danberry zauważyłby agenta wysiadającego z samochodu. Policjant dysponował czterema radiowozami, tak więc Sam miał siedemdziesiąt pięć procent szans, że nie zostanie odkryty. Wcisnąwszy się maksymalnie w siedzenie, skulił się przy konsolecie z klawiaturą.
Danberry podszedł do sąsiedniego wozu.
Obserwując jak gliniarz otwiera drzwi Sam modlił się, by nie spojrzał na radiowóz oświetlony przez parkingowe lampy, gdyż natychmiast dostrzegłby skuloną postać.
Gdy policjant zatrzasnął drzwi, Sam odetchnął z ulgą. Silnik zaskoczył i Danberry wyjechał z parkingu.
Sam chętnie włączyłby jeszcze raz komputer, by sprawdzić, czy Watkins i Shaddack wciąż rozmawiają, ale bał się zostać dłużej. W miarę jak obława nasilała się, w budynku z pewnością zapanuje ruch. Musiał zatrzeć po sobie ślady, przymocował więc obudowę stacyjki i wysiadł. Nie chciał wracać aleją, gdyż mógł nagle znaleźć się w świetle reflektorów nadjeżdżającego radiowozu. Przebiegł wąską uliczkę i otworzył furtkę w ogrodzeniu z prostych metalowych prętów. Wszedł na tyły podniszczonego, wiktoriańskiego domu. Właściciele wyhodowali tak gęste krzewy, iż wydawało się, że mieszka tu rodzina z jakiegoś makabrycznego komiksu. Spokojnie przemknął wzdłuż ściany willi i wydostał się na Pacyfic Drive, jedną przecznicę dalej na południe od Ocean Avenue.
Ciszy nocnej nie zakłócały alarmowe syreny policyjne, krzyki ani bieganina. Sam wiedział jednak, że obudził niebezpieczną hydrę, która szuka go w całym mieście.
Mike Peyser, ogłupiały z przerażenia, nie wiedział, co robić.
Utracił zdolność logicznego i jasnego myślenia. Przeszkadzała mu dzika strona osobowości. Mimo że umysł pracował szybko, on sam nie mógł skupić się na jednej myśli dłużej niż kilka minut, co uniemożliwiało mu powrót do ludzkiej postaci.
Gdy wreszcie opanował krzyk i wstał z podłogi, popędził do ciemnej jadalni, następnie przez nie oświetlony salon krótkim korytarzem do sypialni, aż wreszcie wpadł do łazienki. Część drogi pokonał na czworakach. Niezdolny do wyprostowania się, mógł jedynie przyjąć postawę człowieka zgiętego wpół. Łazienkę oświetlał nikły blask księżyca, przenikający przez małe okienko nad kabiną z prysznicem. Chwycił się umywalki i patrzył uparcie w oszklone drzwiczki apteczki. Widział jedynie ciemne odbicie twarzy bez żadnych szczegółów.
Читать дальше