Na poboczu zauważył znak: JEZIORO ARROWHEAD 1 MILA – i przeraził się na myśl, jak daleko jest jeszcze od miejsca, w którym powinien się znaleźć, aby spotkać Laurę.
Osłaniając oczy przed uderzeniami wiatru, spoglądał ku północy. Na tle ponurego zmroku koloru szarego żelaza dojrzał ciepłe mruganie elektrycznej poświaty. Trzysta metrów dalej wznosił się szary, parterowy budynek, a po jego prawej stronie stały zaparkowane samochody. Ruszył natychmiast w tamtym kierunku, chroniąc pochyloną twarz przed lodowatymi igiełkami niesionymi przez wiatr.
Musiał mieć samochód. Laurze zostało mniej niż pół godziny życia, a jemu dziesięć mil do pokonania.
Pięć miesięcy po ich pierwszej randce, w sobotę 16 lipca 1977 roku, sześć tygodni po otrzymaniu uniwersyteckiego dyplomu, w rezultacie odprawionej w gabinecie sędziego cywilnej ceremonii ślubnej, Laura stała się żoną Daniela Packarda. Jedynymi gośćmi byli, pełniący również rolę świadków, ojciec Danny’ego, Sam Packard, i Thelma Ackerson.
Sam był przystojnym, srebrnowłosym mężczyzną, wysokim na jakieś pięć stóp i dwa cale i wyglądającym niepozornie przy swoim synu. Podczas krótkiej ceremonii rozpłakał się i Danny odwracał ciągle głowę, pytając:
– Nic ci nie jest, tato?
Wtedy Sam zaprzeczał ruchem głowy, siąkał nos i prosił, żeby nie zawracali sobie nim głowy, ale po chwili ponownie wybuchał płaczem i Danny pytał go, czy nic mu nie jest, a Sam znowu siąkał nos z dźwiękiem przypominającym nawoływanie gęsi. Wreszcie sędzia powiedział:
– Synu, łzy twego ojca są łzami radości, więc załatwmy to – bo mam udzielić ślubu jeszcze trzem parom.
Gdyby nawet ojciec pana młodego nie rozkleił się i nawet gdyby on sam nie miał równocześnie wymiarów giganta i serca jelonka, to ich ślub stałby się godny zapamiętania ze względu na Thelmę. Włosy miała ostrzyżone w przedziwną postrzępioną fryzurę z grzywką w kształcie purpurowego pióropusza. W środku lata – i do tego na ceremonię ślubną – nałożyła wysokie czerwone szpilki, obcisłe czarne spodnie, pracowicie wystrzępioną czarną bluzkę, przewiązaną zwyczajnym stalowym łańcuchem, służącym za pasek. Miała wyzywające, fioletowopurpurowe cienie wokół oczu, na wargach krwawoczerwoną szminkę, a w uchu jeden kolczyk, wyglądający jak haczyk na ryby.
Po ceremonii, kiedy Danny zamieniał z ojcem parę słów na osobności, Thelma i Laura odbyły swoją własną prywatną konferencję w rogu sądowego hallu. Thelma wyjaśniła swój wygląd:
– To się teraz nazywa styl punk i jest najświeższą modą w Anglii. Tu nikt jeszcze tak nie chodzi. Jeżeli mam być szczera, to w Anglii też mało kto, ale za parę lat wszyscy będą się tak nosić. Strasznie mi to pasuje do pracy. To jest tak dziwaczne, że jak tylko wlezę na scenę, ludzie ryją ze śmiechu. I prywatnie też mi pasuje. Chodzi o to, Shane, że jak sama widzisz, z wiekiem raczej nie przybywa mi urody. Cholera, gdyby przeciętność była chorobą i organizowano by akcję dobroczynną na rzecz jej ofiar, robiłabym za model do plakatu. Ale to, co w stylu punk jest wielkie, to fakt, że możesz ukryć się pod makijażem i fryzurą i nikt nie może powiedzieć, że jesteś przeciętna – w tym zawsze wyglądasz na wariatkę. Jezu, Shane, Danny to kawał chłopa. Tyle mi o nim opowiadałaś przez telefon, ale nigdy nie mówiłaś, że jest taki ogromny. Gdybyś go wbiła w kostium Godzilli i wypuściła luzem na ulice Nowego Jorku, a potem to skręciła, nie musiałabyś wyrzucać forsy na robienie zmniejszonych makiet. Kochasz go, co?
– Uwielbiam go – powiedziała Laura. – Jest równie łagodny, jak duży, może dlatego, że widział tyle przemocy w Wietnamie, a może po prostu w głębi serca zawsze był łagodny. Jest kochany Thelma, i taki troskliwy, i mówi, że jestem jedną z najlepszych pisarek, jakie w życiu czytał.
