— Ja mogę być przydatny w elektronice — powiedział twardo Carl — o ile będą tam miejsca.
— Tak? A ty, bratku?
Zawahałem się… i nagle zdałem sobie sprawę, że jeśli nie zaryzykuję, to przez całe życie mogę mieć do siebie pretensję, że jestem niczym, tylko synem szefa.
— Chcę spróbować szczęścia!
— Nie możecie powiedzieć, że was nie ostrzegałem. Macie przy sobie metryki? Pokażcie też świadectwa szkolne.
* * *
Po dziesięciu minutach doszedłem do wniosku, że badania lekarskie mają doprowadzić cię do choroby, jeśli jesteś zdrów. Gdy wysiłki zawiodą, zostajesz przyjęty. Spytałem jednego z lekarzy, jaki procent ofiar odpada. Spojrzał zdumiony.
— Ależ my nigdy nikogo nie odrzucamy. Prawo zabrania.
— Hmm? Zaraz, przepraszam, doktorze. To jaki sens ma ta parada golasów?
— Ależ cel w tym jest — odpowiedział tłukąc mnie młotkiem w kolano — dowiadujemy się, do jakich obowiązków jesteście fizycznie zdolni. Gdyby was tu przywieziono w wózku na kółkach, zupełnie ślepych i z głupim uporem chcielibyście się zaciągnąć, to i wówczas na pewno znaleziono by dla was coś odpowiednio idiotycznego. Może sprawdzanie dotykiem czystości łańcuchów gąsienicowych. No, chyba że psychiatra uznałby was za niezdolnych do zrozumienia tekstu przysięgi.
— Hmm… Doktorze, a czy był pan już lekarzem, kiedy wstąpił pan do wojska? Czy zdecydował się pan później i posłali pana na studia?
— Ja? — Wydawał się zszokowany. — Młodzieńcze, czy ja wyglądam na takiego kretyna? Jestem pracownikiem cywilnym.
— Och, przepraszam pana.
— Nie ma za co. Służba wojskowa to zajęcie dla mrówek, proszę mi wierzyć. Widzę, jak idą, i widzę ich, gdy wracają — o ile wracają. Widzę, co się z nich robi. I po co? Dla czysto nominalnego przywileju, na którym nie zarabia się ani centa i z którego większość z nich nie potrafi mądrze korzystać. Gdyby pozwolono rządzić ludziom z profesji medycznej… Ale mniejsza z tym. Mógłbyś jeszcze, chłopcze, pomyśleć, że dopuszczam się zdrady, chociaż mamy, podobno, wolność słowa. Jeżeli więc, młodzieńcze, masz choć odrobinę zdrowego rozsądku, to zmykaj póki czas. Masz, weź te papiery, zanieś z powrotem sierżantowi w biurze rekrutacyjnym — i pamiętaj, co ci powiedziałem.
Wróciłem do rotundy. Carl już tam był. Sierżant przejrzał moje papiery i powiedział:
— Widać z tego, że obaj macie nieomal doskonałe zdrowie, poza brakiem oleju w głowie. Chwileczkę, zaraz poproszę świadków. — Przycisnął guziczek i weszły dwie urzędniczki: jedna — stara wyga, druga — owszem, niezła. Wskazał formularze naszych badań, metryki urodzenia i świadectwa i oświadczył urzędowym tonem: — Proszę i nakazuję, aby zostały zbadane przedłożone tu dokumenty, aby zostało określone, czym one są i w jakim stosunku pozostają, o ile pozostają, każdy z osobna do tych dwóch mężczyzn, stojących tu, w waszej obecności.
Przejrzały dokumenty z tępą rutyną. Pewien jestem, że ich nie czytały. Potem wzięły nasze odciski palców — jeszcze raz! — i ta ładna przyłożyła do oka jubilerską lupę i porównywała te odciski. To samo robiła z podpisami, aż zacząłem wątpić, czy ja to ja.
Sierżant zapytał:
— Czy uznajecie tu stojących, z ich obecnymi kompetencjami, za zdolnych do złożenia przysięgi wojskowej?
— Uznajemy — oświadczyła ta starsza.
— W porządku — stwierdził. — proszę powtarzać za mną… Ja, będąc pełnoletni, ze swojej własnej, nieprzymuszonej woli…
Uuch! Pan Dubois analizował z nami na wykładach z historii i filozofii moralności przysięgę wojskową i kazał nam studiować wszystkie jej paragrafy, ale całą jej wagę czujesz dopiero wtedy, gdy wali się ona na ciebie jak śnieżna lawina.
W każdym razie zdałem sobie sprawę, że nie jestem już cywilem, który może nosić koszulę nie wpuszczoną do spodni i mieć spokojną głowę. Nie wiedziałem jeszcze, kim będę, ale wiedziałem już, kim nie jestem.
