Zirytowany otarł pot z czoła — miał nieporównywalnie potężniejszy okręt, zrobił z krążownika wrak, a Harrington jakimś cudem utrzymywała ten wrak nie dość, że na chodzie, to jeszcze zdolny do prowadzenia ognia. Miał ochotę zawrócić i wykończyć ją, ale powstrzymały go stare i niestety sprawdzone argumenty przeciwko starciu na małą odległość. Tylko czy aby na pewno?
Potarł w zamyśleniu podbródek — krążownik nadal siedział mu na ogonie, ale strzelał tylko z jednej wyrzutni i to standardowymi głowicami, co znaczyło, że kończy mu się amunicja w dziobowych magazynach. Niezrozumiałe było, dlaczego nie robił większych zwrotów i nie strzelał pełnymi salwami burtowymi — jednostki klasy Courageous miały po siedem wyrzutni na każdej burcie, a Fearless poruszał się z prędkością o tysiąc sto kilometrów większą niż Sirius. Powinien ostrzej zygzakować, strzelając za każdym razem, gdy był zwrócony burtą do jego rufy, i wtedy Fearless odpalałby więcej rakiet! Jedynym logicznym wytłumaczeniem było to, że uszkodzenia krążownika są poważniejsze, niż sądził. Być może zniszczenia objęły znaczną część uzbrojenia burtowego lub centrum kierowania ogniem. Było to możliwe i tłumaczyło, dlaczego Fearless leciał prosto za nim, nie robiąc tego, co powinien, i zataczał się jak pijany bokser, nie mając jak się zrewanżować. Jeżeli tak było rzeczywiście, mógł…
Sirius uniósł się nagle, prawie stając dęba, niczym starożytny żaglowiec wpadający na skały.
* * *
— Jest! — wrzasnął radośnie Cardones. Honor z równą, choć cichszą radością obserwowała nagłą eksplozję tuż obok prawoburtowej ćwiartki rufowej Siriusa.
* * *
— Ciężkie uszkodzenia na rufie, sir. Czternastu zabitych przy wyrzutni dwudziestej piątej. Brak kontaktu z wyrzutniami dwadzieścia cztery i dwadzieścia sześć. Straciliśmy węzeł beta dwa, przyspieszenie spada — wyrecytował blady komandor porucznik Jamal nienaturalnie opanowanym głosem.
Coglin wpatrywał się w niego, nie wierząc własnym uszom: jedno trafienie wyłączyło z walki połowę jego rufowych pościgówek?! Harrington nie była cudotwórcą — była pierdolonym demonem!
* * *
Obie jednostki ciągle pędziły do przodu, niszcząc się wzajemnie termonuklearnym ogniem, zostawiając za sobą szczątki i tracąc atmosferę, która ciągnęła się za nimi w skrystalizowanej formie niczym krew za rannymi drapieżnikami. Rajder rozpoczął gwałtowne uniki, ale krążownik nadal uparcie trzymał się blisko niego. Sirius mógł strzelać tylko z trzech rufowych wyrzutni, a odległość między okrętami coraz szybciej malała.
* * *
Porucznik Montoya wyprostował się, starając nie słyszeć jęków i zawodzeń rannych. Sanitariusz kończył rozcinać skafander porucznika Webstera, a Montoya robił, co mógł, by nie widzieć, ilu ludzi z poważnymi obrażeniami czeka na jego pomoc. Drzwi izby chorych zablokowano w pozycji otwartej, a popaleni i połamani leżeli na łóżkach, podłodze i korytarzu. I ciągle ich przybywało — dla większości nie było już nawet przezroczystych namiotów awaryjnego podtrzymania środowiska. O tym, co by się stało, gdyby przedział stracił hermetyczność, Montoya wolał nie myśleć. Sanitariusz skończył rozbierać Webstera i przejechał mu po piersi sterylizatorem-depilatorem, po czym spojrzał na monitor diagnostyczny i poinformował Montoyę:
— Nie jest dobrze, sir. Ma co najmniej dwa żebra w lewym płucu, które jest na pewno pęknięte. Może też mieć odłamek żebra w sercu.
Montoya pokiwał ponuro głową i sięgnął po skalpel.
* * *
— Dobra… i raaaz!