– A kiedy poprzednio posyłał ci żaby, myślałaś, że to psychopata.
Dwóch umundurowanych policjantów przemierzało hall, prowadząc młodego, zarośniętego mężczyznę w kajdankach do jednej z sal sądowych. Mijając Thelmę więzień spojrzał na nią i rzucił:
– Hej, mamuśka, poznajmy się!
– Ach, ten wdzięk Ackersonów – zwróciła się Thelma do Laury. – Ty masz faceta, który jest połączeniem greckiego boga, pluszowego misia i Bennetta Cerfa, a ja otrzymuję tylko prostackie propozycje od wyrzutków społeczeństwa. Ale mówiąc poważnie, przedtem daleko było mi nawet do takich osiągnięć, więc może mój czas jednak nadchodzi.
– Nie doceniasz się, Thelma. Zawsze się nie doceniałaś. Jeszcze jakiś zupełnie nadzwyczajny facet zobaczy w tobie skarb…
– Charles Manson na zwolnieniu warunkowym.
– Nie. Kiedyś będziesz tak samo szczęśliwa jak ja. Wiem. Przeznaczenie, Thelmo.
– Wielkie nieba, Shane, zamieniasz się w pozbawioną samokontroli optymistkę. A co z piorunem? Wszystkie te nasze otchłanne rozmówki na podłodze pokoju w Caswell – pamiętasz? Uznałyśmy, że życie to komedia absurdu, która co rusz jest przerywana gromami tragedii, żeby nastrój całości nie był zbyt monotonny, a slapstickowy efekt przez kontrast mógł być zabawniejszy.
– Może już ostatni raz uderzył w moje życie?
Thelma wpatrywała się w nią przenikliwie.
– No, no. Znam cię i wiem, ile emocjonalnie ryzykujesz, zaledwie marząc o szczęściu. Mam nadzieję, że się nie mylisz mała, i założę się, że tak nawet jest. Założę się, że w twoje życie już nie walnie żaden piorun.
– Dzięki, Thelma.
– I myślę, że Danny to cudo, klejnot. Ale sprzedam ci coś, co jest dużo ważniejsze od tego, co myślę: Ruthie też byłaby nim zachwycona. Nie miałaby mu nic do zarzucenia.
Objęły się mocno i przez chwilę były znów małymi dziewczynkami, nieustępliwymi, a równocześnie łatwymi do zranienia, pełnymi zuchwałej pewności siebie i zarazem lęku przed ślepym losem, który ukształtował ich wspólne lata dorastania.
* * *
W sobotę 24 lipca, po powrocie z miodowego tygodnia w Santa Barbara, pojechali po zakupy, a potem w ich mieszkaniu w Tustin razem przygotowali obiad: zieloną sałatę, wiejski chleb, kotlety mielone z kuchenki mikrofalowej i spaghetti. Laura wprowadziła się do Danny’ego na parę dni przed ślubem. Zgodnie z planem, jaki sobie ułożyli, mieli tu mieszkać przez dwa, może trzy lata. (Tak często i z takimi szczegółami omawiali swoją przyszłość, że w myślach rozpoczynali te słowa z dużej litery – Nasz Plan – jakby odwoływali się do jakiejś instrukcji obsługi wszechświata, która pojawiła się wraz z ich małżeństwem i na której można było polegać w sprawie dokładnego pokierowania ich wspólnym losem). Chcieli przenieść się stamtąd dopiero po dwu, może trzech latach, kiedy będzie ich stać na zapłacenie pierwszej raty za odpowiedni dom, bez naruszania skromnego portfela akcji, który Danny starał się powiększyć.
Jedli przy małym stole we wnęce w kuchni, z której mieli widok na ogromne palmy na podwórzu, kołyszące się w złotym słońcu późnego popołudnia, i omawiali kluczowy punkt Planu, który na Danny’ego nakładał obowiązek utrzymywania ich, podczas gdy Laura będzie w domu pisała swoją pierwszą powieść.
– Kiedy staniesz się szaleńczo bogata i sławna – powiedział, zwijając spaghetti na widelcu – wtedy rzucam maklerstwo i zajmuję się inwestowaniem naszych pieniędzy.
– A co, jeżeli nigdy nie będę bogata i sławna?
– Będziesz.
– A co, jeżeli nawet nie będą chcieli mnie drukować?
– Wtedy się z tobą rozwiodę.
Rzuciła w niego kawałkiem chleba…
Читать дальше