— Tak mi dopomóż Bóg! — zakończyliśmy obaj, a Carl przeżegnał się i tak samo zrobiła ta ładna.
Potem były jeszcze podpisy i odciski wszystkich pięciu palców, zrobiono nam kolorowe zdjęcia, które dołączono do papierów. Wreszcie sierżant podniósł głowę.
— Pora na drugie śniadanie, chłopcy. Trzeba coś przekąsić.
Przełknąłem ślinę.
— Hm… panie sierżancie?
— Eh? Co takiego?
— Czy mógłbym zatelefonować stąd do rodziców? Powiedzieć im, co… Powiedzieć im, że…
— Zrobimy inaczej. Daję wam czterdzieści osiem godzin urlopu. — Miał zimne oczy. — Wiecie, co się stanie, jak nie wrócicie?
— Och… sąd wojenny?
— E, nic podobnego. Zaznaczą wam tylko w papierach — Okres służby wypełniony nie zadowalająco — i już nigdy więcej nie będziecie mieli następnej okazji. To ostatnia szansa dla niedorosłych młokosów, którzy nie powinni byli składać tej przysięgi. Nawet nie musicie mówić rodzicom. — Odsunął fotel od biurka. — A więc do zobaczenia pojutrze. O ile się stawicie. I weźcie z domu osobiste rzeczy.
Pożegnanie nie było wesołe. Ojciec najpierw ciskał gromy, a potem przestał ze mną rozmawiać. Matka położyła się do łóżka. Kiedy wychodziłem, godzinę wcześniej niż mógłbym, nikt mnie nie żegnał poza kucharką i posługaczem.
Po dwóch dniach wiedziałem, że nie zostanę pilotem. Egzaminatorzy napisali o mnie: słaba intuicyjna orientacja przestrzenna… niewystarczające uzdolnienia i słabe przygotowanie matematyczne… czas reakcji — odpowiedni… wzrok — dobry. Rad byłem, że chociaż napisali to, co na końcu.
Po tygodniu od złożenia przysięgi przysłał po mnie pan Weiss, oficer rekrutacyjny. Miał listę moich życzeń i wyniki wszystkich testów. Zobaczyłem, że trzyma też odpis mego świadectwa szkolnego. Ucieszyło mnie to, bo w szkole dobrze sobie radziłem.
Spojrzał na mnie, gdy wszedłem i powiedział:
— Siadaj, Johnnie — rzucił okiem na opinię i odłożył ją. — Lubisz psy?
— Och, tak, proszę pana.
— Bardzo lubisz? Czy twój pies śpi z tobą w łóżku? A właściwie, gdzie jest teraz twój pies?
— W tej chwili nie mam psa. Ale jak miałem… no to, no, nie spał ze mną w łóżku. Widzi pan, moja mama nie uznaje psów w mieszkaniu.
— I nie przemyciłeś go jakoś?
— Hm… — Pomyślałem, żeby mu wytłumaczyć, że mama… Ale dałem spokój. — Nie, proszę pana.
— No tak… Widziałeś kiedy neopsa?
— Raz, proszę pana. Był na wystawie w Teatrze Macarthara, dwa lata temu.
— Powiem ci, jak jest w Korpusie K-9. Neopies nie jest takim zwykłym psem, który po prostu mówi.
— Nie mogłem zrozumieć tego neopsa w Teatrze. Czy one naprawdę mówią?
— Mówią. Trzeba tylko wyćwiczyć sobie ucho, żeby je zrozumieć. Ale neopies nie jest tylko mówiącym psem. Właściwie wcale nie jest psem, jest sztuczną mutacją symbiotyków otrzymanych z psiej rasy. Taki wyszkolony neo, czy Caleb, jest sześć razy inteligentniejszy od psa i można go porównać do skretyniałej ludzkiej istoty. Jest to zresztą porównanie uwłaczające neopsu, gdyż kretyn to twór ułomny, a neo, w swoim zakresie, jest geniuszem. — Pan Weiss skrzywił się. — Oczywiście pod warunkiem, że ma swego symbiotyka. W tym sęk. Hmm… jesteś za młody, żeby być żonatym, ale z pewnością wiesz, co to jest małżeństwo. Czy możesz sobie wyobrazić, żeby poślubić Caleba?
— Co? Nie. Nie, nie mogę.
— Stosunki emocjonalne pomiędzy neopsem i człowiekiem w sekcji K-9 są o wiele bliższe i znacznie ważniejsze niż u większości małżeństw. Jeśli pan ginie, zabijamy i neopsa — natychmiast. To wszystko, co możemy zrobić dla tego biedaka. Zabójstwo z litości. Jeśli jest zabity neopies… No cóż, nie możemy zabić człowieka, chociaż byłoby to najprostszym rozwiązaniem. Zamiast tego więzimy go i hospitalizujemy, aż się pozbiera.
Читать дальше