Sally Mac Bride dała dobry przykład, ciągnąc wraz z innymi w rytm własnych rozkazów, i siedemdziesięciotonowa rakieta zaczęła się przesuwać wzdłuż korytarza. Normalnie używane do takiego transportu szyny były nie do użytku, ponieważ w suficie, na którym były przymocowane, ziały dziury. Dlatego ubrani w skafandry próżniowe członkowie drużyny awaryjnej przenosili, a raczej przepychali dziesięciometrowy pocisk ręcznie do magazynu wyrzutni numer dwa. Obroże antygrawitacyjne zredukowały wagę rakiety do zera, ale na masę i bezwładność nie miały żadnego wpływu.
Mac Bride zaparła się stopami o pokład, ciągnąc za linę, by zmusić rakietę do rozpoczęcia skrętu, Harkness zaś naparł na nią z drugiej strony i powoli czubek pocisku zaczął kierować się we właściwym kierunku.
Kolejne trafienie, tym razem w pokład hangarowy, wstrząsnęło okrętem i rakieta wymknęła się im niczym żywe stworzenie. Mac Bride desperacko uskoczyła przed nią i prawie jej się udało. Siedemdziesięciotonowa masa wgniotła ją w burtę, miażdżąc prawe udo i biodro niczym potężny młot kowalski, i znieruchomiała, przyszpilając ranną do ściany. Słysząc pełen bólu krzyk Mac Bride, Harkness potężnym susem znalazł się przy niej. Stanął na głowicy, wsparł się ramionami o burtę, a obcasami o wystającą z kadłuba rakiety klapę panelu technicznego i pchnął z całych sił. Pomruk, jaki temu wysiłkowi towarzyszył, przebił się nawet przez krzyk Mac Bride. Żyły wystąpiły mu na skroniach, ale gwałtownym wyrzutem ciała zdołał odepchnąć unoszącą się w przestrzeni rakietę od rannej i bosman zwaliła się na podłogę niczym złamana, jęcząca lalka. Cała ekipa rzuciła się ku rannej, ale Harkness przegonił ich serią celnych kopniaków i wiązanek.
— Wracać do tych pierdolonych lin! — zakończył. — I zabrać mi wreszcie stąd to gówno!
Podkomendni wykonali rozkaz i po paru sekundach.
Harkness został sam z ranną Mac Bride. Przyklęknął — przez przezroczystą osłonę hełmu widać było jej szarą twarz i zęby zaciśnięte tak mocno, że kości policzkowe wystawały niczym u surrealistycznej rzeźby. Nie krzyczała jednak, a oczy miała szeroko otwarte.
Nadusił panel medyczny jej skafandra, aplikując znieczulenie, i widać było, jak się wzdrygnęła, czując ulgę. Przestała tak zaciskać zęby i dopiero wtedy z przegryzionej wargi popłynęła krew.
Harkness poklepał ją niezgrabnie po ramieniu i przełączył się na ogólną sieć okrętu.
— Sanitariusz do wyrzutni numer dwa! — warknął. I mrugając gwałtownie, by powstrzymać łzy, wstał i zabrał się za dalszą walkę z oporną rakietą.
* * *
Dominica Santos zatrzymała się tuż przy wejściu do przedziału reaktora w dziobowej maszynowni i rozejrzała rozszerzonymi ze zdumienia oczyma. Powód, dla którego Manning nie był w stanie zdalnie wyłączyć reaktora, był oczywisty — ponad metrowej średnicy dziura o poszarpanych brzegach ziała w przeciwległej ścianie. Wszystko co w niej było, łącznie z wręgą, zostało przecięte jakby olbrzymią piłą łańcuchową. Z załogi żyła tylko jedna osoba i do tego została przyciśnięta wygiętym dźwigarem do podłogi. O tym, że żyła, świadczyły słabe ruchy rąk i przesunięcie hełmu w stronę Santos.
— Gdzie jesteś ranna, Earnhardt? — spytała Santos, podchodząc do pulpitu zapasowego sterowania.
— Nie jestem ranna, do diabła! — warknęła bardziej rozzłoszczona niż przestraszona Earnhardt. — Tylko nie mogę się wydostać spod tego złomu!
— Poczekaj chwilę, zobaczę, co się da zrobić — obiecała Santos, koncentrując się na wpisaniu odpowiednich poleceń komputerowi. — Na razie mam ważniejsze problemy.
— Wiem, cholera — mruknęła Earnhardt. — Wiem. Na ekranie komputera wyświetliły się czerwone dane o awarii. Santos zaklęła pod nosem. To, co zniszczyło główne systemy, musiało posłać niezłe przepięcie przez zapasowe — połowa danych była uszkodzona, a część plików w ogóle zniknęła. Poczuła, że ktoś stanął obok, i odwróciła głowę. Manning wpatrywał się w ekran z oszołomieniem.
Читать дальше