— Miło to usłyszeć — mruknął Nightingale.
— A nasza oglądalność bije wszelkie rekordy.
— Wygląda na to, że nieźle na tym skorzystałeś, Augie.
— Cóż, skłamałbym, gdybym powiedział, że mojej karierze to zaszkodziło. — Oczy mu błyszczały. — Poczekajcie, aż obejrzą sceny z lądownikiem!
— Taaa — mruknął Nightingale. — To była porażka.
— A tak w ogóle — ciągnął niezrażony Canon — na Ziemi dorobiliście się przydomku.
— Nie wiem, czy chcę o tym usłyszeć — prychnęła Hutch.
— Czwórka z Maleivy.
— Mój Boże — mruknął Nightingale — kto to wymyślił? Fantastycznie, Auguście. Moje gratulacje z powodu wzniesienia się na wyżyny banału.
Kiedy poszedł, Hutch spojrzała krzywo na Nightingale’a.
— Byłeś dla niego strasznie niesprawiedliwy. On się tak stara.
— Taaa. I byłby najszczęśliwszy, gdybyśmy spadli z tego draństwa.
— Czemu tak sądzisz?
— Większa sensacja.
Mac wszedł do pokoju, niosąc kwiaty wyhodowane w szklarniach „Gwiazdy”. Uśmiechnął się do Hutch i wręczył jej bukiet.
— Wyglądasz na tyle dobrze, że można cię zaprosić na lunch.
Przyjęła kwiaty wraz z pocałunkiem i powąchała bukiet. Żółte róże.
— Piękne. Dzięki, Mac.
— Dla złotej dziewczyny. — Spojrzał na nią. — A co ci mówią? Znaczy, konowały?
— Jutro mnie wypuszczają. — Odwróciła się do Nightingale’a. — A ty powinieneś się trochę wyluzować. Pozwolić ludziom robić, co do nich należy, i przestać być takim zrzędą.
— Ale ja lubię być zrzędą.
Potężne chmury kłębiły się w atmosferze Maleivy III. Ogniste kule wybuchały i spadały. I znów wybuchały. Wyglądało to, jakby cała czarna atmosfera się rozszerzała, strzelając w niebo niczym płonąca rzeka, która zaczyna płynąć w stronę spokojnej tarczy gazowego giganta.
— Zaczyna się — rzekł Mac. Nightingale pokiwał głową.
— Wszystko, co jest jeszcze na Deepsix, zostaje wyrwane z korzeniami i wysłane w kosmos.
Mówił cicho, jakby był przygnębiony. Mac poprawił się na krześle.
— Nie ma się co rozczulać nad jakąś nieruchomością — rzekł.
Nightingale patrzył gdzieś w przestrzeń.
— Myślałem o tych światłach.
— Światłach? — Hutch zmarszczyła czoło.
— Chyba ci o tym nie powiedzieliśmy. Zapomnieliśmy w tym całym zamieszaniu. Na Zatoce Złych Wieści. Zobaczyliśmy coś na wodzie. Odpowiadało na nasze sygnały świetlne.
— Łódź?
— Nie mam pojęcia, co to było.
Deepsix parowała. Ogień i błyskawice szalały w pokrywie chmur.
Kellie wróciła z pączkami i kawą.
MacAllister był tam nadal, gdy pół godziny później Marcel, Nicholson i Beekman wpadli zobaczyć, jak się czuje Hutch. Pomyślała, że wszyscy wyglądają na zmęczonych, zadowolonych i uspokojonych. Wymienili uściski dłoni.
— Cieszymy się, że was wyciągnęliśmy — rzekł Marcel.
— Przez chwilę kiepsko to wyglądało.
— Naprawdę? — spytał Mac. — A myślałem, że cały czas mieliśmy wszystko pod kontrolą.
Nicholson posłał mu uśmieszek.
— Planujemy na jutro małą uroczystość — rzekł. Hutch wyłapała specyficzny ton jego głosu: kolacja w towarzystwie dwóch kapitanów na pewno była wydarzeniem i wszyscy powinni się poczuć zaszczyceni. Ale cóż, próbował robić wszystko najlepiej. I, do licha, ten błąd nie był wielki.
— Z przyjemnością wpadnę — rzekł Mac.
— Ja także. — Hutch posłała mu ciepły uśmiech.
Marcel przedstawił Beekmana jako szefa całej akcji ratunkowej.
— Uratował ci życie — dodał.
Hutch nie zrozumiała, co Marcel ma na myśli.
— Chcesz powiedzieć, że uratował nas wszystkich.
— Ale w twoim przypadku jego wkład był szczególny. To Gunther wymyślił ten manewr z nieważkością.
Zadzwonił Tom Scolari. Jego obraz uformował się w nogach łóżka. Miał na sobie czarne spodnie i białą koszulkę, niesięgającą nawet pępka. Wyglądało to, jakby próbował coś w ten sposób przekazać.
— Cieszę się, że wyszłaś z tego cało. Martwiliśmy się.
— Gdzie teraz jesteś, Tom?
— Na „Zwicku”.
— Dobrze. Robili z tobą wywiad?
— Chyba nie ma tu nikogo, kto nie miałby okazji porozmawiać z ludźmi z UNN. Posłuchaj — spojrzał na nią, po czym dostrzegł Maca — byliście niesamowici.
— Dzięki. Sporo ludzi nam pomagało. Także i ty. Słyszałam, że jesteś niezłym spawaczem.
— Bezrobocie mi nie grozi.
— Następnym razem, jak mi powiesz, żebym czegoś nie robiła, potraktuję to poważnie.
Uśmiechnął się krzywo i posłał jej pocałunek.
— Wątpię.
Obudziła się w środku nocy i zauważyła, że statek przestał przyspieszać.
Było po wszystkim.
Kataklizmy tak potężne, że trudno je było nazwać trzęsieniami ziemi, bo wyrzucały w niebo całe lasy i góry na wysokość dwudziestu tysięcy metrów, gdzie były rozszarpywane przez walczące ze sobą studnie grawitacji, wreszcie ustały. Pływy praktycznie rozdarły Maleivę III na strzępy. Wir gazów i odłamków w atmosferze stał się tak gęsty, że powierzchnia planety przestała być widoczna. Spokojne, pokryte śniegiem równiny wokół wieży, barokowa świątynia, która wyglądała nieomal, jakby ją zabrano z Paryża, światła na Zatoce Złych Wieści, pomnik i sześciokątna budowla — wszystko to zostało starte w pył.
Wszędzie, gdzie istniały szczeliny albo uskoki tektoniczne, skały były wyrywane z podłoża i zasysane w górę. Planeta ociekała lawą. Płaszcz Maleivy rozpadł się, odsłaniając jądro. Uwolniona energia była tak gigantyczna, że nie dało się przyglądać zjawisku z bliska. Naukowcy na pokładzie „Wendy”, którzy wreszcie mogli skoncentrować się na tym, po co tu przylecieli, wpadli w zachwyt i zaczęli rozmyślać o przyszłych publikacjach.
Krótko przez kolizją Maleiva III eksplodowała i spłonęła jak mała supernowa. Światło przygasło i planeta rozpadła się na kilka rozżarzonych fragmentów, lecących przez mrok, by w końcu wpaść do kobaltowego morza na Morganie, zostawiając parę śladów przypominających siniaki.
W ciągu kilku godzin deszcz odłamków zniknął z nieba i jedynym śladem zdarzenia pozostały ciemne ślady na powierzchni planety. Morgan podążał dalej, obojętny na to, co się wydarzyło. Jego orbita nie zmieniła się znacząco. Potężna grawitacja planety namieszała trochę w księżycach układu. Tylko że to było kilkaset lat temu.
Hutch założyła, że kolacja ma być na cześć „Czwórki z Maleivy”. Na początku istotnie tak to wyglądało. Przedstawiono ich, każdego z osobna, tłumowi zebranemu w sali jadalnej; tłum klaskał, a ich posadzono przy stole kapitana. Każdy chciał uścisnąć im dłonie, życzyć im wszystkiego najlepszego i zdobyć ich autografy.
Poproszono ich o wygłoszenie przemówień. („Ale prosimy, żeby nie były dłuższe niż pięć minut”). Kiedy Nightingale przekroczył czas, Nicholson zaczął ostentacyjnie spoglądać na zegarek. I każdy chciał sobie zrobić zdjęcie z kimś z ocalałych.
Było też mnóstwo zdjęć z samego pobytu na planecie — całe setki podtykano im do podpisu. Na niektórych widniała Wieża Astronoma (nikt już nie nazywał tego miejsca Punktem Burbage’a), inne pochodziły z wywiadów przeprowadzanych z grupą przez Augusta Canyona, na jeszcze innych były tylko puste korytarze sześciokątnej budowli na szczycie Góry Błękitnej. Tu Hutch siedząca przy ognisku na początku wędrówki, tam Hutch zwisająca z sieci, widziana przez teleskop wahadłowca spieszącego na ratunek. Tu Gregory MacAllister wymieniający uściski dłoni z gratulującymi mu w chwili wejścia na pokład „Gwiazdy”. Ktoś zdobył portret Kellie pozującej na tle nieba z Morganem w tle. Wyglądała tam pięknie i wyzywająco — to zdjęcie szybko stało się bardzo popularne. W końcu znalazło się na okładce Dziennika Deepsix, bestsellera, w którym MacAllister opisał całą historię.
Читать дальше